– Nie chcę pani niepokoić, ale niedawno widziano pana w Pont-Neuf z jakimiś dwiema… – Ninon chrząknęła znacząco; nie potrafiła ukryć złośliwego uśmiechu.
– Nie twoja sprawa – ucięła Weronika.
Wstała i podeszła do lustra. Rozsypany na podłodze puder znaczył jej ślady. Lustro odbiło nabrzmiałe wargi i zapuchnięte od snu oczy. Weronika nie była z siebie zadowolona. Podobno jej przodkowie pochodzili z Holandii i stąd wzięły się jej piękne, rude włosy i jasna, prawie biała karnacja, podkreślona delikatnymi piegami. Miała duże, pełne ciało, ciężkie piersi i obfite pośladki. Ninon zaczęła upinać jej włosy w modny, bardzo wysoki kok.
Weronika patrzyła na swoje ciało z rezerwą. Czy zaczęło się już widomie starzeć? Czy uda nie są zbyt tłuste? Kiedy przyglądała się sobie, przez głowę przemknął jej obraz szmacianej lalki, którą bawiła się w dzieciństwie. Przybrudzony korpusik wypchany pakułami, z prymitywnie doszytymi rękami, nogami i głową. Szary, wymięty tłumoczek. Takimi lalkami bawiły się wszystkie biedne dziewczynki z nadrzecznych dzielnic. Miłość ich właścicielek zmieniała je jednak w najpiękniejsze królewny.
Istnieje szczególny rodzaj małych dziewczynek, z których wyrastają potem szczególnego rodzaju kobiety. Takie jak Weronika. Są to najczęściej córki pierworodne, po których Bóg dopiero zsyła rodzicom chłopca. Wystarczy, żeby urodził się jeden chłopiec, i już ojciec i matka oddychają z ulgą. Bóg im wreszcie pobłogosławił. Jeżeli niemowlę jest niedoskonałą formą ludzką, to niemowlę płci żeńskiej jest niedoskonałą formą niemowlęcia, jest czymś powszednim jak sześć dni w tygodniu. Kiedy rodzi się chłopiec – jest jak niedziela. Małe dziewczynki, którym rodzi się braciszek, rosną w przekonaniu, że one same są tylko wstępem, uwerturą do innego, ważniejszego istnienia, ponieważ pojawienie się brata od razu usuwa je w cień. To właśnie z niego rodzice są dumni, patrzą szczęśliwi, jak zaczyna chodzić i mówić, kiedy ciągnie za rude warkoczyki starszą siostrę, nazywają to zawadiactwem, odwagą i w końcu męskością, i odtąd starszym siostrom męskość kojarzy się z ciągnięciem za warkocze przy cichej aprobacie świata.
Starsze siostry pragną zgłębić tajemnicę odsunięcia ich z uprzywilejowanej pozycji. Szukają przyczyn w tym, co jest im najbliższe – we własnym ciele. Badają swoje ciało uważnie, dotykają płaskich jeszcze piersi brzucha, chudych ud. Badają twarz, ręce, oczy, zęby włosy i nie znajdują piętna. A jednak czują, że ich ciału brakuje doskonałości i skończoności. W porównaniu z ciałami braci ich własne ciała wydają im się zasklepione w sobie, cofnięte, niepełne. Nawet później, kiedy zaczynają im rosnąć piersi, boleśnie nabrzmiałe sutki są tylko namiastką siły.
Co można począć z tak niedoskonałym ciałem? Z ciałem gorszym jakby z definicji? Z ciałem, które z wiekiem tylko powiększa jeszcze swoją odmienność, tyjąc i zaokrąglając się w miejscach, które winny pozostać twarde i płaskie? Z ciałem, którego nie można się pozbyć, choć może by mu się to należało?
Trzeba temu ciału nadać wartość. Trzeba je myć, nacierać pachnidłami, głaskać i klepać, żeby było jędrne. Trzeba je zdobić wymyślnymi fryzurami, które wieczorem muszą być i tak rozczesane. Trzeba przydawać twarzy bladości lub rumieńców w zależności od mody. Trzeba od rana do wieczora zajmować się swoim ciałem. W końcu odkryje się w tym swoistą przyjemność i przed lustrem powie się sobie nieśmiało: jestem piękna, moje ciało jest piękne, moje ciało to ja.
Starsze siostry znajdują więc nagle przewrotną rekompensatę za wszelkie zaniedbania czy odrzucenia w przeszłości. Ich ciało staje się jedynym odszkodowaniem za wszystkie nieszczęścia. Staje się też obiektem ich własnej miłości i przywiązania. To, czego kiedyś nie dostały, ofiarowują sobie teraz same. Same sprowadzają do ciała i uzależniają od ciała. Nie tyją, nie siwieją, nie starzeją się długo, wiedząc, że tyle są warte, ile ich ciało. Ukochanego mężczyznę obdarowują tym, co dla ich samych ma największą wartość – swoim ciałem. Oddają się na ołtarzu swojego ciała i od kochanka oczekują entuzjastycznego przyjęcia tego daru.
Mężczyźni jednak biegli są w tworzeniu różnych podziałów. Oddzielają to, co starszym siostrom wydaje się jednorodne i niepodzielne: ciało od uczuć, od rozumu, od duszy. Tworzą hierarchie ważności. Dlatego mężczyźni, biorąc ciało starszych sióstr, nazywają to pożądaniem i miłością zmysłową, cielesną. Większość z nich od tego punktu zaczyna te swoje pokrętne, nie sprecyzowane poszukiwania.
Weronika włożyła ciemnoniebieską suknię i na koniec przykleiła w okolicy ust aksamitną muszkę. Kiedy Ninon wyszła, wyjęła z zamkniętej na kluczyk szkatuły całą swoją biżuterię i trochę pieniędzy. Nie było tego wiele. Regularnie pomagała rodzicom i młodszemu bratu, który z oczka w głowie rodziny wyrósł na łotrzyka z nadbrzeżnych dzielnic. Weronika wybierała się do Saint-Eustache do bankiera nazwiskiem Peletier, żeby złożyć u niego kosztowności i wykupić podróżne weksle. Wprawdzie jako przyszła żona kogoś takiego jak kawaler d’Albi nie powinna była się troszczyć o pieniądze, ale wolała mieć trochę swoich. Choćby na prezenty.
W ostatnich dniach sierpnia Paryż przybrał wygląd zmęczonego miasta. Błoto już dawno zmieniło się w wyschnięty kurz, który pokrywał wszystko popielatą Patyną. Zamożna dzielnica Saint-Eustache prezentowała się nieco lepiej. Z pewnością ożywiał ją blask pieniędzy, tak zapobiegliwie tu gromadzonych i hołubionych.
– Szanowny pan d’Albi wspominał, że wybiera się w interesach do Hiszpanii, kiedy był tu u mnie przedwczoraj. Jak rozumiem, będzie mu pani towarzyszyć. – Peletier miał wyraźne trudności ze znalezieniem odpowiedniego tonu w rozmowie z kochanką ustosunkowanego kawalera.
– Owszem – powiedziała Weronika, starając się za wszelką cenę zachowywać jak dama.
– Podróż do Hiszpanii to przejażdżka. Hiszpania jest teraz naszym sojusznikiem. Proponuję pani weksle pod zastaw. Stosunek jeden do dwóch i to tylko dlatego, że jest pani przyjaciółką kawalera. W podróży do Hiszpanii nie ma żadnego ryzyka. Co innego na przykład Rosja. Pewien mój znajomy, szlachcic oczywiście, wybrał się ostatnio do Rosji i weksle miał w stosunku jeden do dziesięciu! Tak, tak, to już poważne przedsięwzięcie. Z Rosji, kochana pani, można nie wrócić. Ostry klimat i jedzenie podłej jakości, oto przyczyny.
Mówiąc to, podpisywał weksle. Weronika widziała jego piegowatą, wyłysiałą czaszkę, która wyrastała niczym dziwny owoc z bieli nakrochmalonego kołnierza. Wyjęła sakiewkę z pieniędzmi. Bankier sprawnie ułożył luidory w dwie równe kupki, a potem znienacka popatrzył jej prosto w oczy.
– To będzie na pewno cudowna podróż. Życzę przyjemnych wrażeń. Proszę mnie polecić swoim przyjaciółkom – dodał, zsuwając pieniądze do szuflady.
Weronika lekko skłoniła głowę i wyszła. Czuła niesmak. Zamrugała oczami, żeby zetrzeć z nich obraz zalanej słońcem dzielnicy Saint-Eustache, Paryża, nadrzecznych uliczek, gdzie chodziła odwiedzać brata, obraz swojego mieszkania, nadąsanej wiecznie Ninon, własnej umalowanej twarzy w lustrze, rudych włosów.
Wieczorem była już spakowana i przygotowana do podróży. Na środku pokoju stały dwa wypełnione po brzegi kufry. Może wzięła za dużo rzeczy? A na łóżku leżała jeszcze jej biała suknia, uszyta specjalnie na ślub. Weronika bała się, że w kufrze wygniotą się przez noc delikatne koronki i misternie udrapowane z różowego jedwabiu kwiatki przy staniku.