Выбрать главу

Mokrą chusteczką do nosa owinął sobie krwawiącą dłoń i rozejrzał się po kabinie. Uznał, że stąd wydostanie się już bez trudu. Boczne drzwi były wyrwane z zawiasów, a przednia szyba wypchnięta. Teraz, kiedy miał pewność, że wyjdzie z helikoptera, począł się zastanawiać, jak długo był nieprzytomny. Dziesięć minut? Godzinę? Pół wieczoru? Nie mógł się zorientować, gdyż zgubił zegarek, którym prawdopodobnie o coś zaczepił.

Co się stało? Próbował przeanalizować wszystkie możliwości. Czy helikopter został zmieciony do oceanu? Najprawdopodobniej nie, ponieważ byłby już trumną Pitta na dnie morskiej otchłani. Ale skąd się wzięła woda w przedziale towarowym? Pewnie śmigłowiec zerwał się z mocujących go lin, zsunął się na pokład łodziowy i oparł o ścianę nadbudówki. Ale to też nie pasowało. Dlaczego był ustawiony idealnie pionowo? Pitt zdawał sobie sprawę, że każda dodatkowa sekunda, spędzona podczas huraganu na siedzeniu we wnętrzu helikoptera, zadawaniu sobie pytań i szukaniu odpowiedzi, grozi mu poważnym niebezpieczeństwem lub nawet śmiercią. Odpowiedzi natomiast czekały na zewnątrz. Wdrapał się więc na fotel pilota i wyjrzał przez strzaskane okno kabiny w ciemność.

Zobaczył burtę „Titanica". W lewo i prawo rozciągały się ogromne zardzewiałe płyty poszycia. Kiedy popatrzył w dół, dostrzegł rozszalałe morze.

Przewalające się potężne fale coraz to wpadały na siebie, tworząc kipiel. Widoczność nieco się poprawiła i wiatr osłabł do jakichś dziesięciu, piętnastu węzłów. W pierwszej chwili Pitt pomyślał, że przespał huragan, lecz zaraz uświadomił sobie, że wzburzone fale poruszają się chaotycznie, bez żadnego określonego kierunku: „Titanic" dryfował w środku spirali cyklonu i za parę minut znajdzie się w tylnej ćwiartce wściekłego sztormu.

Ostrożnie wydostał się na dziób helikoptera przez rozbite okno, a stamtąd na pokład „Titanica". Żadne miłosne wyznania nie sprawiłyby mu takiej przyjemności jak to, że znów czuł pod stopami zalany wodą pokład starego liniowca.

Ale który pokład? Wychylił się za burtę i spojrzał do góry. Zobaczył wygięty i rozerwany reling, na którym w dalszym ciągu wisiała jakaś część helikoptera. Wywnioskował z tego, że jest na pokładzie spacerowym B. Spojrzenie w dół pozwoliło mu odkryć przyczynę dziwnej pozycji śmigłowca.

Spadając do morza, helikopter zaczepił płozami o reling na pokładzie niżej i zawisł pionowo jak jakiś ogromny owad na ścianie, a potężne fale, uderzając w jego kadłub, jeszcze bardziej go zaklinowały.

Pitt nie zdążył nawet pomyśleć, że tylko cudem ocalał. Stojąc tam stwierdził bowiem, że wiatr tężeje, co oznaczało zbliżanie się ogona huraganu, i że ma trudności z utrzymaniem się na pokładzie, gdyż „Titanic" znów mocno pochylił się na prawą burtę.

Właśnie wtedy zauważył światła jakiegoś statku, który znajdował się na trawersie w odległości nie większej niż dwieście metrów. Nie sposób było określić jego wielkości, znów bowiem zatarła się granica między wodą a powietrzem, kiedy zaczął padać ulewny deszcz, którego krople z taką siłą biły w twarz Pitta, jakby mu ją ktoś tarł papierem ściernym. Czyżby to był jeden z holowników? A może wróciła „Junona"? W świetle błyskawicy zobaczył antenę radarową, która mogła należeć jedynie do „Michaiła Kurkowa".

Zanim po schodkach wdrapał się na pokład łodziowy i niepewnym krokiem dotarł do lądowiska helikoptera, już przemókł do suchej nitki i sapał z wysiłku. Ukląkł, by podnieść jedną z lin, służących do mocowania śmigłowca i przyjrzał się postrzępionym nylonowym włóknom. Potem wstał i pochylając się do przodu na wyjącym wietrze, zniknął w kurtynie wody, która zasłaniała statek.

65.

Drugi koniec ogromnej sali jadalni pierwszej klasy z bogato zdobionym sufitem niknął w mroku poza granicą światła. W nielicznych pozostałych szybach ze szkła ołowiowego odbijały się niesamowicie zniekształcone sylwetki śmiertelnie zmęczonych i pokonanych ludzi, którzy stali pod lufami pistoletów pewnie trzymanych przez Rosjan.

Spencera siłą dołączono do grupy. Jeszcze nie całkiem dotarło do niego to, co się stało.

– Pitt i Woodson nie żyją? To nie może być prawda.

– Niestety tak – mruknął Drummer, z trudem poruszając spuchniętymi wargami. – Jeden z tych stojących tam sadystów wbił mu nóż w pierś.

– Wasz kolega się przeliczył – powiedział Prewłow, wzruszając ramionami.

Zamyślonym wzrokiem spoglądał na przerażoną kobietę i dziewięciu mężczyzn, na ich posępne twarze pokryte skrzepłą krwią. Obojętnie, choć z pewną satysfakcją, zdawał się obserwować, jak z wysiłkiem utrzymują równowagę za każdym razem, gdy w burtę „Titanica" uderzała kolejna ogromna fala.

– A propos przeliczenia się: panie Spencer, waszym ludziom chyba najwyraźniej brak entuzjazmu do obsługiwania pomp. Nie muszę wam przypominać, że jeśli woda przeciekająca do kadłuba nie zostanie wypompowana, to ten wiekowy pomnik kapitalistycznej ekstrawagancji zatonie.

– A niech zatonie – śmiało odparł Spencer. – Przynajmniej razem z nim utoniesz ty i te twoje komunistyczne szumowiny.

– To raczej mało prawdopodobne, szczególnie że „Michaił Kurkow" jest przygotowany na taką okoliczność. – Prewłow wyjął papierosa ze złotej papierośnicy i w zamyśleniu postukiwał nim w wieczko. – Widzicie, każdy rozsądny człowiek pogodziłby się z losem i wykonałby swoje obowiązki.

– Niedoczekanie wasze!

– Nikt z nas nie wykona za was tej brudnej roboty – dodał Sandecker zdecydowanym tonem.

– Może i nie – całkiem spokojnie odpowiedział Prewłow. – Ja natomiast uważam, że mi pomożecie, i to szybko.

Skinął na jednego ze strażników i mruknął coś do niego po rosyjsku. Strażnik kiwnął głową, bez pośpiechu przeszedł przez jadalnię, chwycił Danę za ramię i brutalnie zaciągnął ją pod przenośną lampę.

Ratownicy jak jeden mąż rzucili się do przodu, lecz powstrzymały ich lufy pistoletów maszynowych. Zamarli w bezruchu, wściekle rzucając wrogie spojrzenia.

– Jeżeli zrobicie jej krzywdę, zapłacicie nam za to – cicho powiedział Sandecker głosem drżącym z gniewu.

– Spokojnie, panie admirale – rzekł Prewłow. – Gwałcą tylko chorzy ludzie. Jedynie kretyn próbowałby szantażować was i waszych ludzi w taki przykry sposób. Przecież Amerykanie wciąż stawiają kobiety na marmurowych piedestałach. Wszyscy w obronie jej cnoty chętnie i niepotrzebnie oddalibyście życie, a co mnie by z tego przyszło? Nie, okrucieństwo i tortury to zbyt brutalne metody, żeby je stosować w pięknej sztuce przekonywania. Upokorzenie… – przerwał, delektując się tym słowem. – Tak, upokorzenie to najlepszy bodziec, by zachęcić was do pracy i zapewnienia statkowi pływalności.

Prewłow odwrócił się do Dany. Patrzyła na niego poruszona i zdezorientowana.

– A teraz, pani Seagram, niech pani będzie tak miła i zacznie się rozbierać. Do naga.

– Cóż to za tanie sztuczki? – spytał Sandecker.

– Żadne sztuczki. Pani Seagram będzie się rozbierała, dopóki nie rozkażecie panu Spencerowi i jego ludziom wrócić do pracy.

– Nie! – wykrzyknął Gunn. – Dana, nie rób tego!

– Bardzo proszę, żadnych protestów – rzekł Prewłow znużonym głosem. – W razie potrzeby jeden z moich żołnierzy rozbierze ją siłą.

W oczach Dany prawie niezauważalnie pojawił się jakiś dziwnie wojowniczy błysk. Bez chwili wahania zrzuciła z siebie kurtkę, kombinezon i bieliznę. W niespełna minutę stanęła całkiem naga w świetle lampy, prezentując swoje jędrne ciało.

Sandecker odwrócił się, a za nim kolejno zrobili to samo pozostali ratownicy.

– Będziecie na nią patrzyli – ozięble stwierdził Prewłow. – Wasz elegancki gest jest wzruszający, ale całkiem zbędny. Proszę się odwrócić, panowie, nasze skromne przedstawienie dopiero się zaczyna…

– Mam już dość tych waszych zasranych szowinistycznych idiotyzmów – odezwała się Dana.

Na dźwięk jej głosu wszystkie głowy natychmiast się odwróciły, jak za pociągnięciem sznurka. Dana szeroko rozstawiła nogi, ręce wsparła na biodrach, wypięła piersi, a jej oczy rzucały drwiące spojrzenia. Mimo bandaża na głowie wyglądała wspaniale.