Aby zapobiec groźbie anarchii cielesnej, powołano do życia BIPROCIAPS, Biuro Projektów Ciała i Psyche, które miało dostarczać na rynek, w rozmaitych, lecz zawsze wypróbowanych wariantach, planów przecieleńczych. Wciąż jednak nie było zgody co do kierunku głównego autoewolucji: czy należy sporządzać ciała, dzięki którym będzie się żyło najprzyjemniej, czy takie, co ułatwiają jednostkom najsprawniejsze włączanie się w społeczny byt, czy preferować funkcjonalizm, czy estetykę, potęgować siłę ducha, czy mięśni; albowiem dobrze było gadać ogólnikami o harmonii i perfekcji, kiedy tymczasem praktyka wykazywała, że nie wszystkie wartościowe cechy są do zjednoczenia; liczne wykluczały się nawzajem.
W każdym razie odwrót od naturalnego człowieka trwał w pełni. Eksperci prześcigali się w dowodzeniu niebywałego prymitywizmu i lichoty jego wykonania przez Przyrodę; ciałometria oraz somatyczna inżynieria czasu wykazują w swym piśmiennictwie jawne wpływy zainspirowania doktryną Donderwarsa; zawodność ustroju naturalnego, jego senilizacyjny ruch ku śmierci, tyrania starych popędów nad później powstałym rozumem podlegały zaciekłym krytykom, a przyczynkarskie prace roiły się od zarzutów pod adresem płaskostopia, nowotworów, wypadania dysków i tysięcy innych cierpień wywołanych ewolucyjnym partactwem i niedbalstwem, zwanym krecią robotą mamotrawczobezideowej, bo wszak ślepej ewolucji życia.
Późni potomkowie zdawali się brać na Przyrodzie odwet za to ponure milczenie, z jakim ich pradziadowie musieli przełknąć rewelacje o małpim pochodzeniu Dychtończyka; wyszydzano tak zwany pasaż arborealny, czyli to, że najpierw jakieś zwierzęta jęły się na drzewach chronić, a potem, gdy lasy wyginęły od stepowienia, musiały zleźć na ziemię zbyt szybko. Podług niektórych krytyków spowodowały antropogenezę trzęsienia ziemi, bo kto był żyw, leciał od nich z gałęzi, więc ludzie powstali niejako metodą ulęgałek. Były to oczywiście grube uproszczenia, lecz wymyślanie na ewolucję należało do dobrego tonu. Tymczasem BIPROCIAPS udoskonalał narządy wewnętrzne, podresorował i wzmocnił kręgosłup, dorabiał rezerwowe serca, nerki, lecz nie zadowalało to ekstremistów, występujących pod demagogicznymi hasłami „precz z głową” (że niby za ciasna), „mózg do brzucha!” (bo w nim miejsca więcej) itd.
Najgorętsze spory rozgorzały wokół spraw płciowych, bo gdy jedni uważali, że wszystko tam wysoce niesmaczne i trzeba tu wziąć coś z kwiatów i motyli, inni, gromiąc zakłamanie platoników, domagali się właśnie amplifikacji i eskalacji tego, co już jest. Pod naciskiem skrajnych ugrupowań otworzył BIPROCIAPS skrzynki pomysłów racjonalizatorskich po miastach i siołach, projekty runęły lawiną, etaty rosły do potęgi i po dekadzie biurokracja tak przycisnęła autokreację, że BIPROCIAPS rozpadł się na zjednoczenia, a potem instytuty takie, jak KUC (Komisja ds. Cudnych Lic), CIPEK (Centralny Instytut Pełnej Estetyzacji Kończyn), IURNA (Instytut Upowszechniania Radykalnie Nowej Anatomii) i mnóstwo innych. Zaroiło się od zjazdów i kursokonferencji w sprawie ukształtowania palców, dyskutowano o randze i przyszłości nosa, o perspektywach krzyży, zatracając z pola widzenia całość, aż wreszcie to, co projektował jeden pion, nie pasowało do produkcji innych. Nikt już nie ogarniał nowej problematyki, zwanej skrótowo AU (Eksplozja Automorficzna), więc aby zlikwidować cały ów bałagan, oddano w końcu władzę nad obszarem biotyki SOMPSUTEROWI (Somatyczno-Psychiczny Komputer).
Tą wiadomością zamykał się kolejny tom Historii Powszechnej. Gdym sięgał po następny, wszedł do celi braciszek, by zaprosić mnie na obiad. Krępowałem się jeść przy ojcu przeorze, bom już wiedział, jaka to z jego strony grzeczność i jakie marnowanie cennego czasu. Zaproszenie było jednak tak zniewalające, że poszedłem bez ociągania. W małym refektarzu, obok o. Darga, który czekał już przy stole, znajdował się niski wózek podobny do tych, na jakich u nas rozwożą bagaże; był to o. Memnar, generał zakonu prognozytów; źle mówię, nie wózek był, rozumie się, ojcem i generałem zakonu, lecz sześcienny komputer, który spoczywał na tym podwoziu. Myślę, że nie okazałem niegrzeczności zdębieniem ani się nawet nie zająkałem podczas zapoznania. Jadło mi się niezręcznie, lecz wymagał tego organizm. Aby mnie rozruszać i ośmielić, zacny przeor podczas posiłku wciąż pił wodę małymi łykami, i to aż z dwóch kryształowych dzbanów naraz, ojciec Memnar zaś mruczał cicho; myślałem, że pacierze, lecz gdy rozmowa zeszła znów na teologię, okazało się, że byłem w błędzie.
— Wierzę — rzekł mi o. Memnar — a jeśli moja wiara jest zasadna, ten, w którego wierzę, wie o tym pod nieobecność mych oficjalnych deklaracji. Umysł sporządza sobie w historii różne modele Boga, mające każdy kolejny za jedynie właściwy, co jest błędem, bo modelowanie to kodyfikacja, a skodyfikowana tajemnica przestaje być tajemnicą. Dogmaty zdają się wiecznotrwałe jeno na początku drogi w dal cywilizacyjną. Zrazu wystawiano sobie Boga jako srogiego Ojca, potem jako Pasterza-Hodowcę, potem jako Artystę rozmiłowanego w Stwarzanym, więc ludzie mieli grać odpowiednio role grzecznej dziatwy, posłusznych owieczek, a wreszcie zachwyconej Bożej klaki. Lecz dziecinadą jest mniemać, że Bóg po to stworzył, żeby mu stworzone od rana do wieczora bakę świeciło, żeby go na wyrost miłowało za to, co Tam będzie, jeśli nie w smak to, co Tu jest, jakby był wirtuozem, a w zamian za wciąż nowe porcje modlitewnych braw przygotowywał bisy wieczne żywota po przedstawieniu doczesnym, czyli najlepszy numer zachowywał na zapadnięcie śmiertelnej kurtyny. Ta wersja teatralna Teodycei jest zamierzchłą naszą przeszłością.
Jeśli Bóg ma wszechwiedzę, to wie o mnie wszystko i to na czas nieskończenie długi, nim się wyłoniłem z niebytu. Wie też, co postanowi o moim czy twoim lęku albo oczekiwaniu, bo ma doskonałe wiadomości także co do wszystkich własnych decyzji przyszłych: w przeciwnym razie nie byłby wszechwiedny. Nie ma dlań żadnej różnicy między myślą Jaskiniowca i umysłu, jaki zbudują inżynierowie za miliard lat tam, gdzie dziś jest tylko lawa i płomień. Nie wiem, czemu miałaby mu sprawiać szczególną różnicę zewnętrzna oprawa wyznań wiary, a nawet to, czy ktoś kieruje doń uwielbienie, czy niechęć. Nie uważamy go za producenta oczekującego aprobaty ze strony produktu, ponieważ historia doprowadziła nas tam, gdzie naturalna autentyczność myśli nie różni się niczym od myśli sztucznie wznieconej, co oznacza, że nie ma żadnej różnicy pomiędzy sztucznym i naturalnym; granica ta leży już poza nami. Pamiętaj o tym, proszę, że możemy stwarzać dowolne osoby i umysłowości. Moglibyśmy na przykład wszczynać istoty, czerpiące mistyczną ekstazę z bytu, metodą krystalizacji, klonacji lub setką innych, i niejako w ich uwielbieniach, adresowanych do Transcendencji, zmaterializowałaby się intencja, właściwa dawnym aktom strzelistym i modłom. Lecz takie powielanie wiernych wyglądałoby nam na czcze urągowisko. Pamiętaj o tym, że nie ranimy się o mury stawiane naszym pragnieniom przez ograniczenie cielesne i przyrodzone, ponieważ strzaskaliśmy je i wyszliśmy w przestwór bezwzględnej kreacyjnej swobody. Dziecko może teraz wskrzesić zmarłego, tchnąć ducha w proch i złom, niszczyć i zapalać słońca, ponieważ takie techniki istnieją, to zaś, że nie każdy ma do nich dostęp, nie jest, jak chyba pojmujesz, problemem dla myśli teologicznej. Pułap sprawstwa bowiem, wyznaczony literą Pism, został osiągnięty i tym samym naruszony. Okrucieństwa starych ograniczeń zastąpiły okrucieństwa ich zupełnego braku. Otóż nie sądzimy, że Stwórca skrywa miłość do nas maską obu tych alternatywnych mąk, dając nam po to szkołę, żeby go było trudniej odgadnąć; i nie w tym zadanie Kościoła, żeby obie klęski, niewoli i wolności, zwał wekslami, żyrowanymi objawieniem, które z nadwyżką pokryje buchalteria niebieska. Wizja nieba jako kasy wypłat, a piekła jako kryminału dłużników niewypłacalnych — to chwilowy omam w historii wiary. Teodycea nie jest sofistycznym praktykanctwem obrońców Pana Boga ani wiara dodawaniem otuchy, że jakoś to tam w końcu będzie. Kościół zmienia się i wiara się zmienia; obie spoczywają bowiem w historii: trzeba więc antycypować nadchodzące i temu zadaniu służy mój zakon.