Выбрать главу

– Z tego samego powodu, dla którego odrzuciłem dodatki dla rencistów powyżej osiemdziesiątego roku życia, federalne stypendia dla mniejszości narodowych i kilkanaście innych ustaw socjalnych. Ktoś musi za to płacić, a klasa robotnicza, która utrzymuje to państwo, została przyciśnięta do muru pięćsetprocentowym wzrostem podatków w ciągu ostatnich dziesięciu lat.

– Dla dobra społeczeństwa, panie prezydencie.

– Dla zrównania budżetu, panie senatorze. Skąd weźmiesz fundusze na pokrycie swojego programu?

– Można by zacząć od cięć w budżecie Sekcji Meta.

A więc o to chodzi. Niuchacze z Kongresu w końcu wywęszyli Sekcję Meta. Prędzej czy później musiało do tego dojść. Dobrze przynajmniej, że stało się to później.

– Sekcji Meta? – dyplomatycznie spytał prezydent.

– Supertajnej komórki, którą wspierasz od lat. Z pewnością nie muszę ci wyjaśniać, czym ona się zajmuje.

– Nie – spokojnie odparł prezydent. – Nie musisz. Zapadło nieprzyjemne milczenie. Wreszcie odezwał się Burdick:

– Sprawdzenie tego zajęło moim ludziom wiele miesięcy… bardzo sprytnie ukryłeś drogę przechodzenia tych pieniędzy… lecz ostatecznie udało im się wyśledzić źródło funduszy na wydobywanie „Titanica". Ślady prowadziły do supertajnej organizacji, działającej pod nazwą Sekcja Meta, a w końcu do ciebie. Mój Boże, panie prezydencie, pozwoliłeś wydać prawie trzy czwarte miliarda dolarów na wydobycie starego, bezwartościowego wraku, a potem skłamałeś mówiąc, że koszty wyniosły mniej niż połowę tej sumy. A ja tu proszę tylko o pięćdziesiąt milionów na pomoc medyczną dla biednych dzieci. Jeżeli wolno mi to w ten sposób określić, panie prezydencie, to twoje dziwne traktowanie priorytetów zakrawa na poważne przestępstwo.

– No więc, co chcesz zrobić, John? Szantażować mnie, żebym podpisał tę ustawę?

– Szczerze mówiąc, tak.

– Rozumiem.

W tym momencie do gabinetu weszła sekretarka prezydenta.

– Przepraszam, że przeszkadzam, panie prezydencie, ale chciał pan przejrzeć rozkład zajęć na dzisiejsze popołudnie.

Prezydent podniósł rękę w usprawiedliwiającym geście.

– John, przepraszam cię na chwilę. To nie potrwa długo. Przeglądając terminarz, zatrzymał się przy nazwisku, obok którego napisano ołówkiem 16.15. Spojrzał na sekretarkę i uniósł brwi.

– Pani Seagram?

– Tak, panie prezydencie. Zadzwoniła i powiedziała, że udało jej się ustalić historię statku, którego model jest w sypialni. Pomyślałam sobie, że interesuje pana to, co ona odkryła, więc wcisnęłam ją na kilka minut.

Prezydent wyciągnął ręce nad głową i zamknął oczy.

– Proszę zadzwonić do pani Seagram i odwołać to spotkanie o czwartej piętnaście. Niech ją pani zaprosi na kolację o pół do ósmej na pokładzie mojego jachtu.

Sekretarka zanotowała polecenie i wyszła z gabinetu.

Prezydent odwrócił się do Burdicka.

– A więc, John, gdybym w dalszym ciągu odmawiał podpisania twojej ustawy, to wtedy co? Burdick rozłożył ręce.

– Wówczas nie miałbym innego wyboru, jak tylko roztrąbić, że potajemnie wykorzystałeś państwowe fundusze. W takim wypadku dojdzie do skandalu, przy którym ta dawna afera Watergate byłaby niczym.

– Zrobiłbyś to?

– Zrobiłbym.

Prezydent sprawiał wrażenie całkowicie spokojnego.

– Zanim stąd wybiegniesz i zmarnujesz kolejne dolary podatnika na przesłuchania w Kongresie w związku z moimi machinacjami finansowymi, proponuję, żebyś z pierwszej ręki się dowiedział, czym jest Sekcja Meta i co zrobiła dla obrony kraju, który nam obu daje tak intratne posady.

– Słucham, panie prezydencie.

Godzinę później całkowicie poskromiony senator John Burdick siedział w swoim gabinecie, starannie przepuszczając przez maszynę do niszczenia dokumentów zebrane przez siebie tajne materiały w sprawie działalności Sekcji Meta.

77.

Widok „Titanica" w ogromnym kanionie suchego doku przyprawiał o zawrót głowy.

Hałaśliwe prace już się zaczęły. Spawacze atakowali palnikami zablokowane korytarze i zejściówki. Nitowacze walili w pokiereszowany kadłub, usuwając tymczasowe uszczelnienia z poszarpanych rozdarć poniżej linii wodnej. Pod niebo wznosiły się dwa wysokie dźwigi, które w stalowych zębach chwytaków wyciągały złom z ciemnych ładowni „Titanica".

Pitt zdawał sobie sprawę, że po raz ostatni ogląda salę gimnastyczną i górny pokład. Żegnał się z kawałkiem mijającego życia jak w sylwestrową noc, stojąc tam i wspominając pot wylany podczas wydobywania wraku, krew i poświęcenie ludzi, wątłe nadzieje, które ostatecznie doprowadziły ich do celu. Wszystko to już należało do przeszłości. Wreszcie ocknął się z zamyślenia, zszedł główną klatką schodową i odnalazł drogę do dziobowej ładowni na pokładzie G.

Wszyscy już tam byli, ubrani w srebrzyste kaski ochronne, w których wyglądali dziwnie obco. Gene Saegram, mizerny i roztrzęsiony, nieustannie chodził w tę i we w tę. Mel Donner ocierał pot z karku i policzków, nerwowo zerkając na Seagrama zatroskanym wzrokiem. Herb Lusky, mineralog Sekcji Meta, stał w pogotowiu ze sprzętem do analiz. Admirałowie Sandecker i Kemper rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami w kącie mrocznej ładowni.

Pitt ostrożnie obchodził pogięte i skręcone wsporniki grodzi, leżące na wypaczonym dnie wraku, aż znalazł się za plecami stoczniowca, który mozolnie przecinał palnikiem masywny zawias drzwi skarbca. Pitta ogarnęły ponure myśli, gdy uświadomił sobie, że za kilka minut ujrzy jego tajemnicze wnętrze. Nagle wydało mu się, że wokół powiało lodowatym chłodem, i zaczął go ogarniać strach przed otwarciem skarbca.

Jakby dzieląc jego obawę, pozostali mężczyźni w wilgotnej ładowni umilkli i skupili się przy nim w niespokojnym oczekiwaniu.

Wreszcie robotnik wyłączył palnik i podniósł osłonę twarzy.

– Jak to wygląda? – spytał Pitt.

– To stara solidna robota – odparł robotnik. – Wyciąłem palnikiem mechanizm zamykający i zawiasy, ale drzwi ciągle się trzymają.

– Co teraz?

– Przywiążemy do nich linę i spróbujemy je otworzyć za pomocą dźwigu. Miejmy nadzieję, że się uda.

Prawie godzinę robotnicy zmagali się z liną o średnicy pięciu centymetrów, by wsadzić ją do ładowni i przywiązać do drzwi skarbca. Kiedy już się z tym uporali, operator dźwigu otrzymał sygnał za pośrednictwem radiotelefonu i lina zaczęła się powoli prostować, a potem napinać. Nikogo nie trzeba było namawiać do wycofania się, wszyscy bowiem wiedzieli, że gdyby się zerwała, to jej nagle uwolniony koniec mógłby rozciąć człowieka na dwoje.

Słyszeli, jak w oddali silnik dźwigu zwiększa obroty. Przez długie sekundy napięta lina wibrowała, trzeszcząc pod ogromnym obciążeniem, lecz drzwi ani drgnęły. Nie zważając na niebezpieczeństwo, Pitt podszedł bliżej. Drzwi zdawały się równie oporne jak stalowe ściany skarbca.

Operator dźwigu poluzował linę, by jeszcze bardziej zwiększyć obroty silnika, a potem znów włączył sprzęgło i lina z brzękiem się naprężyła. Mężczyznom, którzy w milczeniu wszystko obserwowali, wydawało się niepojęte, że stare zardzewiałe żelastwo może się opierać tak ogromnej sile, a jednak najwyraźniej tak było. I wtedy przy górnej krawędzi drzwi skarbca pojawiła się szparka cieniutka jak włos, potem dwie inne wzdłuż boków, a w końcu jeszcze jedna od dołu. Nagle z rozdzierającym zgrzytem drzwi niechętnie ustąpiły, odsłaniając wnętrze wielkiego sześcianu ze stali.

Z czarnej czeluści nie wypłynęła nawet kropelka wody. Skarbiec zachował szczelność przez cały czas długiego leżenia na dnie morza.

Nikt się nie poruszył. Wszyscy zastygli niby wrośnięci w ziemię i jak zahipnotyzowani wpatrywali się w odstręczający czarny kwadrat. Z wnętrza wydobywał się stęchły odór.

Pierwszy odzyskał mowę Lusky.

– O Boże, co to? Co u licha tak śmierdzi?

– Zorganizujcie jakieś światło – rzekł Pitt do jednego z robotników.

Ktoś podał mu latarkę. Pitt włączył ją i skierował strumień światła do wnętrza skarbca.

Zobaczyli dziesięć drewnianych skrzynek, zabezpieczonych mocnymi skórzanymi pasami. Dostrzegli jeszcze coś i na ten widok ich twarze pokryła upiorna bladość. Były to zmumifikowane szczątki ludzkie.