Выбрать главу

Pitt zapłacił taksówkarzowi, przeszedł przez obrotowe drzwi i stanął przy kontuarze. Recepcjonista, jak zwykle w takich wypadkach, obrzucił go niechętnym spojrzeniem.

– Przykro mi, proszę pana – odezwał się pośpiesznie, zanim Pitt zdążył otworzyć usta. – Nie mamy wolnych pokojów.

Pitt wiedział, że gdyby podał swoje prawdziwe nazwisko, to reporterzy znaleźliby go w ciągu paru minut. Jeszcze nie był gotów stawić czoła ciężkiej próbie, jaką niesie ze sobą sława. Chciał się tylko spokojnie wyspać.

– Nie jestem tym, za kogo mnie pan bierze – powiedział z udawanym oburzeniem. – Tak się składa, że jestem profesorem, pisarzem i archeologiem, a nazywam się Malcolm Smythe. Przed chwilą wysiadłem z samolotu po czterech miesiącach kopania w górnym biegu Amazonki i nie miałem czasu się przebrać. Zaraz przyjedzie tu z lotniska mój człowiek z bagażami.

Recepcjonista natychmiast zmienił ton.

– Och, bardzo przepraszam, panie profesorze. Nie poznałem pana. Mimo to jednak nie mamy wolnych pokojów. W mieście jest pełno ludzi, którzy przyjechali zobaczyć „Titanica". Jestem pewien, że pan to rozumie.

– Ręczę za pana profesora – odezwał się jakiś głos za plecami Pitta. – Proszę panu dać najlepszy apartament, a rachunek przesłać pod ten adres.

Na kontuar upadła wizytówka. Recepcjonista podniósł ją. przeczytał i zaczerwienił się jak panienka. Potem zamaszystym gestem położył przed Pittem blankiet meldunkowy i wyjął klucz do pokoju.

Pitt powoli się odwrócił i zobaczył twarz tak samo zmęczoną i wymizerowaną jak jego własna. Usta wykrzywiał porozumiewawczy uśmiech, lecz oczy patrzyły tępym, niewidzącym wzrokiem upiora. To był Gene Seagram.

– Jak się panu udało tak szybko mnie wyśledzić? – spytał Pitt. Leżał w wannie, trzymając w ręku szklankę wódki z lodem. Seagram siedział po drugiej stronie łazienki na sedesie.

– Nic nadzwyczajnego – odparł. – Widziałem, jak wychodził pan ze stoczni, i poszedłem za panem.

– Myślałem, że mniej więcej o tej porze będzie pan bawił na „Titanicu".

– Statek mnie nie obchodzi. Interesuje mnie jedynie bizanium w jego skarbcu, a powiedziano mi, że wrak znajdzie się w suchym doku dopiero za dwie doby i wtedy będzie można usunąć złom z ładowni.

– Dlaczego więc przez te dwa dni nie odpocznie pan sobie i trochę się nie zabawi? Za kilka tygodni skończą się pańskie kłopoty. „Plan Sycylijski" zejdzie z desek kreślarskich i stanie się rzeczywistością.

Seagram na moment przymknął oczy.

– Chciałem z panem porozmawiać – rzekł cicho. – Chciałem porozmawiać o Danie.

O Boże, pomyślał Pitt. Masz ci los. Jak tu zachować dobrą minę, mając świadomość, że się spało z żoną tego człowieka? Zdołał jednak zachować obojętny ton w rozmowie.

– Jak ona się czuje po tym wszystkim, co przeszła?

– Przypuszczam, że dobrze – odpowiedział Seagram, wzruszając ramionami.

– Przypuszcza pan? Marynarka Wojenna załatwiła jej przelot ze statku dwa dni temu. Czyżby pan nie widział żony od Czasu, gdy znalazła się na lądzie?

– Ona nie chce mnie widzieć… powiedziała, że między nami wszystko skończone. Pitt wpatrywał się w szklankę z wódką.

– Na pańskim miejscu, Seagram, znalazłbym sobie najdroższą dziwkę w mieście, zapłacił jej z funduszu reprezentacyjnego i zapomniał o Danie.

– Pan niczego nie rozumie. Ja ją kocham.

– Boże, wpada pan w ton listów do kącika złamanych serc – rzekł Pitt, sięgnął po butelkę stojącą na kafelkowej posadzce i dolał sobie wódki. – Posłuchaj pan, Seagram. Pod tą pompatyczną, pretensjonalną fasadą jest pan przyzwoitym facetem i kto wie, może przejdzie pan do historii jako wielki uczony, który uchronił ludzkość przed nuklearną zagładą. Wciąż jeszcze jest pan atrakcyjny dla kobiet i mogę się założyć, że kiedy zabierze pan swoje rzeczy z biurka w Waszyngtonie i pożegna się ze służbą dla rządu, to będzie pan człowiekiem bogatym. Niech więc pan nie oczekuje ode mnie współczucia. Będzie pan miał wszystko.

– Ale cóż to znaczy bez kobiety, którą kocham?

– Widzę, że się nie rozumiemy – odparł Pitt. Wypił już jedną trzecią butelki i przyjemne ciepło zaczęło mu się rozchodzić po ciele. – Po co zaraz wpuszczać się w kanał z powodu baby, której się wydaje, że przeżywa drugą młodość. Jak już odeszła, to odeszła. Tylko mężczyźni wracają na klęczkach, lecz nie kobiety. One są stanowcze. Potrafią wpędzić każdego mężczyznę do grobu, jeżeli już się na to zdecydują. Niech pan zapomni o Danie, Seagram. Nie będzie ta, to będzie inna. A jeśli już potrzebne panu bezpieczeństwo w postaci pary cycków, których właścicielka będzie panu ścieliła łóżko i przygotowywała kolacje, to trzeba sobie wynająć służącą. One są tańsze i na dłuższą metę sprawiają o wiele mniej kłopotów.

– Wydaje się panu, że jest Freudem – powiedział Seagram, wstając z sedesu. – Kobiety są dla pana niczym. Dla pana miłość to miłość do butelki. Stracił pan kontakt ze światem.

– Czyżby? – spytał Pitt, podniósł się z wanny i otworzył drzwiczki apteczki w taki sposób, żeby Seagram widział się w lustrze. – Proszę się sobie dobrze przyjrzeć. To właśnie jest twarz człowieka, który stracił kontakt ze światem. To są oczy faceta, który męczy się na własne życzenie. Jest pan chory, Seagram. Chory na umyśle z powodu spraw, które pan wyolbrzymia ponad wszelką miarę. Proszę spojrzeć na te szkliste oczy, na tę sflaczałą skórę wokół ust. Trzeba iść do psychiatry, i to jak najszybciej. Niech pan choć raz pomyśli o sobie i przestanie myśleć o ratowaniu świata. Najwyższy czas, żeby pan ratował siebie.

Twarz Seagrama gwałtownie poczerwieniała. Zacisnął pięści i zadygotał. W tym momencie wydało mu się, że lustro od wewnątrz zachodzi mgłą, z której powoli zaczęła się wyłaniać jakaś inna twarz, obca twarz z jego własnymi oczami.

Pitt stał w milczeniu, obserwując, jak gniew na twarzy Seagrama zmienia się w przerażenie.

– Boże, nie… to on!

– Jaki on?

– On! Joshua Hays Brewster! – wykrzyknął Seagram, a potem obiema pięściami strzaskał lustro i wybiegł z łazienki.

76.

Zamyślona Dana stała przed dużym lustrem i rozmarzonymi oczami przyglądała się swojemu odbiciu. Poza raną na głowie, zręcznie ukrytą pod nowym uczesaniem, i kilkoma blednącymi siniakami, jej jędrne ciało wyglądało ładnie jak zawsze. Inspekcja wypadła zdecydowanie zadowalająco. Potem Dana obejrzała swoje oczy. Żadnych nowych kurzych łapek ani obrzęków. Nigdzie nie zauważyła piętna upadłej kobiety. W swoim spojrzeniu spostrzegła natomiast nadzieję, której dotychczas w nim nie było. Odrodzenie Dany jako wyzwolonej kobiety okazało się całkowitym sukcesem.

– Zjesz coś na śniadanie? – dobiegł ją z dołu głos Marie Sheldon.

Dana narzuciła na siebie miękki koronkowy szlafrok.

– Nie, dziękuję, napiję się tylko kawy – odparła. – Która godzina?

– Kilka minut po dziewiątej.

Kiedy po chwili Dana wchodziła do kuchni, Marie nalewała kawę.

– Jakie plany na dziś? – spytała Marie.

– Typowo babskie… chyba rozejrzę się po sklepach. Zjem sama obiad w jakimś przytulnym barku, a potem pójdę do klubu NUMA i poszukam sobie partnera, żeby z godzinkę pograć w tenisa.

– Czarujące – sarkastycznie powiedziała Marie. – Ja jednak proponuję, żebyś przestała zgrywać się na milionerkę, którą nie jesteś, i zaczęła postępować jak odpowiedzialna baba, którą jesteś.

– To nie ma sensu.

– To nie ma sensu! Po pierwsze, moja kochana, stałaś się popularna. Jeżeli tego nie zauważyłaś, to ci powiem, że od trzech dni urywają się do ciebie telefony. Wszystkie pisma kobiece w kraju chcą, żebyś napisała coś wyłącznie dla nich, a telewizja przynajmniej osiem razy prosiła o rozmowę przed kamerą. Czy ci się to podoba, czy nie, jesteś sławna. Nie sądzisz, że już najwyższy czas wrócić na ziemię i stawić czoło temu wszystkiemu?