Niektórzy teologowie, np. Gauger Drebdar, sądzili, że prawdziwa śmierć zachodzi dopiero po rozkładzie (”w proch się obrócisz”), lecz wersja ta nie utrzymała się po uruchomieniu tak zwanego pola rezurekcyjnego, które składało żywego człowieka z prochu właśnie, to jest z ciała rozpylonego na atomy, i wtedy bowiem wskrzeszony nie wiedział nic o tym, jakoby jego dusza gdzieś przebywała w międzyczasie. Dogmat zachowano strusią taktyką, unikając określenia, kiedy śmierć jest tak dokumentna, że po niej na pewno już dusza ulatnia się z ciała. Potem jednak przyszła ontogeneza odwracalna; jej technika nie była umyślnie wymierzona w dogmatykę wiary, lecz okazała się niezbędna przy likwidacji wypaczeń rozwoju płodowego: nauczono się rozwój ten wstrzymywać i cofać, po odwróceniu o 180 stopni, by go jeszcze raz zainicjować od zapłodnionej komórki. W opały dostał się rychło dogmat niepokalanego poczęcia z drugim, o nieśmiertelności duszy, za jednym zamachem, bo dzięki technologii retroembrionalizacyjnej można ustrój cofać przez wszystkie poprzednie stadia, a nawet uczynić tak, żeby zapłodniona komórka, z jakiej powstał, na powrót rozdzieliła się na jajeczko i na plemnik.
Był z tym duży kłopot, bo dogmat głosił, że Bóg stwarza duszę w momencie zapłodnienia, a jeśli można było zapłodnienie odwrócić i tym samym anulować, rozłączając obie jego składowe, to co się wtedy miało dziać z już stworzoną duszą? Ubocznym produktem tej techniki była klonacja, czyli pobudzanie do rozwinięcia się w normalny organizm dowolnych komórek, wziętych z żywego ciała, na przykład z nosa, pięty, nabłonka jamy ustnej itp.; jako że się to działo w ogóle bez zapłodnienia, ani chybi działała biotechnika niepokalanego poczęcia, którą też uruchomiono w skali przemysłowej. Embriogenezę można już także było zawracać, przyspieszać czy odchylać tak, żeby płód ludzki obrócił się na przykład w małpi; jakże tedy, co się wtedy działo z duszą, czy była ściskana i rozciągana jak harmonia, czy po przewekslowaniu rozwoju płodowego z drogi ludzkiej na małpią gdzieś po tej drodze znikała?
Ale podług dogmatu nie mogła dusza ani zniknąć, gdy raz powstała, ani maleć, bo była jednością niepodzielną. Przemyśliwano już nad tym, czy nie obłożyć płodowlanych inżynierów klątwą kościelną, lecz nie uczyniono tego, i słusznie, bo rozpowszechniła się ektogeneza. Pierwej mało kto, potem nikt już nie rodził się z męża i niewiasty, lecz z komórki, zamkniętej w uteratorze (sztucznej macicy), a trudno było odmówić całej ludności sakramentów na tej podstawie, że powstała dzieworódczym sposobem. Na domiar złego przyszła następna technologia — świadomości. Z problemem ducha w maszynie, zrodzonym przez intelektronikę i jej rozumne komputery, jeszcze sobie dano radę, lecz za nią przybyły następne, świadomości i psychiki w płynach; syntetyzowano mądre i myślące roztwory, które można było butelkować, rozlewać, zlewać, a za każdym razem powstawała osobowość, nieraz bardziej uduchowiona i mądrzejsza niż wszyscy Dychtończycy razem wzięci.
O to, czy maszyna lub roztwór mogą mieć duszę, toczyły się dramatyczne spory na Soborze 2479 roku, aż ustanowiono na nim nowy dogmat. Kreacji Pośredniej, powiadający, że Bóg nadał stworzonym przez siebie istotom rozumnym moc poczynania rozumów następnego rzutu, lecz i to nie był kres przemian, bo się wnet okazało, że sztuczne inteligencje mogą produkować inne, następne, albo też syntetyzować podług własnej rachuby istoty człekokształtne czy wręcz normalnych ludzi z byle kupy materii. Podejmowano później dalsze próby ratowania dogmatu o nieśmiertelności, lecz załamały się w ogniu następnych odkryć, które istnymi lawinami schodziły na XXVI wiek; ledwo się podparło dogmat odmienioną wykładnią, już powstawała negująca ją technologia świadomości.
Doszło przez to do szeregu herezji i powstania sekt, które po prostu przeczyły powszechnie znanym faktom, lecz Kościół duistyczny utrzymał w mocy tylko jeden dogmat, Kreacji Pośredniej, co się zaś tyczyło pośmiertnego trwania, wiary w kontynuację osobowości indywidualnych, nie dało się już uchronić przed zagładą, ponieważ ani osobowość, ani indywidualność docześnie się nie zachowały. Można już było zlewać dwa lub więcej umysłów w jeden, tak u maszyn czy roztworów, jak u ludzi, można było dzięki personetyce produkować zamknięte w maszynach całe światy, w których powstawały byty rozumne, które z kolei potrafiły w tym uwięzieniu konstruować sobie następny rzut osobników inteligentnych, można było umysłowości potęgować, dzielić, mnożyć, redukować, cofać itd. Upadkowi dogmatyki towarzyszył upadek autorytetu wiary, zgasły też nadzieje na poręczane dawniej obietnice światłości wiekuistej, przynajmniej poszczególnych indywiduów.
Widząc, że nie nadąża w ruchu teologicznym za postępem technicznym, powołał Sobór 2542 roku zakon oo. prognozytów, który miał się zajmować pracami futurologicznymi w zakresie wiary świętej. Potrzeba antycypowania jej dalszych kolei była bowiem paląca. Niemoralność wielu nowych biotechnologii przerażała nie tylko wiernych; dzięki takiej klonizacji np. można było produkować obok osobników normalnych — istoty biologiczne, lecz niemal bezmózgie, zdatne do mechanicznych prac, a wręcz nawet wyścielać hodowanymi odpowiednio tkankami, pochodzącymi z ludzkiego bądź zwierzęcego ciała, komnaty, ściany, produkować wstawki, wtyczki, wzmacniacze bądź osłabiacze inteligencji, budzić mistyczne stany wzlotów w komputerze, w płynie, obrócić jajko żabiego skrzeku w mędrca opatrzonego ciałem ludzkim, zwierzęcym bądź takim, którego dotąd w ogóle nie było, bo je zaprojektowali umyślnie eksperci płodowlani. Budziło to opory, bardzo silne też ze strony świeckich, lecz nadaremnie.
Wszystko to opowiedział mi o. Darg z najzupełniejszym spokojem, jakby mówił o rzeczach oczywistych, zresztą były dlań oczywistością, bo częścią historii dychtońskiej. Choć cisnęły mi się na usta niezliczone pytania, trudno było okazać natarczywość, wróciłem więc po kolacji do celi i zagłębiłem się w drugim tomie pracy prof. A. Gragza, który, jak świadczyła o tym adnotacja na pierwszej stronie, był prohibitem.
Dowiedziałem się, że w roku 2401 Byg Brogar, Dyrr Daagard i Merr Darr otwarli wrota na przestwór nieograniczonej swobody autoewolucyjnej; uczeni ci wierzyli gorąco, że powstały dzięki ich odkryciu Homo Autofac Sapiens, czyli Samorób Rozumny, osiągnie pełnię harmonii i szczęścia, nadając sobie takie formy ciała i przymioty duszy, jakie uzna za najdoskonalsze, że przebije Barierę Śmiertelności, o ile tak postanowi — jednym słowem okazali w toku Drugiej Rewolucji Biotycznej (pierwszej zawdzięczano plemniki wytwarzające dobra konsumpcyjne) maksymalizm i optymizm typowy dla historii nauk. Wszak podobne nadzieje wiąże się zazwyczaj z pojawieniem się każdej wielkiej a nowej technologii.
Zrazu inżynieria autoewolucyjna, czyli tak zwany ruch płodowlany, rozwijała się jakby po myśli swych światłych odkrywców. Ideały zdrowia, harmonii, piękna duchowocielesnego uległy rozpowszechnieniu, ustawy konstytucyjne gwarantowały każdemu obywatelowi prawo posiadania takich cech psychosomatycznych, jakie uważano za najcenniejsze. Wnet też wszelkie deformacje i kalectwa wrodzone, szpetota i głuptactwo stały się przeżytkami. Lecz rozwój to ma do siebie, że wciąż go dalej pcha naprzód ruch postępowy, więc się na tym nie skończyło. Początki dalszych przemian były z pozoru niewinne. Dziewczęta upiększały się dzięki hodowli biżuterii skórnej i innych wykwitów ciała (uszka-serduszka, perły z paznokci), chłopcy pysznili się boko — i tyłobrodami, nagłownymi grzebieniami, szczękami o dubeltowym zgryzie itp.