Выбрать главу

To się pewnym brutalnym naturom nie podoba. Doprowadzają one mózg do ostateczności. Mózg elektryczny życzy nam najlepiej, wszelako, panowie, wytrzymałość drutów i lamp też ma swoje granice. Tylko wskutek bezmiernych prześladowań przez kapitana, który okazał się notorycznym pijakiem, móżdżek elektronowy Grenobiego, używany do poprawek kursowych, ochrzcił się w ostrym ataku szału zdalnym dzieckiem Wielkiej Andromedy i dziedzicznym cesarzem Murwiklaudrii. Poddany kuracji w naszym zakładzie zamkniętym, uciszył się, oprzytomniał i obecnie jest już prawie normalny; są, naturalnie, przypadki cięższe. Tak na przykład pewien mózg uniwersytecki, zakochawszy się w żonie profesora matematyki, jął przez zazdrość fałszować wszystkie obliczenia, aż matematyk popadł w depresję, przekonany, że nie umie dodawać. Ale na usprawiedliwienie owego mózgu należy wyjawić, iż żona matematyka systematycznie uwodziła go, dając mu do sumowania wszystkie swe rachunki za najintymniejszą bieliznę. Przypadek, który omawiamy, nasuwa mi na myśl inny — wielkiego mózgu pokładowego „Pankratiusa”, który połączył się wskutek spięcia z innymi mózgami statku i w niepohamowanym popędzie wzrostu, tak zwanej gigantofilii elektrodynamicznej, opustoszył składnicę części zamiennych, wysadził załogę na skalistej Mirozenie, a sam dał nurka w ocean Alantropii i ogłosił się patriarchą jej jaszczurów. Nim przybyliśmy na tę planetę ze środkami uspokajającymi, spalił sobie w ataku wściekłości lampy, bo jaszczury nie chciały go słuchać. Co prawda i w tym wypadku okazało się, iż drugi sternik „Pankratiusa”, znany kosmiczny szuler, ograł nieszczęsny mózg do nitki, posługując się znaczonymi kartami. Ale przypadek Kalkulatora jest wyjątkowy, panowie. Mamy przed sobą wyraźne objawy takich chorób, jak gigantomania ferrogenes acuta, jak paranoia misantropica persecutoria, jak polyplasia panelectropsychica debilitativa gravissima, jak wreszcie necrofilia, thanatofilia i necromantia. Panowie! Muszę wam wyjaśnić pewną sprawę, zasadniczą dla zrozumienia tego przypadku. Statek „Bożydar II” wiózł na swym pokładzie, poza drobnicą przeznaczoną dla armatorów Procyona, szereg pojemników rtęciowej pamięci syntetycznej, których odbiorcą miał być Uniwersytet Mleczny w Fomalhaut. Zawierały one dwa rodzaje wiadomości: z zakresu psychopatologii oraz leksykologii archaicznej. Należy sądzić, iż Kalkulator, rozrastając się, pochłonął owe pojemniki. Tym samym wcielił w siebie całokształt wiedzy o takich kwestiach, jak historia Kuby Rozpruwacza i dusiciela z Gloomspick, jak biografia Sachera Masocha. Jak pamiętniki markiza de Sade. Jak protokoły sekty flagellantów z PirpinactJak oryginał książki Murmuropoulosa Pal w przekroju wieków oraz słynny biały kruk biblioteki w Abbercrombie — Dźganie, rzecz w rękopisie, przez ściętego w 1673 roku w Londynie Hapsodora, który znany był pod przezwiskiem „Naszyjnik niemowląt”. Także oryginalny utwór Janicka Pidwy Matę torturatorium, tegoż autora Duśba, Kośba i Palba — przyczynek do katografii oraz jedyny w swoim rodzaju unikat — Jadłospis olejowy, spisany przedśmiertnie przez O. Galvinariego z Amagonii. W owych fatalnych pojemnikach znajdowały się też odcyfrowane z kamiennych tafli protokoły posiedzeń sekcji kanibalów związku literatów neandertalskich, jak również Rozważania strycme wicehrabiego de Crampfousse; jeżeli dodam, że znalazły w nich też miejsce dzieła takie, jak Morderstwo doskonale, Tajemnica czarnego trupa czy ABC mordu Agaty Christie, to możecie sobie, panowie, wyobrazić, jaki to miało straszny wpływ na niewinną skądinąd osobowość Kalkulatora.

Przecież my staramy się wedle sił zachować elektromózgi w niewiedzy o tych okropnych stronach człowieka. Teraz, gdy okolice Procyona zaludnia żelazny pomiot maszyny wypełnionej dziejami ziemskiej degeneracji, zwyrodnienia i zbrodni, muszę niestety wyjawić, iż elektropsychiatia jest w tym wypadku całkowicie bezsilna. Nic więcej nie mam do powiedzenia.

I złamany starzec opuścił chwiejnym krokiem podium w powszechnym głuchym milczeniu. Podniosłem rękę. Przewodniczący spojrzał na mnie zaskoczony, lecz po krótkim wahaniu dał mi głos.

— Panowie! — powiedziałem, wstając z miejsca — sprawa, jak widzę, jest poważna. Rozmiary jej ocenić mogłem dopiero po wysłuchaniu wnikliwych słów profesora Gargarraga. Pragnąłbym niniejszym złożyć szanownemu zebraniu ofertę. Gotów jestem wyruszyć samotnie w sferę Procyona, aby zbadać, co się tam dzieje, wykryć tajemnicę zniknięcia tysięcy waszych ludzi, jako też doprowadzić, w miarę możliwości, do pokojowego rozwikłania nabrzmiewającego konfliktu. Widzę jasno, iż problem ten jest trudniejszy od wszystkich, z jakimi się dotąd spotkałem, ale są chwile, w których należy działać nie obliczając szans powodzenia ani ryzyka. Niniejszym, panowie…

Następne me słowa pochłonęła burza oklasków. Pominę to, co działo się w dalszym ciągu posiedzenia, gdyż zbyt to było podobne do masowych owacji na moją cześć. Komisja i zebranie obdarzyły mię wszelkimi możliwymi pełnomocnictwami. Nazajutrz przeprowadziłem rozmowę z kierownikiem wydziału Procyona i szefem zwiadów kosmicznych w jednej osobie, radcą Malingrautem.

— Już dziś chce pan lecieć? — powiedział. — Doskonale. Ale nie pańską rakietą, Tichy. To niemożliwe. W tych misjach używamy rakiet specjalnych.

— Po co? — spytałem. — Moja mi wystarczy.

— Nie wątpię o jej doskonałości — odparł — ale chodzi o kamuflaż. Poleci pan w rakiecie podobnej zewnętrznie do wszystkiego, tylko nie do rakiety. Będzie to — zobaczy pan zresztą sam. Musi pan poza tym wylądować w nocy…

— Jak to w nocy? — powiedziałem — zdradzi mnie ogień wylotowy…

— Taką taktykę stosowaliśmy dotąd — rzekł, wyraźnie zafrasowany.

— Już ja rozejrzę się na miejscu — rzekłem. — Mam jechać w przebraniu?

— Tak. To konieczne. Nasi eksperci zajmą się panem. Czekają już. Proszę, może pozwoli pan tędy…

Przeprowadzono mnie sekretnym korytarzem do pokoju podobnego do małej sali operacyjnej. Tu wzięło mnie w obroty czterech ludzi. Po godzinie, kiedy postawiono mnie przed lustrem, nie mogłem się poznać. Zakuty w blachy, z kwadratowymi barkami i takąż głową, ze szklanymi przeziernikami zamiast oczu, wyglądałem jak najzwyklejszy w świecie robot.

— Panie Tichy — rzekł do mnie szef charakteryzatorów — musi pan pamiętać o kilku ważnych rzeczach. Po pierwsze, nie wolno panu oddychać.

— Pan oszalał chyba — rzekłem. — Jak mogę? Uduszę się!

— Nieporozumienie. Oczywiście, oddychaj pan sobie, ale cicho. Żadnych westchnień, żadnego sapania, żadnych głębokich wdechów — wszystko bezszelestnie, a już nie daj Bóg kichnięcia. To byłby pański koniec.

— W porządku; co jeszcze? — spytałem.

— Na drogę dostanie pan komplet roczników „Kuriera Elektronowego” i dziennika opozycji — „Głosu Próżni”.

— To oni mają i opozycję.

— Tak, ale na jej czele też stoi Kalkulator. Profesor Mlassgrack przypuszcza, że on ma, oprócz elektrycznego, także polityczne rozdwojenie jaźni. Słuchaj pan dalej. Żadnego jedzenia, gryzienia cukierków — nic z tych rzeczy. Jeść będzie pan wyłącznie w nocy, przez ten otwór, tu, jak pan włoży kluczyk — to jest zamek wertheimowski — wtedy klapka się otworzy, o tak. Niech no pan nie zgubi kluczyka — to grozi głodową śmiercią.

— Prawda, przecież roboty nie jedzą.