Выбрать главу

Tak brzmiała opowieść, a raczej pieśń łabędzia starca. O wypadkach, jakie zaszły na „Bożydarze”, nic nie chciał nawet bąknąć — dopiero ustawiwszy w pobliżu miejsca, na którym siadywał u hotelowego progu, magnetofony, ajenci Pinkertona nagrali nucone przez starego żebraka przyśpiewki; w kilku obrzucał on najokropniejszymi klątwami liczydło, które ogłosiło się Archipankratorem Wszechkosmobytu. Pinkerton doszedł na tej podstawie do wniosku, że odczytanie depeszy było właściwe i Kalkulator, oszalawszy, pozbył się wszystkich przebywających na statku ludzi.

Dalszy ciąg uzyskała ta sprawa dzięki odkryciu, jakiego dokonał w pięć lat później statek Instytutu Metagalaktologicznego, „Megaster”; zauważył on krążący wokół nie zbadanej planety Procyona zardzewiały korpus, z sylwetki podobny do zaginionego „Bożydara”. „Megaster”, któremu kończyło się już paliwo, w drodze powrotnej nie wylądował na planecie, tylko zawiadomił drogą radiową Ziemię. Wysłano wówczas mały statek patrolowy „Deukron”, który spenetrował pobliże Procyona i odnalazł wrak. Były to w samej rzeczy szczątki „Bożydara”; „Deukron” depeszował, iż wrak zastał w okropnym stanie — wyjęto zeń maszyny, przegrody, pokłady, przepierzenia wewnętrzne, klapy — wszystko co do śrubki, tak że wokół planety latała jedynie pusta, wypatroszona powłoka. W toku dalszych obserwacji, przeprowadzonych przez załogę „Deukrona”, okazało się, iż Kalkulator „Bożydara”, wznieciwszy rokosz, postanowił osiąść na planecie Procyona, a całą zawartość statku zagrabił, aby się na niej wygodnie zainstalować. W związku z czym założone zostały w naszym wydziale odpowiednie akta pod nazwą KARELIRIA, co się wykłada:

”Kalkulatora Reliktów Rewindykacja”.

Kalkulator — wykazały to dalsze badania — osiadł na planecie i rozmnożył się na niej, płodząc wielką ilość robotów, nad którymi sprawował władzę absolutną. Ponieważ Kareliria znajduje się zasadniczo w sferze wpływów grawipolitycznych Procyona i jego Melmaniitów, która to rasa rozumna utrzymuje z Ziemią dobre stosunki sąsiedzkie, nie chcieliśmy ingerować brutalnie i pozostawiliśmy przez czas pewien Karelirię wraz z założoną na niej przez Kalkulatora kolonią robotów, noszącą w aktach wydziału szyfrową nazwę KALKOROB, w spokoju. Skądinąd SECOS wysunął żądanie rewindykacji uważając, iż zarówno Kalkulator, jak i wszystkie jego roboty są własnością prawną Towarzystwa Ubezpieczeniowego. Zwróciliśmy się w tej sprawie do Melmaniitów; odpowiedzieli wówczas, iż według ich wiadomości Kalkulator stworzył nie kolonię, lecz państwo, zwane przez jego mieszkańców Wspanialia, a rząd melmaniicki, choć nie uznał istnienia tego państwa de iure i nie doszło do wymiany przedstawicielstw dyplomatycznych, uznał wszelako egzystencję tego społecznego organizmu de facto i nie czuje się w kompetencji do przeprowadzenia jakichkolwiek zmian w tym przedmiocie. Roboty przez pewien czas wegetowały na planecie spokojnie i nie przejawiały jakiejkolwiek szkodliwej agresywności. Oczywiście wydział nasz stał na stanowisku, iż nie można tej sprawy wypuścić całkowicie z rąk, gdyż byłby to przejaw lekkomyślności, i dlatego posłaliśmy na Karelirię kilku naszych ludzi, przebrawszy ich wprzód za roboty, albowiem młody nacjonalizm Kalkorobu przejawiał się pod postacią nierozumnej nienawiści do wszystkiego, co ludzkie. Prasa karelirska powtarza nieustannie, że jesteśmy ohydnymi handlarzami niewolników i bezprawnie wyzyskujemy niewinne roboty. Tak tedy wszelkie pertraktacje, które usiłowaliśmy podjąć w imieniu towarzystwa SECOS, w duchu wzajemnej równości i porozumienia, spełzły na niczym, ponieważ nasze najskromniejsze nawet żądania — aby Kalkulator zwrócił Towarzystwu siebie i roboty — zostały skwitowane obelżywym milczeniem.

— Panowie — podniósł głos mówca — wypadki nie potoczyły się niestety tak, jakeśmy się tego spodziewali. Po kilku radiowych komunikatach ludzie nasi, wysłani na Karelirię, przestali się odzywać. Wysłaliśmy nowych i powtórzyła się analogiczna historia. Po pierwszym szyfrowym komunikacie głoszącym, iż wylądowali bez zakłóceń, nie dali więcej znaku życia. Od tego czasu, w przeciągu dziewięciu lat, wysłaliśmy na Karelirię łącznie dwa tysiące siedmiuset osiemdziesięciu sześciu agentów i żaden z nich nie powrócił ani się nie odezwał! Tym oznakom doskonalenia kontrwywiadu robotów towarzyszyły inne, jeszcze bardziej może zatrważające fakty. Oto prasa Karelirii w swych wystąpieniach coraz gwałtowniej nas atakuje. Drukarnie robotów masowo powielają broszurki i ulotki, przeznaczone dla robotów ziemskich, w których ludzie, przedstawieni jako elektropijcy i szubrawcy, nazywani są obelżywie — tak na przykład w wystąpieniach oficjalnych nie nazywa się nas inaczej, jak lepniakami, a ludzkość — bryją. Zwróciliśmy się w tej sprawie z aide memoire do rządu Procyona, ale powtórzył on swoje poprzednie oświadczenie o nieingerencji i wszelkie nasze starania, aby ukazać ponure owoce tej neutralistycznej, a w gruncie rzeczy strusiej polityki, nie doprowadziły do niczego. Dano nam jedynie do zrozumienia, iż roboty są naszym produktem, ergo my jesteśmy odpowiedzialni za wszystkie ich postępki. Z drugiej strony Procyon kategorycznie nie życzy sobie jakichś ekspedycji karnych czy też przymusowej ekspropriacji Kalkulatora i jego poddanych. W tej sytuacji zwołane zostało dzisiejsze zebranie; aby ukazać panom, jak zaogniona jest sytuacja, dodam, iż przed miesiącem „Kurier Elektronowy”, organ oficjalny Kalkulatora, ogłosił artykuł, w którym zmieszał z błotem całe drzewo ewolucyjne człowieka i domagał się przyłączenia Ziemi do Karelirii, jako iż roboty — w myśl ogłoszonych tez — są wyższym stadium rozwoju od istot żywych. Na tym kończę i proszę o zabranie głosu profesora Gargarraga.

Zgarbiony od ciężaru lat, słynny specjalista psychiatrii elektrycznej wstąpił nie bez trudu na mównicę.

— Panowie! — rzekł drżącym nieco, choć krzepkim, starczym głosem. — Od dawna jest już wiadomo, że mózgi elektryczne trzeba nie tylko budować, ale i wychowywać. Los elektrycznego mózgu jest ciężki. Praca bez przerwy, skomplikowane obliczenia, brutalność i niewybredne żarty obsługi — oto na co narażony jest taki niezmiernie przecież delikatny w swojej istocie aparat. Nic dziwnego, że przychodzi do załamań, krótkich spięć, podejmowanych niejednokrotnie w celach samobójczych. Niedawno miałem w mojej klinice taki przypadek. Nastąpiło rozdwojenie jaźni — dichotomia profunda psychogenes electrocutiva alternans. Mózg ów pisywał sam do siebie serdeczne listy, nazywał się w nich „szpuleczką”, „druciątkiem”, „lampuchną” — jawny dowód, jak bardzo potrzebował czułości, serdecznego, pełnego ciepła stosunku. Seria elektrycznych szoków i dłuższy wypoczynek przywróciły go do zdrowia. Albo taki tremor electricus frigoris oscillativus, panowie. Mózg elektronowy nie jest maszyną do szycia, którą można gwoździe w ścianę wbijać. To świadoma istota, która orientuje się we wszystkim, co wokół zachodzi, i dlatego nieraz w chwilach kosmicznego niebezpieczeństwa tak się zaczyna trząść wraz z całym statkiem, że ludziom trudno ustać na pokładzie.