Sandecker poczuł lekki wstrząs, kiedy helikopter dotknął płozami ziemi. W chwilę później pilot wyłączył silnik i łopatki wirnika przestały się obracać.
– Jesteśmy na miejscu, panie admirale – powiedział.
W nagłej ciszy, jaka zapanowała po locie, jego głos wydał się zbyt donośny.
Sandecker skinął głową i wysiadł bocznymi drzwiami. Pitt już na niego czekał i podszedł z wyciągniętą ręką.
– Witaj w Southby, admirale – powiedział z uśmiechem.
Sandecker również się uśmiechnął, ściskając dłoń Pitta, ale minę miał poważną.
– Następnym razem, kiedy znikniesz nie zawiadamiając mnie o swoich zamiarach, to cię wywalę.
Pitt udał obrażonego, odwrócił się i przywitał Donnera.
– Mel, miło cię widzieć.
– Ja też się cieszę – odparł Donner serdecznym tonem. – Chyba już znasz Sida Koplina.
– Przypadkowo się poznaliśmy – rzekł Pitt, pokazując zęby w uśmiechu – ale oficjalnie nigdy nie byliśmy sobie przedstawieni.
Koplin uścisnął dłoń Pitta obiema rękami. Ledwie przypominał człowieka, którego Pitt znalazł umierającego w śniegu na Nowej Ziemi, Miał bystre spojrzenie i mocny uścisk.
– Było moim najgorętszym pragnieniem, żeby pana spotkać i osobiście podziękować za uratowanie mi życia – powiedział głosem pełnym wzruszenia.
– Cieszę się, że widzę pana w dobrym zdrowiu – wymamrotał zażenowany Pitt, bo nic innego nie przyszło mu do głowy.
Sandecker nie mógł się nadziwić, widząc jego zakłopotanie. Nigdy nie przypuszczał, że dożyje dnia, kiedy Dirk Pitt stanie się skromny. Wybawił swojego podwładnego, biorąc go pod ramię i prowadząc w stronę wiejskiego kościółka.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz – powiedział. – Anglicy krzywo patrzą na ludzi z kolonii, którzy rozkopują im cmentarze.
– Wystarczyło, że nasz prezydent zadzwonił bezpośrednio do ich premiera, by uniknąć biurokratycznych formalności przy ekshumacji – wtrącił Donner.
– Sądzę, że ten kłopot się opłaci – rzekł Pitt.
Zbliżyli się do drogi i przeszli na jej drugą stronę. Potem przez starą bramę z kutego żelaza dotarli na cmentarz otaczający kościół parafialny. Jakiś czas szli w milczeniu, czytając napisy na zmurszałych nagrobkach. Sandecker skinął ręką w stronę niewielkiej wioski.
– To tak daleko od utartych szlaków. Jak tu trafiłeś?
– Czysty przypadek – odparł Pitt. – Kiedy ruszałem śladem górników z Kolorado drogą, którą przebyli po opuszczeniu Aberdeen, nie miałem pojęcia, co wspólnego może mieć z tym wszystkim Southby. O ile pamiętasz, ostatnie zdanie w dzienniku Brewstera brzmiało: „Jak bardzo chciałbym wrócić do Southby", a według relacji komandora Bigalowa Brewster przed zamknięciem się w skarbcu „Titanica" powiedział: „Chwała Bogu za Southby". Dla mnie jedyną wskazówką, w dodatku niepewną, było to, że Southby brzmiało z angielska, starałem się więc jak najdokładniej trzymać trasy, którą przebyli górnicy w drodze do Southampton… -…kierując się ich nagrobkami – dokończył za niego Donner.
– Służyły mi za znaki drogowe – potwierdził Pitt. – Kierowałem się nimi oraz tym, że Brewster zapisał w swoim dzienniku miejsca i daty śmierci górników, z wyjątkiem Alvina Coultera i Vernona Halla. Miejsce spoczynku Coultera do dziś pozostaje tajemnicą, ale hall leży tutaj, na tym wiejskim cmentarzu w Southby.
– Które znalazłeś na mapie.
– Nie, bo wioska jest tak mała, że nie wymienia jej nawet „Przewodnik turystyczny" Michelina. Jadąc główną drogą, przypadkowo zauważyłem stare, zapomniane, odręcznie wypisane ogłoszenie, w którym jakiś rolnik z Southby informował, że ma mleczną krowę na sprzedaż, i podawał, jak tam należy dojechać: trzy kilometry na wschód następną polną drogą. W ten sposób znalazłem brakujący element układanki.
Dalej szli w milczeniu, kierując się w stronę miejsca, gdzie stali trzej mężczyźni. Dwóch z nich miało na sobie zwykłe robocze ubrania miejscowych wieśniaków, trzecim był wiejski konstabl w mundurze. Pitt dokonał krótkiej prezentacji, a potem Donner uroczyście wręczył konstablowi zezwolenie na ekshumację.
Wszyscy wpatrywali się w grób. Na końcu dużej kamiennej płyty, pod którą spoczywał zmarły, stał pionowy nagrobek ze zwyczajnym napisem:
VERNON HALL
Zmarł 8 kwietnia 1912 r.
R.I.P.
Pośrodku wypukłej kamiennej płyty zręcznie wykuto wizerunek starego trzymasztowego żaglowca.
– „…owa cenna ruda, którą z taką desperacją wyrywaliśmy z wnętrza tej przeklętej góry, leży bezpiecznie pod pokładem statku. Zostanie tylko Vernon, by opowiedzieć tę historię, gdyż ja za godzinę odpływam do Nowego Jorku wielkim parowcem linii»White Star«"… – recytował Pitt słowa z dziennika Brewstera.
– Pod pokładem statku na grobie Vernona Halla – powiedział
Donner jak we śnie. – On miał na myśli ten statek, a nie „Titanica".
– Mój Boże – mruknął Sandecker. – Czy to możliwe, żeby tutaj znajdowało się tamto bizanium?
– Za parę minut się dowiemy – rzekł Pitt. Skinął na wieśniaków, którzy zaczęli przesuwać płytę łomami. Kiedy całkowicie ją odsunęli, zabrali się do kopania.
– Ale po co Brewster ukrył bizanium tutaj? – spytał Sandecker. – Dlaczego nie zabrał go do Southampton i nie załadował na pokład „Titanica"?
– Miał mnóstwo powodów – odparł Pitt, a jego słowa zabrzmiały nienaturalnie głośno na cichym cmentarzu. – Ścigany jak zwierzę, wyczerpany ponad ludzką wytrzymałość, po śmierci przyjaciół mordowanych na jego oczach oszalał, kiedy zorientował się, że złośliwy los pokrzyżował mu plany tuż przed osiągnięciem celu, zupełnie jak Seagram. Trzeba przy tym pamiętać, że znajdował się w obcym kraju. Był sam, nie miał tu nawet znajomych. Za jego plecami bez przerwy czaiła się śmierć, a jedyną szansę ucieczki do Stanów Zjednoczonych dawał mu statek przycumowany do nabrzeża w Southampton, w odległości kilkunastu kilometrów.
Mówi się, że szaleństwo jest miarą geniuszu. Może tak było w wypadku Brewstera, a może po prostu urojenia sprawiły, że się przeliczył. Założył, jak się później okazało błędnie, że sam nigdy nie zdoła bezpiecznie załadować bizanium na statek. Zakopał je więc w grobie Vernona Halla, a oryginalne skrzynki na rudę wypełnił bezwartościowymi kamieniami. Potem prawdopodobnie zostawił swój dziennik u miejscowego pastora, z prośbą o przekazanie amerykańskiemu konsulatowi w Southampton. Przypuszczam, że swój tajemniczy dziennik napisał pod wpływem obłędu, który sprawił, że nie wierzył już nikomu, nawet staremu wiejskiemu pastorowi. Prawdopodobnie liczył na to, że gdyby został zamordowany, to wówczas jakiś domyślny pracownik Ministerstwa Spraw Wojskowych rozszyfruje chaotyczny tekst.
– A jednak udało mu się bezpiecznie załadować skrzynki na statek – stwierdził Donner. – Francuzi mu nie przeszkodzili.
– Według mnie francuskim agentom zaczął się palić grunt pod nogami. Angielscy policjanci musieli pójść śladem trupów dokładnie tak, jak ja to zrobiłem, i deptali prześladowcom po piętach.
– Więc w obawie przed wywołaniem wielkiego skandalu międzynarodowego Francuzi w ostatnim momencie się wycofali – wtrącił Koplin.
– To tylko przypuszczenia – stwierdził Pitt.
– „Titanic"… „Titanic" zatonął i wszystko pogmatwał – rzekł zadumany Sandecker.
– Faktycznie – machinalnie potwierdził Pitt. – Teraz można sobie pogdybać. G d y b y kapitan Smith posłuchał ostrzeżeń o zagrożeniu lodowym i zmniejszył prędkość, g d y b y tamtego roku pak nie spłynął tak niezwykle daleko na południe, g d y b y „Titanic" nie wpadł na górę lodową i w przewidzianym czasie dotarł do Nowego Jorku, g d y b y Brewster nie zginął i opowiedział wszystko wojsku, to wkrótce potem bizanium po prostu by wykopano i zostałoby odzyskane. Z drugiej strony, gdyby nawet Brewstera zamordowano, nim wszedł na pokład statku, Ministerstwo Spraw Wojskowych niewątpliwie by się zorientowało, że jego dziennik ma pod koniec podwójne znaczenie. Niestety los okrutnie sobie zadrwił: „Titanic" zatonął, pociągając za sobą Brewstera, którego zawoalowane słowa z dziennika wprowadzały wszystkich w błąd przez siedemdziesiąt sześć lat. I nas także.