Zgodzi się ze mną każdy, kto pamięta przygniatającą atmosferę zgromadzeń, na których dyskutowało się te przykre sprawy. Był nawet projekt Drapplussa, który narobił ongi sporo szumu, żeby po całym systemie słonecznym rozsiać równomiernie, z myślą o rozbitkach, kaszkę mannę lub grysik oraz kakao w proszku, ale się nie przyjął, raz, że wypadało to za drogo, a dwa, że spoza chmur kakao nie byłoby widać gwiazd nawigacyjnych. I dopiero kanibalizm rakietowy uwolnił nas od tego dawniejszego.
Gdy tak — wzdłuż gałęzi genealogicznego drzewa — zbliżam się, wkraczając w czasy nowożytne, ku własnemu początkowi, zadanie moje, jako kronikarza rodu, staje się coraz trudniejsze. Nie tylko dlatego, że dawnych przodków, co prowadzili osiadły tryb życia, łatwiej jest portretować niż ich gwiezdnych następców, ale i dlatego, ponieważ w próżni manifestuje się niepojęty dotąd wpływ zjawisk fizycznych na życie rodzinne. Bezradny wobec dokumentów, których nie umiem należycie posegregować, rezygnując z wszelkiego porządkowania, przedstawię je po prostu w kolejności, w jakiej się zachowały. Oto osmalone chyżością karty dziennika podóży, który spisywał kapitan żeglugi gwiezdnej Wszechświt Tichy:
Zapis 116 303. Od iluż to już lat nie znamy ciążenia! Klepsydry nie działają, stanęły zegary wagowe, w nakręcanych odmawiają służby sprężyny. Jakiś czas zrywaliśmy kartki kalendarzy na chybił trafił, ale i to już jest przeszłością. Pozostaty nam, jako ostatnie wytyczne, śniadania, obiady i kolacje, lecz pierwsza niestrawność może zmieść do reszty i tę rachubę czasu. Muszę przerwać pisanie, ktoś wszedł, albo bliźnięta, albo to interferencja świetlna.
Zapis 116 304. Na bakburcie planeta, nie oznaczona na mapach. Nieco później, w czas podwieczorku, meteor, na szczęście mały, który przebił nam trzy komory — ciśnieniową, zatrzymań ( wytrzeźwień. Kazałem cementować. Przy kolacji — brak kuzyna Patryce go. Rozmowa z dziadem Arabeuszem o relacji nieoznaczoności. Cóż wiemy właściwie w sposób pewny? Żeśmy wyruszyli jako młodzi ludzie z Ziemi, że statek nasz nazwaliśmy „Kosmocystą”, że dziadek i babka wzięli na pokład dwanaście innych par małżeńskich, które dzisiaj tworzą już jedną rodzinę, związaną węzłami powinowactwa krwi. Jestem niespokojny o Patrycego — także i kot gdzieś przepadł. Zauważyłem dodatni wpływ braku grawitacji na platfusy.
Zapis 116 305. Pierworodny stryja Obrożegojest tak bystrooki i tak mały jeszcze, że gołym okiem dostrzega neutrony. Rezultat poszukiwań Patrycego negatywny. Zwiększamy szybkość. Podczas manewru przecięliśmy rufą izochronę. Po kolacji przyszedł do mnie teść Obrożego, Amfoteryk, i zdradził mi, że został własnym ojcem, bo jego czas zadzierzgnął się w kształt pętli. Prosił, żeby o tym nikomu nie mówić. Radziłem się kuzynów fizyków — są bezradni. Kto wie, co jeszcze przed nami!
Zapis 116 306. Zauważyłem, że podbródki i czoła niektórych starszych stryjostw oraz wujostw cofają się. Efekt recesji żyroskopowej, skrócenie Lorentza-Fitz-Geralda czy skutek wypadania zębów i częstego uderzania czołem o grodzie, gdy rozlega się dzwonek wzywający do stołu? Pędzimy wzdłuż sporej mgławicy; ciotka Barabella wywróżyła, domowym sposobem, dalszą naszą trajektorię z fusów kawowych. Sprawdzałem obliczenia elektrokalkulatorem — wynik wcale zbliżony!
Zapis 116 307. Krótki postój na planecie Wałęsów. Cztery osoby nie wróciły na pokład. Przy starcie zatkana lewa wyrzutnia. Kazałem przedmuchać. Biedny Patrycy! W rubryce „przyczyna zgonu” zapisałem: „roztargnienie” — bo cóż innego?
Zapis 116 308. Wujowi Tymoteuszowi śniło się, że napadły nas plądrzyki. Obeszło się na szczęście bez ofiar i strat. Na statku robi się ciasno. Dziś trzy porody i cztery przeprowadzki, skutek rozwodów. Dziecko Obrożych ma oczy jak gwiazdy. Dla poprawy metrażu poleciłem wszystkim ciotkom udać się do hibernacyjnych lodówek. Poskutkował dopiero argument, że nie będą się w stanie odwracalnej śmierci starzeć. Jest teraz bardzo cicho i przyjemnie.
Zapis 116 309. Zbliżamy się do szybkości światła. Mrowie nieznanych fenomenów. Pojawił się nowy typ cząstek elementarnych — skwarki. Niezbyt wielkie, trochę przypalone. Coś dziwnego dzieje się z moją głową. Pamiętam, że ojcu memu było Barnaba, ale miałem też innego, imieniem Balaton. Chyba ze to jezioro na Węgrzech. Muszę sprawdzić w encyklopedii. Widzę, jak ciotki uginają się na kwantach, nie przestając mimo to robić na drutach. Na III pokładzie czuć. Dziecko Obrożych wcale nie raczkuje, tylko lata, posługując się na zmianę przednim i tylnym odrzutem. Jak cudowna jest biologiczna adaptacja organizmu!
Zapis 116 310. Byłem w laboratorium kuzynostwa Jezajaszów. Nie ustaje tam praca. Kuzyn mówił, ze wyższą fazą gastronautyki będą meble nie tylko jadalne, lecz i żywe. Takie nie popsuj ą się i nie trzeba będzie, do czasu, trzy mać ich w lodówkach. Tylko komu podniesie się ręka, żeby zarżnąć żywe krzesło? Na razie jeszcze ich nie ma, ale Jezajasz twierdzi, że niedługo uczęstuje nas nóżkami w galarecie. Wróciwszy do sterowni, długo rozmyślałem, mając w uszach jego słowa. Mówił o żywych rakietach przyszłości. Czy można będzie mieć dziecko z taką rakietą? Co za myśli przychodzą mi do głowy!
Zapis 116 311. Dziadek Arabeusz skarżył mi się, że jego lewa noga sięga Gwiazdy Polarnej, a prawa — Krzyża Południa. Poza tym chyba cos knuje, bo wciąż chodzi na czworakach. Muszę go baczniej obserwować. Znikł Baltazar, brat Jezajasza. Czyżby dyspersja kwantowa? Szukając go, stwierdziłem, że komora atomowa pełna jest kurzu. Nie omiatana z rok! Zdjąłem ze stanowiska podkomorzego Bartłomieja i naznaczyłem jego szwagra, Tytusa. Wieczorem, w salonie, podczas występów ciotki Melanii, wybuchnął nagle dziad. Kazałem cementować. Byt to Z mej strony czysty odruch. Nie odwołałem rozkazu, by nie podać w wątpliwość kapitańskiego autorytetu. Bardzo mi brakuje dziada. Co to było, gniew czy anihilacja? Zawsze był nerwowy. Zachciało mi się w czasie wachty czegoś mięsnego, zjadłem trochę mrożonej cielęciny z lodówki. Wczoraj okazało się, że zginęła kartka z zapisanym celem podróży, szkoda, bo lecimy już coś 36 rok. W cielęcinie, dziwna rzecz, było pełno śrutu — od kiedy strzela się do cieląt z dubeltówki? Obok nas leci meteor, na którym ktoś siedzi. To Bartłomiej pierwszy go zauważył. Na razie udaję, że nie widzę.