– Dobra, meldujcie o wszystkim – rzekł Butera i przełączył się na inną falę. – Uphill, słyszysz mnie? Tu Butera.
Uphill odpowiedział z „Morse'a" prawie natychmiast:
– Nawijaj.
– Chyba „Titanic" zszedł z kursu w prawo.
– Możesz ustalić jego pozycję?
– Nie. Jedyną wskazówką jest kierunek holu. Na kilka chwil zapadło milczenie, Uphill bowiem gorączkowo zastanawiał się nad nową sytuacją. Wreszcie znowu się odezwał:
– Z trudem robimy cztery węzły. Pozostaje nam tylko pchać się dalej. Jeżeli się zatrzymamy, żeby zobaczyć, co się dzieje, to wrak może stanąć bokiem do fali i przewrócić się do góry dnem.
– Widzisz go na radarze?
– Nie, dwadzieścia minut temu zmyło mi antenę. A co z twoją?
– Antenę jeszcze mam, ale mnie z kolei zalało przewody i doszło do zwarcia.
– No to ślepy prowadzi ślepego.
Butera odłożył mikrofon i ostrożnie uchylił drzwi prawego skrzydła mostka. Osłaniając oczy ręką i zataczając się, wyszedł na zewnątrz. Wytężonym wzrokiem próbował przebić ciemności tej rozszalałej nocy. Reflektory okazały się nieprzydatne, ukazując jedynie smugi zacinającego deszczu. Od strony rufy zajaśniała błyskawica; odgłos grzmotu utonął w wyciu wiatru. Buterze na moment zamarło serce, w krótkim błysku światła nie dostrzegł bowiem cienia „Titanica", jak gdyby nigdy go nie było. Ociekając wodą, która spływała mu po sztormiaku, ledwie zdążył przecisnąć się przez drzwi, gdy w głośniku znów zaskrzeczał głos Kelly'ego:
– Kapitan?
Butera starł krople deszczu z oczu i podniósł mikrofon.
– Co jest, Kelly?
– Hol się poluzował.
– Pękł?
– Nie, panie kapitanie, ale głębiej siedzi w wodzie. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby tak się zachowywał. Wygląda to tak, jakby wrak chciał nas przegonić.
Właśnie słowa „nas przegonić" zaalarmowały Buterę. Nigdy nie zapomni wstrząsu, jakiego doznał, kiedy nagle to sobie uświadomił. Przez głowę przemknęła mu seria obrazów układających się w koszmarną scenę: „Titanic" lekko wyprzedza „Wallace'a" równoległym kursem na prawym trawersie, a potem hol gwałtownie ściąga go do tyłu – jak wówczas, gdy uczniowie bawią się w węża. Pierwsze oznaki już są – hol, który najpierw zmienia kierunek, a potem się luzuje. Wtem coś rozproszyło myśli Butery. Niemal w tym samym momencie chwycił mikrofon i zadzwonił do maszynowni.
– Cała naprzód! Maszynownia, słyszycie mnie?! Cała naprzód! – wykrzyknął, a potem połączył się z „Morse'em". – Zbliżam się do was z pełną szybkością! – zawołał. – Słyszysz mnie, Uphill?
– Powtórz – poprosił Uphill.
– Daj całą naprzód, do cholery, bo cię rozjadę!
Butera rzucił mikrofon i z trudem ponownie wyszedł na skrzydło mostka. Huragan rozbijał fale na pianę tak wściekle, z taką zajadłością, że zatarła się granica między powietrzem a wodą. Butera już nic więcej nie mógł zrobić, tylko stał przywarty do relingu.
I wtedy zobaczył ogromny dziób „Titanica", wyłaniający się z pyłu wodnego zaledwie trzydzieści metrów od prawej burty. Zdrętwiał z przerażenia, bezradnie wlepiając wytrzeszczone oczy w straszliwą masę, która nieubłaganie zbliżała się do „Wallace'a".
– Nie! – zawołał przekrzykując wiatr. – Zostaw mój statek, ty brudny stary trupie!
Już wydawało się, że „Titanic" nieuchronnie uderzy w rufę holownika, a jednak stało się to, co było niemożliwe. Ogromna góra wody uniosła dwudziestometrowej wysokości dziób „Titanica", zatrzymując go akurat na tyle, że holownik zdążył odskoczyć i uniknąć uderzenia. Potem wrak opadł w dolinę, mijając rufę „Wallace'a" nie więcej niż o metr i wznosząc falę, która zalała holownik i pozbawiła go łodzi ratunkowej oraz jednego nawiewnika.
Ta sama fala oderwała Buterę od relingu i przycisnęła do ściany sterowni. Leżał tam całkowicie przykryty wodą, zachłystując się i dusząc z braku powietrza, lecz dzięki drganiom pokładu od pulsujących silników nie tracił ducha. Kiedy w końcu woda spłynęła, z trudem się podniósł i zwymiotował.
Przytrzymując się rękami ściany, wszedł do sterowni zapewniającej mu bezpieczeństwo. Wciąż oszołomiony cudownym ocaleniem „Wallace'a", patrzył na „Titanica", który niczym wielkie czarne widmo powoli zostawał za rufą, aż wreszcie zniknął w strugach niesionego wiatrem deszczu.
60.
– Tylko Dirk Pitt umie poderwać damę na środku Atlantyku, i to w czasie huraganu – powiedział Sandecker. – Jak ty to robisz?
– Moja tajemnica – odparł Pitt, delikatnie bandażując głowę Dany. – Kobiety zawsze do mnie lgną w nieprawdopodobnych sytuacjach… kiedy wcale nie mam na to ochoty.
Dana zaczęła cicho pojękiwać.
– Przychodzi do siebie – stwierdził Gunn.
Klęczał przy łóżku, które wciśnięto między stare urządzenia do ćwiczeń gimnastycznych, żeby się nie przesuwało podczas kołysania i podskakiwania statku na fali.
Pitt przykrył Danę kocem.
– Paskudnie dostała i prawdopodobnie tylko gęste włosy uratowały ją od czegoś gorszego niż wstrząs mózgu.
– Jak się znalazła w helikopterze Sturgisa? – spytał Woodson. – Sądziłem, że opiekuje się reporterami na pokładzie „Alhambry".
– I tak było – powiedział admirał Sandecker. – Kilku wysłanników stacji telewizyjnych poprosiło o zezwolenie na przeprowadzenie reportażu z pokładu „Koziorożca" w czasie holowania „Titanica" do Nowego Jorku. Zgodziłem się, ale pod warunkiem, że będzie im towarzyszyła Dana.
– Ja ich przewiozłem – rzekł Sturgis. – Widziałem, jak pani Seagram wysiadała z helikoptera po wylądowaniu na „Koziorożcu". Ale to dla mnie tajemnica, w jaki sposób udało się jej ponownie wsiąść i nikt tego nie zauważył.
– No pewnie, że tajemnica, jeżeli się nie sprawdza przedziału towarowego między lotami – uszczypliwie zauważył Woodson.
– Nie prowadzę linii lotniczej – odciął się Sturgis. Sprawiał wrażenie, jakby chciał uderzyć Woodsona, lecz spojrzał na Pitta i nie znalazł w jego oczach aprobaty. Z wyraźnym trudem udało mu się powstrzymać emocje i dalej mówił już spokojnym głosem: – Latałem helikopterem na okrągło przez całą dobę. Byłem zmęczony. Uznałem, że nie ma potrzeby sprawdzać przedziału towarowego, bo byłem pewien, że jest pusty. Skąd miałem wiedzieć, że Dana Seagram ukradkiem wślizgnie się na pokład? Gunn pokręcił głową.
– Ale po co ona to zrobiła? W jakim celu?
– Nie wiem po co… niby dlaczego, u licha, ja miałbym to wiedzieć? – rzekł Sturgis. – A może ty mi powiesz, dlaczego ona wrzuciła młotek między łopatki wirnika, przykryła się brezentem i walnęła w głowę? Niekoniecznie w tej kolejności.
– Dlaczego jej o to nie zapytasz? – powiedział Pitt, ruchem głowy wskazując łóżko.
Dana patrzyła na nich szeroko otwartymi oczami, niczego nie rozumiejąc. Wyglądała, jakby obudzono ją z męczącego snu.
– Przepraszam… że zadaję takie banalne pytanie – odezwała się cicho – ale gdzie ja jestem?
– Moja droga – odparł Sandecker, klękając przy niej na jednym kolanie. – Jesteś na „Titanicu".
– Czy to możliwe?
– Zapewniam cię, że tak – rzekł Sandecker. – Pitt, zostało trochę szkockiej. Podaj mi szklankę.
Pitt posłusznie spełnił prośbę i podał Sandeckerowi szklankę z whisky. Dana wypiła łyk „Cutty Sarka", zakrztusiła się i kaszlnęła, przytrzymując sobie głowę rękami, jakby chciała opanować ból, który rozsadzał jej czaszkę.
– No, no, moja droga. – Widać było, że Sandecker nie bardzo wie, jak się należy obchodzić z cierpiącą kobietą. – Leż spokojnie. Ktoś ci nieźle przyłożył w głowę.
Pomacała bandaż i chwyciła Sandeckera za rękę, wytrącając z niej szklankę na podłogę.
Pitt skrzywił się, widząc rozlaną whisky. Kobiety nie doceniają szlachetnych trunków.
– Nie, nie. Nic mi nie jest. – Dana z trudem usiadła na łóżku i ze zdumieniem przyglądała się dziwnym urządzeniom. – „Titanic" – z szacunkiem wypowiedziała nazwę statku. – Czy rzeczywiście jestem na „Titanicu"?