Z początkiem XXX wieku objął nad planetą władzę dyktatorską Dzomber Glaubon i wprowadził w ciągu dwudziestu lat unifikację, normalizację i standaryzację cielesną, traktowane zrazu jak zbawienie. Był on zwolennikiem absolutyzmu oświeconego i humanitarnego, toteż nie dopuścił do zgładzenia zdegenerowanych form rodem z XXIX wieku, lecz zlecił je skupiać w specjalnych rezerwatach; nawiasem mówiąc, właśnie na samym skraju jednego z takich rezerwatów mieścił się, pod zwaliskami dawnej stolicy prowincjonalnej, klasztor podziemny oo. destrukcjanów, w którym znalazłem schronienie. Z postanowienia D. Glaubona każdy obywatel miał być samistą beztylcem, czyli takim jednopłciowcem, co jednako prezentował się z przodu i z tyłu. Dzomber napisał Myśli, dzieło wykładające jego program. Pozbawił ludność seksu, bo upatrywał w nim przyczyny upadku zeszłowiecznego; ośrodki rozkoszy pozostawił poddanym po ich uspołecznieniu. Pozostawił im też rozum, bo nie chciał rządzić debilami, lecz być odnowicielem cywilizacji.
Lecz rozum to tyle, co rozmaite, więc i nieortodoksyjne pomysły. Nielegalna opozycja zeszła do podziemia i oddawała się w nim ponurym orgiom antysamistycznym. To przynajmniej głosiła prasa rządowa. Glaubon nie prześladował wszakże opozycjonistów, przerabiających się w kontestacyjne kształty (zakalcyci, zadyści). Podobno działali w podziemiu i dwuzadyści, głoszący, że rozum jest po to, by mieć czym pojąć, że należy się go jak najszybciej pozbyć, bo on to jest sprawcą wszystkich historycznych klęsk; głowę zastępowali tym, co mamy za jej przeciwieństwo; uważali ją za przeszkadzającą, szkodliwą, wręcz banalną; lecz o. Darg zapewniał mnie, że prasa rządowa przesadzała z gorliwości. Zadystom nie podobała się głowa, więc odrzucili ją, ale mózg przenieśli tylko w dół, żeby patrzał na świat jednym okiem pępkowym, a drugim umieszczonym z tyłu, trochę niżej.
Glaubon ogłosił, po zaprowadzeniu niejakiego ładu, plan tysiącletniego ustabilizowania społeczeństwa dzięki tak zwanej hedalgetyce. Wprowadzenie jej poprzedziła wielka kampania prasowa pod hasłem „SEKS W SŁUŻBIE PRACY!” Każdy obywatel miał przydzielone stanowisko robocze, a inżynierowie dróg nerwowych tak łączyli neurony jego mózgu, że odczuwał rozkosz, tylko gdy należycie pracował. Czy więc kto drzewa sadził, czy wodę nosił, pławił się w upojeniu, a im lepiej pracował, tym intensywniejszej doznawał ekstazy. Lecz właściwa rozumowi przewrotność podkopała i tę, zdawałoby się, niezawodną metodę socjotechniczną. Nonkonformiści poczytywali bowiem rozkosz doznawaną przy pracy za formę zniewolenia. Przeciwstawiając się chuci roboczej (laboribido), wbrew żądzy, co ich parła ku stanowiskom pracy zleconej, nie to robili, do czego zwał ich zew popędu, lecz właśnie wszystko na odwrót. Kto miał być nosiwodą, drzewo rżnął, a kto drwalem — wodę dźwigał, w ramach antyrządowych manifestacji. Wzmacnianie uspołecznionych żądz, kilkakrotnie przeprowadzane na rozkaz Glaubona, nic nie wskórało, tyle że historycy zwą te lata jego rządów erą męczenników. Biolicja miała duże trudności z rozpoznawaniem winnych wykroczeń, bo przychwyceni na gorącym uczynku doznawania mąk twierdzili obłudnie, jakoby stękali z rozkoszy właśnie. Glaubon wycofał się z areny życia biotycznego głęboko rozczarowany, widział bowiem ruinę swego wielkiego planu.
Potem, na przełomie XXXI i XXXII wieku, doszło do walk Diadochów; planeta rozpadła się na prowincje, zamieszkiwane przez obywateli ukształtowanych podług zaleceń miejscowej władzy. Był to już czas pomonstrolitycznej Kontrreformacji. Po dawnych wiekach pozostały nagromadzenia wpółzwalonych miast i płodowlami, rezerwaty, sporadycznie tylko nawiedzane lotnymi kontrolami, opustoszałe seksostrady i inne relikty przeszłości, czasem funkcjonujące jeszcze na wpół kalekim sposobem. Tetradoch Glambron wprowadził cenzurę kodów genetycznych, która pewne rodzaje genów uznała za zakazane, lecz osobniki niecenzuralne już to używały w miejscach publicznych masek, przystawek, ogony przylepiano sobie plastrem do pleców lub wpuszczano chyłkiem do nogawki itp. Praktyki te były tajemnicą poliszynela.
Pentadoch Marmozel, działając w myśl zasady „divide et impera”, zwiększył ustawowo ilość oficjalnie dopuszczonych płci. Pod jego rządami obok mężczyzny i kobiety wprowadzono plążczyznę, wywijastę i dwie płci pomocnicze — podtrzymców i nacieran. Życie, zwłaszcza erotyczne, stało się za tego Pentadocha bardzo skomplikowane. Ponadto tajne organizacje, gromadząc się na obrady, czyniły to pod pozorem zaleconego przez władzę sześciopłciowego obcowania, toteż przyszło do częściowego unieważnienia projektu: do dziś istnieją tylko wywijasta i plążczyzna.
Za Heksadochów weszły w życie aluzje cielesne, dzięki którym obchodzono chromosomową cenzurę. Widziałem podobizny osób, którym płatki uszu przedłużały się w małe łydki. Nie wiadomo było, czy osoba taka uszami strzyże, czy wykonuje aluzyjne ruchy kopania. W pewnych kręgach ceniono język zakończony małym kopytkiem. Był wprawdzie niewygodny i niezdatny na nic, lecz tak się właśnie manifestował duch somatycznej niepodległości. Guryl Hapsodor, uchodzący za liberała, zezwolił szczególnie zasłużonym obywatelom na posiadanie dodatkowej nogi; przyjęło się to jako zaszczytne odznaczenie, a potem sens owej nogi, zatraciwszy charakter lokomocyjny, stał się oznaką piastowanej godności; wyżsi urzędnicy mieli do dziewięciu nóg; dzięki temu rangę każdego można było rozpoznać natychmiast nawet w łaźni.
Za rządów surowego Rondra Ischiolisa wstrzymano wydawanie zezwoleń na dodatkowy metraż cielesny, a nawet konfiskowano nogi winnym wykroczeń; podobno chciał on zlikwidować wszystkie kończyny i narządy prócz niezbędnych życiowo oraz wprowadzić mikrominiaturyzację, bo budowano coraz mniejsze mieszkania, lecz Bghiz Gwamdl, który objął po Ischiolisie władzę, anulował te dyrektywy i dopuścił nawet ogon pod pretekstem, że jego kitą można zamiatać mieszkanie. Pojawili się potem przy Gondlu Gurwie tak zwani dolni odchyleńcy, którzy mnożyli sobie kończyny bezprawnie, a w następnej fazie sroższych rządów znów pokazały się, a raczej pochowały paznokcie językowe i inne organelle kontestacyjne. Oscylacje tego typu trwały nadal, gdym przybył na Dychtonię. Czego na pewno nie dałoby się zrealizować cieleśnie, to wyrażała tak zwana literatura pornograficzna biotyki, piśmiennictwo podziemne, należące do prohibitów, jakich moc zawierała biblioteka klasztorna. Przejrzałem np. manifest wzywający do dziewojaka, który miał na włosach chodzić, a płód innego anonimowego autora, dyszkanciarz, winien się był poruszać w powietrzu, szybując na zasadzie poduszkowca.
Poznawszy tak z grubsza dzieje planetarne, zapoznałem się z bieżącą literaturą naukową; głównym organem projektowobadawczym jest teraz KUPROCIEPS (Komisja Uzgadniająca Projekty CielesnoPsychiczne). Dzięki uprzejmości o. bibliotekarza mogłem zapoznać się z najświeższymi pracami tego organu. Tak np. inż. ciał Dergard Wnich jest autorem prototypu o tymczasowej nazwie polimona lub wszedołęgi. Prof. dr inż. mag. Dband Rabor pracuje na czele dużego zespołu nad śmiałym, nawet kontrowersyjnym projektem tak zwanego wiełoraba — który ma być funkcjonalnym zespoleniem drogi w trzech sensach: komunikacyjnym, płciowym i w siną dal. Mogłem się też zapoznać z perspektywicznofuturologicznymi pracami ciałoznawców dychtońskich; odniosłem wrażenie, że jako całość znajduje się automorfia na martwym punkcie rozwoju, chociaż eksperci starają się przełamać stagnację; artykuł prof. Zgagoberta Grauza, dyrektora KUPROCIEPSU, w miesięczniku „Głos Ciała” zamykały słowa „Jak można sienie przekształcać, jeżeli m o ż n a się przekształcać?”