— Nie. Może zechce mnie pan poinstruować… ? — powiedziałem z uśmiechem.
Do zachowania całkowitej flegmy uprawniało mnie wieloletnie doświadczenie wypraw na najgrubszego zwierza Galaktyki.
— Jestem na pana usługi — odparł grzeczny przewodnik.
Był to szczupły Ardryta szklistej karnacji, bez abażuru, spowity w ciemnogranatową tkaninę — takiego odzienia jeszcze na planecie nie widziałem. Gdym mu to powiedział, wyjaśnił, że jest to strój myśliwski, niezbędny przy podchodzeniu zwierza; to, co brałem za materię, było specjalną substancją, którą powleka się ciało. Krótko mówiąc — ubranie natryskowe, wygodne, praktyczne i, co najważniejsze, całkowicie zaciemniające naturalne światło Ardrytów, mogące spłoszyć kurdla.
Przewodnik wydobył z teczki zadrukowany arkusz i podał mi do przestudiowania; zachowałem go w mych papierach. Oto on:
POLOWANIE NA KURDLE
Instrukcja dla cudzoziemców
Kurdel jako zwierzyna łowna stawia najwyższe wymagania tak walorom osobistym, jak i sprzętowi myśliwego. Ponieważ zwierzę to w trakcie ewolucji przysposobiło się do opadów meteorytowych, wytworzywszy pancerz nie do przebicia, na kurdle poluje się od środka.
Do polowania na kurdle niezbędne są:
A) w fazie wstępnej — pasta podkładowa, sos grzybowy, szczypiorek, sól i pieprz; B) w fazie właściwej — miotełka ryżowa, bomba zegarowa.
I. Przygotowanie na stanowisku.
Na kurdle poluje się z przynętą. Myśliwy, natarłszy się wprzód pastą podkładową, kuca w bruździe ściorgu, po czym towarzysze posypują go z wierzchu drobno pokrajanym szczypiorkiem i przyprawiają do smaku.
II. W tej pozycji należy oczekiwać kurdla. Gdy zwierz zbliży się, trzeba, zachowując spokój, chwycić oburącz bombę zegarową trzymaną między kolanami. Głodny kurdel łyka zwykle od razu. Jeżeli kurdel nie chce brać, można go dla zachęty delikatnie poklepać po języku. Gdy grozi pudło, niektórzy radzą dodatkowo się posolić, jest to jednak krok nader ryzykowny, gdyż kurdel może kichnąć. Mało który myśliwy przeżył kichnięcie kurdla.
III. Kurdel, który wziął, oblizuje się i odchodzi. Po połknięciu myśliwy niezwłocznie przy stępuje do fazy czynnej, tj. za pomocą miotełki otrzepuje z siebie szczypiorek i przyprawy, aby pasta mogła swobodnie rozwinąć swe działanie przeczy szczające, przy czym nastawia bombę zegarową i oddala się możliwie szybko w stronę przeciwną tej, z której przybył.
IV. Opuszczając kurdla, należy uważać, by spaść na ręce i nogi i nie potłuc się.
Uwagi. Używanie przypraw ostrych jest wzbronione. Również wzbronione jest podkładanie kurdlom bomb zegarowych nastawionych i posypanych szczypiorkiem. Postępowanie takie jest ścigane i karane jako kłusownictwo.
Na granicy rezerwatu łowieckiego oczekiwał nas już zarządzający, Wauwr, w otoczeniu lśniącej jak kryształ w słońcu rodziny. Okazał się on nader serdeczny i gościnny; zaproszeni na poczęstunek, spędziliśmy w jego miłym domostwie kilka godzin, przysłuchując się historiom z życia kurdli i wspomnieniom łowieckim Wauwra i jego synów. Naraz wpadł zdyszany goniec, donosząc, że wytropione kurdle nagonka ruszyła w ostęp.
— Kurdle — wyjaśnił mi zarządca — trzeba najpierw dobrze przegonić, żeby zgłodniały!
Namaszczony pastą, z bombą i przyprawami ruszyłem w towarzystwie Wauwra i przewodnika w głąb ściorgu. Droga zginęła rychło w nieprzejrzanym gąszczu. Posuwaliśmy się z trudem, od czasu do czasu omijając tropy kurdli, podobne do dołów pięciometrowej średnicy. Marsz trwał dość długo. Wtem ziemia zadrżała i przewodnik stanął, dając nam przylgą znak milczenia. Dał się słyszeć grom jakby szalejącej za horyzontem burzy.
— Słyszy pan? — szepnął przewodnik.
— Słyszę. To kurdel?
— Tak. Bobczy.
Posuwaliśmy się teraz wolniej i ostrożniej. Łoskot ucichł i ściorg pogrążył się w milczeniu. Nareszcie poprzez gąszcz zamajaczyła rozległa polana. Na jej skraju towarzysze wyszukali dobre stanowisko, przyprawili mnie i sprawdziwszy, że mam w pogotowiu miotełkę i bombę, odeszli na palcach, zalecając mi cierpliwość. Jakiś czas panowała cisza przerywana tylko kląskaniem ośmiołów; nogi dobrze mi już ścierpły, gdy grunt zadygotał. Ujrzałem jakiś ruch w dali — wierzchołki drzew na krańcu polany pochyliły się i runęły, znacząc drogę zwierza. Musiała to być kapitalna sztuka. Jakoż wnet kurdel wyjrzał na polanę, przestąpił powalone pnie i ruszył przed siebie. Kołysząc się majestatycznie, ciągnął w moją stronę, węsząc głośno. Oburącz chwyciłem uszatą bombę i czekałem z zimną krwią. Kurdel stanął w odległości jakichś pięćdziesięciu metrów ode mnie i oblizał się. W jego przejrzystym wnętrzu wyraźnie widziałem resztki wielu myśliwych, którym się nie powiodło.
Jakiś czas kurdel namyślał się. Obawiałem się, że już odejdzie, gdy podszedł i skosztował mnie. Posłyszałem głuche mlaśnięcie i straciłem grunt pod nogami.
Wziął! — dobra nasza! — pomyślałem. W środku kurdla nie było znów tak ciemno, jak mi się to w pierwszej chwili wydało. Oporządziwszy się, podniosłem ciężką bombę zegarową i wziąłem się do nastawiania jej, gdy dobiegło mnie czyjeś chrząknięcie. Podniosłem głowę i zaskoczony ujrzałem przed sobą obcego Ardrytę, jak ja pochylonego nad bombą. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę.
— Co pan tu robi? — spytałem.
— Poluję na kurdla — odparł.
— Ja też — rzekłem — ale bardzo proszę sobie nie przeszkadzać. Pan był tu pierwszy.
— Nic podobnego — odparł — pan jest cudzoziemcem.
— Co z tego — odrzekłem — zachowam moją bombę na drugi raz. Proszę, niech się pan nie krępuje moją osobą.
— Nigdy w świecie! — zawołał. — Pan jest naszym gościem.
— Przede wszystkim jestem myśliwym.
— A ja przede wszystkim — gospodarzem, i nie pozwolę, by z mego powodu miał się pan wyrzec tego kurdla! Bardzo pana proszę pośpieszyć się, bo pasta zaczyna już działać.
W samej rzeczy kurdel stawał się niespokojny; nawet tutaj dochodziło jego potężne sapanie, jakby kilkudziesięciu naraz lokomotyw. Widząc, że nie przekonam spotkanego Ardryty, nastawiłem bombę i zaczekałem na nowego towarzysza, który wszakże prosił, bym szedł pierwszy. Niebawem opuściliśmy kurdla. Spadając z wysokości dwu pięter, wytknąłem sobie lekko kostkę. Kurdel, któremu wyraźnie ulżyło, pognał w ostęp i łamał tam drzewa z okropnym hałasem. Naraz dał się słyszeć przeraźliwy grzmot i wszystko ucichło.
— Leży! Moje serdeczne gratulacje! — wykrzyknął myśliwy, ściskając mi serdecznie dłoń. W tym momencie zbliżyli się przewodnik i zarządca rezerwatu.
Ponieważ zapadał zmrok, trzeba się było śpieszyć z powrotem; zarządzający obiecał mi własnoręcznie wypchać kurdla i przesłać go na Ziemię najbliższym frachtowcem rakietowym.
5 XI
Przez cztery dni nie zapisałem ani słowa, taki byłem zajęty. Co dzień rano — faceci z Komisji Współpracy Kulturalnej z Kosmosem, muzea, wystawy, radioakty, a po południu wizyty, przyjęcia oficjalne i przemówienia. Jestem już porządnie zmęczony. Delegat K W K z K, który się mną opiekuje, powiedział mi wczoraj, że nadchodzi strum, ale zapomniałem go spytać, co to znaczy. Mam się widzieć z profesorem Zazulem, wybitnym uczonym ardryckim, tylko nie wiem jeszcze kiedy.
6 XI
Rano w hotelu zbudził mnie okropny huk. Wyskoczyłem z łóżka i zobaczyłem wznoszące się nad miastem słupy dymu i ognia. Zatelefonowałem do informacji hotelowej, pytając, co się dzieje.
— Nic takiego — odparła telefonistka — proszę się nie niepokoić, to tylko strum.