Sandecker podniósł wzrok.
– Pitt, powiadasz?
– Zgadza się.
– Interesujące – stwierdził Sandecker półgłosem. – Bardzo interesujące.
– Nie rozumiem.
Sandecker poskładał serwetkę i położył ją na stoliku.
– Nie wiesz, Donner, nie możesz wiedzieć, że zaraz po tym, jak Seagrama odwieziono karetką z „Titanica", Pitt zniknął, jakby rozpłynął się w powietrzu.
Donner zmrużył oczy.
– Z pewnością wiesz, gdzie on jest. U znajomych? U Giordina?
– Uważasz, że nie próbowaliśmy go odnaleźć? – mruknął Sandecker. – Nie ma go. Znikł. Zupełnie jakby go pochłonęła ziemia.
– Przecież musiał zostawić jakąś informację.
– Rzeczywiście coś powiedział, ale całkiem bez sensu.
– A co takiego?
– Że idzie szukać Southby.
– Kto u licha jest ten Southby?
– Nie mam zielonego pojęcia – odparł Sandecker. – Niech mnie szlag trafi, jeśli wiem.
80.
Pitt ostrożnie prowadził wynajętego rovera sedana wąską, śliską od deszczu drogą. Wysokie buki po obu jej stronach zdawały się zbliżać i atakować jadący samochód ciężkimi od liści gałęziami, które bębniły w dach.
Był zmęczony, śmiertelnie wyczerpany. Rozpoczął swoją odyseję nie mając pewności, czy w ogóle coś znajdzie. Wyruszył śladami Joshui Haysa Brewstera i jego ludzi z portu Aberdeen w Szkocji trasą znaczoną śmiercią górników i wiodącą przez Wielką Brytanię do dawnego nabrzeża oceanicznego w Southampton, skąd „Titanic" wypłynął w swój dziewiczy rejs.
Oderwał wzrok od stukających wycieraczek przedniej szyby i spojrzał na niebieski notatnik leżący na siedzeniu pasażera. Pełno było w nim pośpiesznie zebranych po drodze informacji, dat i nazw miejscowości oraz wydartych z gazet artykułów. Pittowi niewiele powiedziały zalatujące stęchlizną archiwa akt dawnych.
ZNALEZIONO DWÓCH ZABITYCH AMERYKANÓW – odnotowały na ostatnich stronach gazety w Glasgow 7 kwietnia 1912 roku. Pozbawione szczegółów artykuły były zakopane tak głęboko, jak ciała dwóch górników z Kolorado, Johna Caldwella i Thomasa Price'a, na jednym z miejscowych cmentarzy.
Ich groby na małym przykościelnym cmentarzyku nie dały Pittowi nic poza nazwiskami i datą śmierci. To samo z grobami Charlesa Widneya, Waltera Schmidta i wamera O'Deminga. Nie mógł znaleźć śladu Alvina Coultera.
Pittowi nie udało się też odszukać miejsca ostatniego spoczynku Vernona Halla. Gdzie zginął? Gdzieś na Nizinie Hampshire, czy może na bruku jakiejś bocznej uliczki w samym Southampton?
Kątem oka Pitt dostrzegł znak informujący, że do Southampton pozostało dwadzieścia kilometrów.
Machinalnie prowadził samochód. Droga skręciła i teraz biegła równolegle do malowniczego szemrzącego strumienia Itchen, który był znany w całej Anglii z bojowych pstrągów, ale Pitt ich nie zauważył. Daleko przed sobą, za szmaragdowozielonymi polami nadbrzeżnej równiny, dojrzał niewielkie miasteczko i postanowił zrobić tam postój na śniadanie.
Nagle coś go zaalarmowało. Nacisnął hamulec, lecz zrobił to zbyt gwałtownie i samochód z zablokowanymi kołami obrócił się dokładnie o trzysta sześćdziesiąt stopni, zatrzymując wprawdzie przodem na południe, ale zanurzony po osie w miękkim błocie przydrożnego rowu.
Nim samochód całkowicie się zatrzymał, Pitt otworzył drzwi i wyskoczył. Jego buty natychmiast zapadły się w błoto i nie można było ich wyciągnąć, więc wysunął z nich stopy i w samych skarpetkach pobiegł drogą w kierunku, z którego nadjechał.
Zatrzymał się przy niewielkim znaku obok drogi. Napis częściowo przysłaniało rosnące nie opodal drzewko. Jakby w obawie, że spotka go kolejne rozczarowanie, powoli rozsunął gałęzie i nagle wszystko stało się całkiem jasne. Oto miał przed sobą klucz do zagadki Joshui Haysa Brewstera i bizanium. Pitt stał w mocno zacinającym deszczu ze świadomością, że nic nie poszło na marne.
81.
Marganin siedział na ławce koło fontanny na placu Swierdłowa, naprzeciwko Teatru Wielkiego, i czytał gazetę. Poczuł lekkie drgnienie i bez patrzenia zorientował się, że ktoś zajął wolne miejsce obok niego.
Grubas w wymiętym garniturze rozsiadł się wygodnie i obojętnie jadł jabłko.
– Gratuluję awansu, komandorze – mruknął między kęsami.
– Biorąc pod uwagę rozwój wypadków – powiedział Marganin nie opuszczając gazety – admirał Słojuk nie mógł zrobić mniej.
– A twoje obecne stanowisko… kiedy Prewłow został usunięty?
– Po zdradzie zacnego kapitana to logiczne, że mnie mianowano szefem Wydziału Analiz Wywiadu Zagranicznego na jego miejsce. To było oczywiste.
– Cieszę się, że lata naszej pracy przyniosły takie dywidendy. Marganin odwrócił kartkę.
– Dopiero uchyliliśmy drzwi. Prawdziwe dywidendy jeszcze przed nami.
– Teraz musimy działać ostrożniej niż kiedykolwiek przedtem.
– Mam taki zamiar – rzekł Marganin. – Sprawa Prewłowa bardzo podkopała wiarygodność Marynarki Wojennej na Kremlu. W głębokiej tajemnicy ponownie sprawdza się wszystkich pracowników wywiadu marynarki. Upłynie wiele czasu, nim zaskarbię sobie takie zaufanie, jakim cieszył się kapitan Prewłow.
– Postaramy się trochę to przyśpieszyć – powiedział grubas udając, że połyka spory kawał jabłka. – Kiedy stąd odejdziesz, wmieszasz się w tłum przy wejściu do metra po przeciwnej stronie ulicy. Jeden z naszych ludzi, specjalista od pozbawiania portfeli tych, którzy niczego nie podejrzewają, zrobi coś wręcz przeciwnego i dyskretnie włoży ci do kieszeni kopertę. Znajdziesz w niej protokół ostatniej narady szefa sztabu Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych z kapitanami okrętów.
– Całkiem niezły materiał.
– Protokół jest sfałszowany. Sprawia wrażenie bardzo ważnego, ale został dokładnie przeredagowany dla zmylenia twoich przełożonych.
– Przekazywanie fałszywych dokumentów może mi nie wyjść na dobre.
– Spokojnie – odparł grubas. – Jutro o tej samej porze agent KGB otrzyma te same materiały. KGB uzna je za prawdziwe. Ponieważ ty przekażesz swoje informacje o dwadzieścia cztery godziny wcześniej niż oni, urośniesz w oczach admirała Słojuka.
– Bardzo sprytnie – stwierdził Marganin. – Masz jeszcze coś?
– To nasze pożegnanie – mruknął grubas.
– Pożegnanie…?
– Już wystarczająco długo byłem twoją skrzynką kontaktową. Zbyt długo. Obecnie zagrażałoby to naszemu bezpieczeństwu. Twojemu i mojemu.
– Kto się będzie ze mną kontaktował?
– W dalszym ciągu mieszkasz w koszarach marynarki? – odpowiedział grubas pytaniem na pytanie.
– Koszary pozostaną moim domem. Nie chcę wzbudzać podejrzeń wystawnym trybem życia i luksusowym mieszkaniem jak Prewłow. Dalej będę prowadził spartańską egzystencję na miarę pensji, jaką wypłaca mi radziecka marynarka.
– Dobrze. Już wyznaczono mojego następcę. Jest nim ordynans, który sprząta kwatery oficerskie w twoich koszarach.
– Będzie mi ciebie brakowało, staruszku – powoli rzekł Marganin.
– Mnie ciebie lównież.
Na dłuższą chwilę zapadło milczenie. Potem grubas odezwał się po raz ostatni.
– Niech cię Bóg błogosławi, Harry – powiedział przyciszonym głosem.
Kiedy Marganin poskładał i odłożył gazetę, grubasa już nie było.
82.
– Mamy wylądować tam, po prawej stronie – powiedział pilot helikoptera. – Usiądę na tamtym pastwisku, tuż za drogą prowadzącą na cmentarz.
Sandecker spojrzał w okno. Był szary, pochmurny ranek i niżej położone tereny niewielkiej wioski pokrywała mgła. Między nielicznymi zabudowaniami o osobliwym wyglądzie biegła pusta droga, obramowana po obu stronach malowniczym kamiennym murkiem. Admirał zesztywniał, kiedy pilot w głębokim skręcie mijał wieżę kościoła.
Sandecker spojrzał na siedzącego obok Donnera, który patrzył prosto przed siebie. Miejsce koło pilota zajmował Sid Koplin. Mineraloga wezwano powtórnie, by wykonał swoje ostatnie zadanie dla Sekcji Meta, gdyż Herb Lusky jeszcze nie mógł odbyć takiej podróży ze względu na stan zdrowia.