– Już od pół roku sprzątam biura w tym budynku i dobrze wiem, że nie należy niczego ruszać. Wytarłam kurze, odkurzyłam podłogi i wysprzątałam łazienki. Niczego więcej nie dotykałam.
– I na biurku nic nie leżało? – Surowo zmarszczył brwi.
Przeniosła wzrok na nieskazitelny, lśniący jak lustro blat biurka. Poza stojącym na nim telefonem nic tam nie było. Niejednokrotnie zastanawiała się, jak człowiek, o którego umiejętnościach prowadzenia interesów krążyły legendy, potrafił kierować ogromną korporacją przy zupełnie pustym biurku.
– Nie. Wyglądało dokładnie tak jak teraz, zupełnie jakby właśnie przywieziono je z magazynu meblowego.
Za późno ugryzła się w język. Niepotrzebnie się jej to wyrwało, nie powinna mu tego mówić. Ciągle wbijała sobie do głowy, by najpierw pomyśleć, nim coś powie bez sensu.
– Wszystkie istotne rzeczy mam w głowie, nie zaśmiecam sobie pamięci bzdurami – oświadczył wprost, jakby czytając w jej myślach. Poczuła się nieswojo. – Cały niepotrzebny bałagan zostawiam sekretarce – dokończył spokojnie. Jego niski głos zdawał się ją przeszywać.
Za to dla niej bałagan był czymś codziennym i nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogłoby być inaczej. Oczywiście przy nim wolała się z tym nie zdradzać, ale atmosfera tego wręcz sterylnego wnętrza niemal doprowadzała ją do szaleństwa. I powiedziałaby mu to prosto w oczy, gdyby nie fakt, że w każdej chwili mogła przez niego wylecieć z pracy.
– Może przypomina pani sobie, czy wyrzucała śmieci?
Dumnie uniosła brodę, popatrzyła na niego zuchwale.
– Zrobiłabym to, ale nie było takiej potrzeby. W koszu niczego nie było.
Skrzywił usta. Z pewnością uznał jej odpowiedź za bezczelną. Wyraźnie nie tego oczekiwał. Nacisnął dzwonek.
– Pani Athas – zwrócił się do sekretarki. – Zechce pani przyjść. I proszę wziąć ze sobą notes.
Niemal natychmiast drzwi sanktuarium otworzyły się i na progu stanęła wymuskana sekretarka. W ręku trzymała żółty bloczek. Ten kolor nieoczekiwanie odświeżył pamięć Samanthy.
Mimowolnie wydała cichy okrzyk, co natychmiast zwróciło uwagę Kostopoulosa.
– Chciała pani coś powiedzieć? – jego czarne oczy mocniej zalśniły.
– Tak… teraz sobie przypominam – wydusiła. – Była tu taka żółta karteczka, ale nie w koszu, tylko obok niego. Byłam pewna, że ktoś chciał ją wyrzucić, ale nie wcelował do kosza i…
Szybko wyciągał wnioski. Widziała to po jego ściągniętych ustach. Wzdrygnęła się w środku.
– A ponieważ było to dokładnie to, czego szukałam, to… – unikała jego wzroku – wzięłam ją sobie.
Oparł dłonie na biodrach. Sekretarka wycofała się bezszelestnie. Sam z drżeniem w sercu uznała, że to bardzo zły znak.
– Zechce mi pani wyjaśnić, z jakiego powodu zabrała pani tę kartkę z mojego prywatnego gabinetu – powiedział ostro.
Co za arogancki typ!
– Miałam bardzo poważny powód – odpaliła, czując, że policzki jej płoną.
– Dla pani dobra lepiej, żeby rzeczywiście tak było. – W jego tonie zabrzmiała groźba.
Popatrzyła mu prosto w oczy.
– Odkurzałam dywan pod biurkiem i wtedy spostrzegłam ten żółty skrawek, dokładnie taki, jaki był mi potrzebny do skończenia kolażu.
– Kolażu? – podchwycił nieufnie.
– To praca dyplomowa – odparła, czując się na pewniejszym gruncie. – Na początku semestru nasz profesor, doktor Giddings, zaproponował nam wykonanie pracy, do której mogliśmy wykorzystać jedynie to, co przypadkowo znajdziemy na ulicy, na ziemi czy na podłodze. Bez szukania po śmietnikach, bez użycia nożyczek, by zmienić kształt. I tylko takie materiały mogły posłużyć do wykonania kolażu. Poza gazetami i pudełkami mogliśmy użyć absolutnie wszystkiego, co było z papieru. Cała idea polegała na wykonaniu czegoś oryginalnego, będącego jednocześnie dziełem sztuki, godnym wystawienia w galerii.
Ożywiła się, mówiąc o podjętym wyzwaniu.
– Na początku nie zdawałam sobie sprawy, jakie to będzie ciekawe i inspirujące. Przez całe tygodnie krążyłam po mieście, wpatrzona w ziemię pod nogami. Udało mi się znaleźć zupełnie nieprawdopodobne rzeczy, które zaraz umieszczałam na płótnie.
Spojrzenie jego zważonych oczu nie wróżyło niczego dobrego.
– Czy to ma znaczyć, że ta zostawiona dla mnie notatka jest teraz częścią pani kolażu?
– Tak. Ale nie wzięłam jej z biurka. Prawdopodobnie sekretarka niechcący zrobiła przeciąg i kartka sfrunęła na podłogę.
Kiedy mówiła, mężczyzna przesunął opaloną dłonią po czarnych jak smoła włosach. Chciałaby poczuć ich dotyk pod palcami. Ta niespodziewana pokusa wytrąciła ją z równowagi, nie mogła się skupić.
Co się z nią dzieje? Do tej pory nigdy nie traktowała zbyt poważnie tych, którzy próbowali pogłębić łączącą ich znajomość. I naraz ten Kostopoulos, człowiek zupełnie obcy, nieoczekiwanie budzi w niej takie pragnienia.
– To tłumaczenie wydaje się tak absurdalne, że zaczynam wierzyć, że jest prawdziwe.
– Z pewnością, nie jest tak absurdalne jak fakt, że ten Picasso wisi w pana gabinecie.
– A co Picasso ma z tym wspólnego? – Zamrugał oczami. Chyba nie był przyzwyczajony do sytuacji, że ktoś śmiał mu się przeciwstawić. To musiał być dla niego szok. Ta świadomość sprawiała jej perwersyjną przyjemność.
– Po prostu wszystko. Jest pan miłośnikiem sztuki, który prawdopodobnie nie potrafi narysować prostej linii.
Kolejny błąd, już straciła rachubę który. Trudno, nic na to nie poradzi. Ten człowiek działał na nią w taki sposób, że nie mogła się opamiętać.
– Doktor Giddings jest artystą, który z pewnością nie ma bladego pojęcia o milionowych interesach pana korporacji. Rzecz w tym, że i pan, i on wielbicie Picassa. Tylko że pan wydaje majątek, by powiesić sobie na ścianie jego płótno i podziwiać je w zaciszu gabinetu, siedząc w wygodnym skórzanym fotelu, a mój biedny jak mysz profesor, który pewnie zyska uznanie dopiero wiele lat po śmierci, potrafił otworzyć nam oczy na wielkość Picassa i nakłonić nas, by pokierować się jego przesłaniem, wprowadzić je w życie.
– Co to za przesłanie? – Patrzył na nią dziwnie.
– Zacytują go z pamięci: „Artysta jest naczyniem, w którym gromadzą się wrażenia i uczucia, jakie budzi w nim wszystko to, co go otacza: niebo, ziemia, zmieniające się formy, pajęczyną skrawek papieru. I należy ze wszystkich możliwych źródeł czerpać to, co jest nam potrzebne". Koniec cytatu.
Chyba uważa ją za osobę niespełna rozumu. Zresztą teraz czuje się tak, jakby…
– Profesor, jako duchowy uczeń Picassa, postawił przed nami zadanie, by stworzyć dzieło sztuki z pozbieranych strzępków papieru.
Na mgnienie ich spojrzenia się skrzyżowały. Ucisk w piersi stał się nie do zniesienia, zabrakło jej tchu. Bez powodu.
Zdawało się jej, że upłynęła cała wieczność, nim wreszcie Kostopoulos przerwał ciszę.
– Gdzie jest to… – zawahał się – dzieło sztuki? – spytał z udaną powagą, pod którą wyczuwała drwiącą ironię. Nie uwierzył jej.
Poczuła zastrzyk adrenaliny. W takich sytuacjach zdarzało się jej niepotrzebnie powiedzieć coś, czego potem gorzko żałowała.
– Na uniwersytecie.
– Świetnie. W takim razie pojedziemy tam.
– Obawiam się, że tej kartki nie da się już odkleić. Zniszczę całą pracę, gdy zacznę ją odrywać. – Ostatnie słowa wypowiedziała łamiącym się głosem. Nie powie mu przecież o nadziejach, jakie wiązała z tą pracą. Cieszyła się, że będzie przepustką do wymarzonej sławy, którą zdoła w przyszłości zaimponować ojcu. Ten kolaż kosztował ją tyle wysiłku, tyle pracy. I miałaby teraz to wszystko zaprzepaścić? Nigdy! Ani dla pana Kostopoulosa, ani dla nikogo innego! – Nawet jeśli uda się ją oderwać, to nie wiadomo, czy da się odcyfrować to, co było na niej napisane.