Выбрать главу

Tymczasem kłótnie trwały. Rozpacz ogarniała na widok tej bezczynności i marnowania czasu, podczas gdy rakieta pędziła wciąż ślepo przed siebie, co jakiś czas wpadając w wiry grawitacyjne próżni. W końcu ci w skafandrach pobili się z tymi bez skafandrów. Próbowałem wnieść jaki taki ład w ów kompletny już chaos i w końcu po nadludzkich wysiłkach udało mi się zorganizować coś w rodzaju zebrania, przy czym ten z przyszłego roku został, jako najstarszy, wybrany przez aklamację przewodniczącym.

Potem wybraliśmy jeszcze komisję skrutacyjną, komisję matkę i komisję wolnych wniosków, a czterech z przyszłego miesiąca zostało służbą porządkową. W międzyczasie jednak przeszliśmy przez ujemny wir, który zredukował naszą liczbę do połowy, tak że we wstępnym tajnym głosowaniu zabrakło quorum i przed przystąpieniem do wyboru kandydatów na naprawiaczy sterów trzeba było zmieniać statut. Mapa zwiastowała zbliżanie się kolejnych wirów, które obracały wniwecz dotychczasowe osiągnięcia: raz znikali wybrani już kandydaci, to znów pojawiali się wtorkowy i piątkowy, z głową obwiązaną ręcznikiem, i wszczynali niesmaczne awantury. Po przejściu przez bardzo silny wir dodatni ledwo mieściliśmy się w kajucie i korytarzu, a o tym, żeby otworzyć klapę, dla braku miejsca, nie było nawet mowy. Najgorsze było to wszakże, iż rozmiary czasowych przesunięć coraz bardziej rosły, pojawiali się już jacyś szpakowaci, a nawet tu i ówdzie widniały krótko ostrzyżone głowy dzieci, to jest, rozumie się, wszystkimi byłem ja sam z okresu mego pacholęctwa.

Nie pamiętam, doprawdy, czy byłem wciąż jeszcze niedzielnym, czy też już poniedziałkowym. Zresztą i tak nie miało to żadnego znaczenia. Dzieci płakały, że je duszą w tłoku, i wołały mamy, przewodniczący — Tichy z przyszłego roku, klął jak szewc, bo środowy, który wlazł w daremnym poszukiwaniu czekolady pod łóżko, ugryzł go w nogę, kiedy tamten nastąpił mu na palec. Widziałem, że to wszystko razem źle się skończy, zwłaszcza iż tu i ówdzie pokazywały się już siwe brody. Między 142 a 143 wirem puściłem w obieg listę obecności, ale wtedy wyszło na jaw, że sporo obecnych oszukuje. Podawali fałszywe dane osobiste. Bóg jeden raczy wiedzieć dlaczego; może panująca atmosfera zmąciła ich umysły. Hałas i szum były takie, że porozumiewać się można było tylko krzycząc ze wszystkich sił. Naraz jeden z zeszłorocznych Ijonów wpadł na świetny, jak się zdawało, pomysł, aby najstarszy spośród nas opowiedział historię swego życia; dzięki temu miało się wyjaśnić, kto ma właściwie naprawić stery. Najstarszy bowiem mieścił w swym przeszłym doświadczeniu wszystkich obecnych z różnych miesięcy, dni i lat. Jakoż zwróciliśmy się w tej sprawie do srebrnowłosego starca, który lekko drżąc, podpierał w kącie ścianę. Zapytany, jął nam długo i szeroko opowiadać o swych dzieciach i wnuczętach, a potem przeszedł do podróży kosmicznych, których doświadczył bez liku podczas dziewięćdziesięciu bodajże lat żywota. Tej, która się właśnie odbywa i była dla nas jedynie ważna, starzec nie pamiętał w ogóle, wskutek ogólnej sklerozy i podniecenia, jednakże był tak zadufały, że nie chciał się do tego za nic przyznać i wciąż odpowiadał wymijająco, uporczywie wracając do swych wysokich koneksji, orderów i wnucząt, że w końcu zakrzyczeliśmy go i nakazaliśmy mu milczenie. Dwa następne wiry okrutnie przetrzebiły zebranych. Po trzecim nie tylko zrobiło się luźniej, ale znikli też wszyscy w skafandrach. Został tylko jeden pusty skafander, który komisyjnie powiesiliśmy w korytarzu i wróciliśmy na obrady. Po nowej bitce o zawładnięcie tym tak cennym ubiorem przyszedł nowy wir i nagle zrobiło się pusto. Siedziałem na podłodze z zapuchniętymi oczami, w dziwnie przestronnej kajucie, pośród strzaskanych sprzętów, strzępów odzieży i podartych książek. Podłoga zasypana była kartkami głosowania. Mapa powiedziała mi, że przebyłem już całą strefę grawitacyjnych wirów. Nie mogąc liczyć na duplikację, a więc i na usunięcie defektu, popadłem w odrętwienie i rozpacz. Kiedy wyjrzałem w jakąś godzinę potem na korytarz, ze zdumieniem zauważyłem brak skafandra. Przypomniałem sobie wtedy jak przez mgłę, że tuż przed ostatnim wirem dwaj malcy ukradkiem wysunęli się na korytarz. Czyżby we dwóch włożyli jeden skafander?! Rażony nagłą myślą, podbiegłem do sterów. Działały! A zatem ci malcy naprawili uszkodzenie, podczas gdy myśmy grzęźli w jałowych sporach. Przypuszczam, że jeden włożył ręce w rękawice skafandra, a drugi — w jego nogawki; w ten sposób mogli trzymać równocześnie klucze dokręcające śruby z obu stron sterów. Pusty skafander odkryłem w komorze ciśnień, za klapą. Wniosłem go do wnętrza rakiety niczym relikwię, czując w sercu niezmierną wdzięczność dla tych dzielnych chłopaków, którymi byłem tak dawno temu! Tak się zakończyła ta, bodaj jedna z najbardziej osobliwych moich przygód. Doleciałem szczęśliwie do celu, dzięki inteligencji i odwadze, które przejawiłem jako dwoje dzieci.

Powiadano potem, że historię tę zmyśliłem, a co złośliwsi pozwalali sobie na insynuację, jakobym miał słabość do alkoholu, skrzętnie ukrywaną na Ziemi, której hołduję śmiało w ciągu długich lat podróży kosmicznych. Bóg jeden wie, jakie jeszcze plotki rozpowszechniano na ten temat — ale tacy już są ludzie: dają chętniej wiarę najbardziej nieprawdopodobnym bzdurom aniżeli autentycznym faktom, które pozwoliłem sobie tu przedstawić.