Gorące łzy popłynęły jej po policzkach.
– Nigdy mamy takiej nie widziałam – wydusiła łkając. – Jest taka młoda, taka piękna! I taka szczęśliwa! Miłość aż bije z jej twarzy.
Z trudem zaczerpnęła powietrza. Złość, która wezbrała w niej nieoczekiwanie, nie dawała się opanować.
– Ojciec musiał namalować ten obraz, nim z nią zerwał. Zostawił ją na łasce losu, a ona już spodziewała się dziecka… – Przepełnione goryczą słowa zawisły w powietrzu. Za późno było je cofnąć. Zbyt długo dusiła je w sobie.
Popatrzyła na złotą tabliczkę przytwierdzoną na dole: „Moja Andromeda". W prawym dolnym rogu widniał podpis ojca: „Jules"
– O Boże…
Nie mogła już dłużej ze sobą walczyć. Zaniosła się płaczem. Instynktownie odwróciła się do Perseusa szukając schronienia na jego piersi.
Przygarnął ją mocno do siebie, tulił, pocieszając i dodając otuchy, póki płacz nie przeszedł w ciche łkanie.
Dopiero po dłuższej chwili przerwał milczenie.
– Kiedy ostatni raz go widziałaś, Samantho? – W jego głosie zabrzmiał szczery niepokój.
Nie mogła znaleźć właściwych słów.
– Ja… prawdę mówiąc, nigdy go nie widziałam. I wcale nie chcę. Proszę, nigdy więcej nie rozmawiajmy na jego temat. Dla mnie on nie istnieje.
Zawstydzona i zła na siebie, że tak straciła panowanie nad sobą i obnażyła się przed nim, oswobodziła się z jego ramion. Unikała jego uważnego wzroku.
– Przepraszam, że pogniotłam ci koszulę. Daj mi piąć minut, poprawię szybko makijaż i możemy iść.
– Nie musimy nigdzie wychodzić.
Jej potrzeby stawia na pierwszym miejscu, no tak. Jeszcze jeden powód, żeby stracić dla niego głowę.
– Owszem, musimy. Dzisiejszy wieczór może okazać się dla ciebie najważniejszy w życiu. Zgodziłam się odegrać swoją rolę i zrobię to. Spotkamy się przy samochodzie.
Kilka minut później pojechali do Panagii, gdzie zatrzymali się w tawernie na kolację. Przez cały czas rozmawiali o nieistotnych rzeczach. W drodze do Livadi milczeli. Dopiero kiedy już dojeżdżali na miejsce, Perseus nie wytrzymał.
– Powiedz, dobrze się czujesz?
– Tak. Dlaczego pytasz?
– Bo prawie nie tknęłaś kolacji. Sałatki z ośmiornicy chyba nawet nie skosztowałaś.
Robił wszystko, by rozproszyć jej zły nastrój, oderwać myśli od ojca. Zabawiał, opowiadając anegdotki, zamawiając regionalne dania, jakich bez niego nigdy by nie miała okazji spróbować. Doceniała jego wielkoduszność, gdy ani słowem nie powrócił do sceny, jaka rozegrała się w jego sypialni, ale instynktownie czuła, że martwi się o nią. Na widok tego obrazu przeżyła prawdziwy szok. Nieoczekiwanie zobaczyła swoją mamę zupełnie inną, taką, jaką widział ją ojciec. W milczeniu rozpamiętywała to, co się wydarzyło. Musi sama dać sobie z tym radę, sama się przełamać. Rany są zbyt bolesne, by ktoś obcy mógł się w to mieszać. Czuła, że z nikim nie mogłaby o tym rozmawiać. A już na pewno nie z Perseusem. Zresztą on ma do odprawienia własne egzorcyzmy. Nie będzie mu jeszcze dodawać swoich problemów.
Zapatrzyła się na krajobraz za oknem. Kusiło ją, by ukradkiem zerknąć na Perseusa, ale powściągnęła pokusę. Już w czasie kolacji z trudem się hamowała. Z urzeczeniem i fascynacją śledziła jego ruchy, sposób, w jaki próbował wino, koncentrację z jaką studiował kartę dań.
Nie mogła przestać o nim myśleć. Pamiętała każdą chwilę, każdy jego ruch, mimowolny gest, jakim w roztargnieniu dotykał blizny na policzku. Zastanawiała się wtedy, czy ta blizna przypomina mu Sofię. Na tę myśl ogarniał ją lęk.
Gdyby miała pewność, że usunięcie blizny oddali od niego wspomnienia o Sofii, namówiłaby go na to bez wahania. Dla niej ta zmiana byłaby niezauważalna. I tak całkowicie zawojował jej serce i…
– Jesteśmy na miejscu, Samantho. Daję ci słowo honoru, że nie masz się czego obawiać. Rób tylko to, o co cię proszą.
Zaczerpnęła powietrza, uśmiechnęła się z przymusem.
– Jeśli się martwię to tylko o ciebie… – Głos się jej łamał. – Modlę się, żeby ci dobrze poszło.
Ujął jej dłoń, pocałował. Serce w niej topniało.
– Dziękuję – szepnął tkliwie.
Willa Leonidasów była usytuowana w centrum Livadi. Niewielka, zbudowana w miejscowym stylu, była łatwo dostępna dla pacjentów z miasteczka i okolicznych wysp.
Pomógł jej wysiąść, poprowadził do obsadzonego kwitnącymi krzewami wejścia do domu.
– Kyrie Kostopoulos! – wykrzyknął na ich widok niewysoki, łysawy staruszek, który otworzył drzwi. Jego poorana zmarszczkami twarz rozjaśniła się w szerokim uśmiechu. Obaj mężczyźni padli sobie w objęcia. Sam nie rozumiała greckiego, ale z uśmiechem przysłuchiwała się gwałtownemu potokowi obcych słów. Cieszyło ją to gorące powitanie.
– Georgio, to moja żona, Samantha. – Perseus przedstawił ją przechodząc na angielski. – Wiesz, kochanie – powiedział to tak naturalnie, że nawet nie zdążyła się zdziwić – Georgio od ponad trzydziestu lat jest u Leonidasów. Jedynie na niego mogłem liczyć. Zawsze mnie lubił.
– Miło mi ciebie poznać, Georgio. – Wyciągnęła do niego rękę a on uścisnął ją serdecznie.
– Chodźmy. – Georgio gestem zaprosił ich do środka. – Doktor jest w gabinecie. Marnie się czuje, ale nie chce odpocząć, póki was nie zobaczy. Sofia chciałaby najpierw zamienić z tobą słowo na osobności – zwrócił się do Perseusa. – Czeka w salonie.
– Dziękuję, Georgio.
Zachowywał kamienny spokój. Była ciekawa, co sobie myśli, ale z jego twarzy niczego nie dało się wyczytać. Potrafił doskonale nad sobą panować, podziwiała go za to. Objął ją ramieniem i poprowadził przez hol do salonu.
Na ich widok z bocznego pokoju wyszła wysoka, zmysłowa, kruczowłosa kobieta. Sofia. Wyglądała jak uosobienie współczesnej Carmen.
Miała na sobie szyty na miarę biały kostium, podkreślający zgrabną sylwetkę i długie, opalone nogi. Prawdziwa egzotyczna piękność, przemknęło przez myśl Sam. Ale rzut oka na jej twarz przekonywał, że pod pozornym opanowaniem kryje się głęboka rozpacz. Z pewnością żaden mężczyzna, który raz ją ujrzał, nigdy jej nie zapomni…
Jej czarne jak noc oczy zdawały się nie zauważać Samanthy.
– Perseus! – wykrzyknęła cicho. W jej głosie było tyle cierpienia i miłości, że Sam aż się wzdrygnęła.
Zaczęła pośpiesznie mówić coś po grecku, ale Perseus powiedział coś, co ją uciszyło.
– Sofio – odezwał się ze spokojem, jakiego Sam tylko mogła mu pozazdrościć. – Chciałbym przedstawić ci moją żonę Samanthę. Niestety, jeszcze nie mówi po grecku, chociaż już się uczy naszego języka. Chciałbym, żebyśmy w jej obecności mówili po angielsku.
Zrobiło się jej żal Sofii. Nie trzeba być domyślnym, by widzieć, jak bardzo cierpi.
– Witam – rzekła cicho, nie odrywając oczu od Perseusa. – Miałam nadzieję, że porozmawiamy w cztery oczy. Proszę cię.
Sam z trudem się powstrzymała, by nie poprzeć jej prośby.
– Jestem żonaty – powiedział, i jakby na potwierdzenie tych słów, otoczył żonę ramieniem. – Nie mamy przed sobą tajemnic.
Ogarnęły ją gwałtowne wyrzuty sumienia. A ona nie chciała rozmawiać z nim o swoim ojcu…
– Jest tyle rzeczy, które ci chciałam powiedzieć – rozżaliła się Sofia. – Nie wiem, od czego zacząć. Przede wszystkim chcę cię błagać o przebaczenie. – Łzy popłynęły jej po policzkach.
– Sofio, już dawno ci wszystko wybaczyłem.
Podziwiała jego opanowanie. Nawet nie drgnął. A przecież domyślała się, co się dzieje w jego sercu.
– Wiem, że dla tego, co zrobiłam, nie ma przebaczenia. Okaleczyłam cię. Ale wtedy nie miałam wyboru. Albo to, albo mój ojciec posłałby ci kulę prosto w serce.