– Nasz rząd nie będzie stał z założonymi rękami i nie pozwoli wam go zabrać.
– Poprawka – mruknął Prewłow. – Wasz rząd będzie stał z założonymi rękami.
– Nie doceniacie nas. Prewłow pokręcił głową.
– Nie ja, admirale. J a w pełni zdaję sobie sprawę, na co stać waszych rodaków. Wiem również, że nie rozpoczną wojny z powodu legalnego wejścia na pokład opuszczonego statku.
– Legalnego wejścia? – powtórzył Sandecker jak echo. – Według prawa morskiego porzucony statek to taki, który załoga opuściła na morzu bez zamiaru powrotu czy próby odzyskania go. Ponieważ na tym statku wciąż przebywa załoga, wasza obecność, mój panie, jest jawnym aktem piractwa.
– Oszczędźcie sobie interpretacji przepisów prawa morskiego – powiedział Prewłow, unosząc rękę w geście protestu. – Macie oczywiście rację, ale tylko na razie.
Znaczenie jego słów było jasne.
– Nie ośmielicie się wysadzić nas w środku huraganu.
– Ależ skądże, admirale. Poza tym dobrze wiem, że „Titanic" bierze wodę. Potrzebuję waszego ratownika Spencera, be chyba właśnie tak się nazywa, oraz jego ludzi, żeby obsługiwali pompy, dopóki sztorm nie ucichnie. Później dostaniecie tratwę ratunkową. Wasze odpłynięcie będzie gwarantowało nam prawo do przejęcia statku.
– Nie możemy pozostać przy życiu, bobyśmy świadczyli przeciwko wam – rzekł Sandecker. – Wasz rząd nigdy do tego nie dopuści. Pan dobrze o tym wie i ja również.
Prewłow popatrzył na niego obojętnym wzrokiem. Potem równie obojętnie, a właściwie bezczelnie się odwrócił, zbywając Sandeckera milczeniem. Powiedział coś po rosyjsku do jednego z żołnierzy. Człowiek ten skinął głową, po czym kolbą pistoletu maszynowego strzaskał radiostację, z której została kupka pogiętego metalu, rozbitego szkła i splątanych drutów.
– Wasza centrala operacyjna już nie nadaje się do użytku – stwierdził Prewłow, zataczając wokół ręką. – Zainstalowałem się z urządzeniami łączności w głównej jadalni na pokładzie D. Jeśli państwo będą tak uprzejmi i zechcą udać się z nami, to postaramy się zapewnić wam wygodę, póki pogoda się nie poprawi.
– Jeszcze jedno pytanie – powiedział Sandecker, nie ruszając się z miejsca. – Chyba należy mi się odpowiedź.
– Naturalnie, panie admirale, oczywiście.
– Gdzie jest Dirk Pitt?
– Z przykrością muszę poinformować – odparł Prewłow niby to współczującym tonem – że pan Pitt znajdował się w helikopterze, który wypadł za burtę. Śmierć musiała nastąpić szybko.
63.
Siedząc naprzeciwko prezydenta, który miał ponurą minę, admirał Kemper machinalnie wsypał sobie cztery łyżeczki cukru do filiżanki z kawą.
– Lotniskowiec „Beecher's Island" zbliża się do rejonu poszukiwań. Jego samoloty rozpoczną poszukiwania o świcie. – Kemper uśmiechnął się z przymusem. – Proszę się nie przejmować, panie prezydencie, do południa będziemy mieli „Titanica" na holu. Ręczę za to.
Prezydent spojrzał na admirała.
– Bezradnie dryfujący statek, który zaginął w czasie sztormu najgorszego od piętnastu lat? Statek na wpół przeżarty rdzą po siedemdziesięciu sześciu latach leżenia na dnie? Statek, który rząd sowiecki chce dostać w swoje łapy i tylko szuka pretekstu? I pan mi mówi, żebym się nie przejmował. Albo to nadmierna pewność, admirale, albo jest pan superoptymistą.
– Huragan „Amanda" – powiedział Kemper i westchnął. – Wzięliśmy pod uwagę wszystkie możliwości, ale w najśmielszych oczekiwaniach nikt nie spodziewał się takiego sztormu w środku maja. Powstał tak nagle i uderzył z taką siłą, że nie było czasu na wprowadzenie jakichkolwiek zmian do ustalonego planu.
– A może Rosjanie wpadli na pomysł, żeby to wykorzystać, i już są na pokładzie „Titanica"? Kemper pokręcił głową.
– Wejść na pokład statku przy wietrze przekraczającym sto pięćdziesiąt kilometrów na godzinę i na ponad dwudziestometrowej fali? Moje doświadczenie morskie mówi mi, że to niemożliwe.
– Tydzień temu huragan „Amanda" również był uważany za niemożliwy.
Prezydent podniósł wzrok, kiedy naprzeciwko niego usiadł na
kanapie Nicholson.
– Są jakieś wiadomości?
– Z „Titanica" nic – powiedział Nicholson. – Nie zgłaszali się od wejścia w oko cyklonu.
– A holowniki?
– Jeszcze nie zauważyły „Titanica", co nie powinno zbyt dziwić. Z nieczynnym radarem są zdani jedynie na wzrok, a szukanie wzrokiem to żadna robota przy prawie zerowej widoczności.
Na dłuższą chwilę zapadło nieprzyjemne milczenie. Wreszcie odezwał się Gene Seagram:
– Teraz, kiedy jesteśmy tak blisko, nie możemy go stracić – rzekł, z trudem wstając. – Zapłaciliśmy za to straszliwą cenę… właściwie ja zapłaciłem… O Boże, nie możemy ponownie stracić bizanium.
Zwiesił ramiona i jakby zwiotczał. Donner i Collins z powrotem posadzili go na kanapie.
– Co będzie, panie prezydencie, jeżeli dojdzie do najgorszego? – spytał Kemper półgłosem. – Co wtedy?
– Skreślimy z listy Sandeckera, Pitta i pozostałych.
– A co z „Planem Sycylijskim"?
– „Plan Sycylijski" też będziemy musieli skreślić – mruknął prezydent.
64.
Gęsta szara mgła zaczęła powoli ustępować i Pitt uświadomił sobie, że leży głową w dół na czymś twardym i mokrym. Trwał w tej pozycji przez wiele długich minut na granicy świadomości, aż w końcu zmusił się do otwarcia oczu, a właściwie jednego oka, drugie bowiem miał sklejone zakrzepłą krwią. Jak człowiek, który dopiero co wyszedł z ciemnego tunelu na światło dzienne, zamrugał dobrym okiem i rozejrzał się dookoła. W dalszym ciągu był w helikopterze, leżał na nienaturalnie pochylonej podłodze, karkiem oparty o tylną ściankę przedziału towarowego.
Dlatego było mu twardo, a mokro od wody, która przelewała się kilkunastocentymetrową warstwą, omywając jego ciało. Zastanawiał się, jak do tego doszło, że leży w tej dziwnej, niewygodnej pozycji.
Miał uczucie, że w głowie siedzi mu krasnoludek i dźga go w mózg widłami. Tak długo spryskiwał sobie twarz słoną wodą, nie zważając na pieczenie, aż zakrzepła krew rozpuściła się i spłynęła. Mógł wreszcie otworzyć drugie oko. Odzyskawszy trójwymiarowe widzenie, usiadł na ściance i spojrzał na podłogę. Wydawało mu się, że jest w jakimś zwariowanym domu z wesołego miasteczka. Nie mógł wydostać się przez luk ładunkowy, ponieważ zamykająca go klapa zakleszczyła się wówczas, gdy helikopter koziołkował po pokładach „Titanica". Pitt nie miał innego wyboru, jak wyjść przez kabinę pilota. Zaczął się wdrapywać po podłodze, przytrzymując rękami kółek do mocowania ładunku.
Podciągnął się do przedniej ścianki przedziału towarowego, która teraz była sufitem. Ból głowy sprawiał, że Pittowi ciemniało w oczach i musiał odpoczywać co kilkadziesiąt centymetrów. W końcu dosięgnął klamki, lecz drzwi nie chciały się otworzyć. Wyjął kolta i uderzył nim w klamkę. Siła uderzenia wytrąciła mu z mokrej dłoni rewolwer, który z klekotem zsunął się po podłodze na tylną ściankę. Drzwi wciąż były zamknięte.
Pitt zaczął ciężko dyszeć. Z wyczerpania prawie stracił przytomność. Odwrócił głowę i spojrzał w dół. Miał wrażenie, że od tylnej ścianki kabiny dzieli go straszliwa przepaść. Zaciskając obie ręce na kółku do mocowania ładunków, rozhuśtał się i obiema stopami z całej siły kopnął w drzwi jak człowiek, który zdaje sobie sprawę, że to jego ostatnia szansa.
Klamka puściła i drzwi podskoczyły do góry, otwierając się pod kątem trzydziestu stopni, a potem opadły wskutek ciążenia. To jednak wystarczyło Pittowi, by wsunąć dłoń. Jęknął z bólu, kiedy drzwi uderzyły go w knykcie. Wisiał tak mimo bólu, zbierając siły przed ostatnią przeszkodą. Wziął głęboki oddech i na rękach wciągnął się do kabiny pilota, tak jak wchodzi się na poddasze bez pomocy drabiny. Później odpoczywał czekając, aż ustąpi szum w głowie i serce wróci do prawie normalnego rytmu.