Stanisław Lem
Podróż trzynasta
Z piersią pełną pomieszanych uczuć przystępuję do opisu tej wyprawy, która przyniosła mi więcej, niżeli mogłem się kiedykolwiek spodziewać. Celem moim, kiedy wyruszyłem z Ziemi, było dotarcie do niezmiernie odległej planety gwiazdozbioru Kraba, Zazjawy, słynącej w całej próżni tym, że wydała jedną z najwybitniejszych osobistości Kosmosu, Mistrza Oh. Ten znakomity mędrzec nie nazywa się tak naprawdę, a mianuję go w ten sposób, ponieważ niepodobna inaczej oddać jego imienia w jakimkolwiek ziemskim języku. Dziecię, rodzące się na Zazjawie, otrzymuje ogromną ilość tytułów i odznaczeń wraz z imieniem niezmiernie długim według naszych pojęć.
Przyszedłszy w swoim czasie na świat, Mistrz Oh nazwany został Gridipidagititositipopokarturtegwauanatopocotuototam. Mianowano go Złotolitą Podporą Istnienia, Doktorem Łagody Doskonałej, Światłą Wszechstronnością Possybilitatywną eto., etc. W miarę jak dorastał i kształcił się, z roku na rok odejmowano mu po tytule i cząstce nazwiska, że zaś niezwykłe zdradzał zdolności, już w trzydziestym trzecim roku życia odebrano mu ostatnie odznaczenie, w dwa lata zaś później nie miał już w ogóle żadnego tytułu, a jego imię określała w alfabecie zazjawiskim jedna tylko, i to niema litera, oznaczająca „przydech niebiański” — to jest rodzaj zdławionego westchnienia, które wydaje się od nadmiaru szacunku i rozkoszy.
Teraz Czytelnik pojmie zapewne, czemu zwę tego Mędrca Mistrzem Oh. Mąż ów, zwany Dobroczyńcą Kosmosu, całe swe życie poświęcił dziełu uszczęśliwiania rozlicznych plemion galaktycznych i w nieustającym trudzie stworzył naukę o spełnianiu życzeń, zwaną też Ogólną Teorią Protez. Stąd też, jak powszechnie wiadomo, pochodzi jego własne określenie jego działalności; jak wiecie, nazywa on siebie protetą.
Pierwszy raz zetknąłem się z przejawem działalności Mistrza Oh na Europii. Planeta ta z dawien dawna wrzała od kwasów, nienawiści i wzajemnej zgryźliwości jej mieszkańców. Brat zazdrościł tam bratu, uczeń nienawidził nauczyciela, podwładny zwierzchnika. Kiedym tam wszelako zawitał, rzuciła mi się w oczy sprzeczna z tą famą powszechna łagodność i najtkliwsza miłość, jaką okazywali sobie wszyscy bez wyjątku członkowie planetarnej społeczności. Usiłowałem oczywiście dociec, jakie może być źródło tak budującej przemiany.
Pewnego razu, wędrując ulicami miasta stołecznego w towarzystwie znajomego tuziemca, zauważyłem na licznych wystawach sklepowych głowy naturalnej wielkości, umieszczone na stojakach niczym kapelusze oraz duże lale, doskonale wyobrażające Europijczyków. Zagadnięty towarzysz mój wyjaśnił, że są to odgromniki uczuć nieprzyjaznych. Żywiąc do kogoś niechęć lub uprzedzenie, idzie się do takiego sklepu i zamawia tam wierną podobiznę upatrzonego, aby potem, zamknąwszy się w mieszkaniu na cztery spusty, do woli sobie z nią poczynać. Osoby zamożniejsze stać na całą lalę, ubożsi muszą zadowolić się poniewieraniem samych tylko głów.
Ten nie znany mi dotąd wykwit techniki społecznej, zwany Protezą Swobody Poczynań, kazał mi zasięgnąć bliższych wiadomości o jego twórcy, którym okazał się Mistrz Oh.
Bawiąc potem na innych globach, miałem okazję stykać się ze zbawiennymi śladami jego działalności. I tak na planecie Ardelurii żył pewien znakomity astronom, głoszący, że planeta obraca się wokół swej osi. Teza ta sprzeciwiała się wierze Ardelurów, według której planeta osadzona jest nieruchomo w centrum Wszechświata. Kolegium kapłańskie wezwało astronoma przed sąd i zażądało, by odwołał swą heretycką naukę. Kiedy odmówił, skazano go na oczyszczające od grzechów całopalenie. Mistrz Oh, dowiedziawszy się o tym, pojechał na Ardelurię. Przeprowadził rozmowy z kapłanami i uczonymi, wszelako obie strony twardo stały na swoim. Spędziwszy noc na rozmyślaniach, mędrzec doszedł do właściwej idei, którą zaraz wcielił w życie. Był to hamulec planetarny. Z jego pomocą wstrzymany został ruch obrotowy planety. Astronom, przebywający w więzieniu, przekonał się o zaszłej zmianie dzięki obserwacji nieba i wyparł się dotychczasowych twierdzeń, przystając ochoczo na dogmat o nieruchomości Ardelurii. Tak stworzona została Proteza Prawdy Obiektywnej.
W wolnych od pracy społecznej chwilach zajmował się Mistrz Oh pracami badawczymi innego rodzaju: i tak, na przykład, stworzył metodę odkrywania planet, zamieszkanych przez istoty rozumne, na bardzo wielką odległość. Jest to metoda „klucza a posteriori”, niesłychanie prosta, jak każdy pomysł genialny. Rozbłysk nowej gwiazdki na firmamencie tam, gdzie dotąd gwiazd nie było, świadczy o tym, że właśnie rozpada się planeta, której mieszkańcy osiągnęli wysoki stopień cywilizacji i odkryli sposoby wyzwalania energii atomowej. Mistrz Oh zapobiegał jak mógł podobnym wydarzeniom, a to w ten sposób, że mieszkańców planet, na których wyczerpywały się zasoby paliw naturalnych, jak węgiel czy nafta, wyuczał hodowli węgorzy elektrycznych. Przyjęła się ona na niejednym globie pod nazwą Protezy Postępu. Któż z kosmonautów nie chwali sobie wieczornych spacerów na Enteroptozie, kiedy w wędrówce przez ciemności towarzyszy nam tresowany węgorz z żaróweczką w pyszczku!
Z upływem czasu rosła we mnie coraz większa chęć poznania Mistrza Oh. Rozumiałem wszakże, że nim się z nim zetknę, muszę pierwej uczciwie przysiąść fałdów, aby wznieść się na jego wyżyny intelektualne. Powodowany tą myślą, postanowiłem cały czas lotu, obliczany na lat dziewięć, poświęcić samokształceniu w dziedzinie filozofii. Jakoż wystartowałem z Ziemi w rakiecie od klapy po dziób wypełnionej półkami bibliotecznymi, uginającymi się pod ciężarem najszczytniejszych płodów ducha ludzkiego. Odsądziwszy się od gwiazdy macierzystej na jakieś sześćset milionów kilometrów, kiedy nic już nie mogło zakłócić mi spokoju, wziąłem się do lektury. Wobec jej ogromu przygotowałem sobie specjalny plan, polegający na tym, że aby umknąć omyłkowego czytania książek, które już raz przewertowałem, każde poznane dzieło wyrzucałem przez klapę z rakiety, z tym że miałem zamiar pozbierać je, unoszące się swobodnie w przestrzeni, podczas drogi powrotnej.
Tak tedy przez dwieście osiemdziesiąt dni zgłębiałem Anaksagorasa, Platona i Plotyna, Orygenesa i Tertuliana, przeszedłem Szkota Eriugenę, biskupów Hraba z Moguncji i Hinkmara z Reims, od deski do deski odczytałem Ratramnusa z Corbie i Servatusa Lupusa, a także Augustyna, a mianowicie jego De Vita Beata, De Civitate Dei i De Quantitate Animae. Za czym wziąłem się za Tomasza, biskupów Synesiosa i Nemesiosa oraz Pseudoareopagitę, świętego Bernarda i Suareza. Przy świętym Wiktorze musiałem zrobić przerwę, bo mam zwyczaj kręcenia w czasie lektury gałek z chleba i rakieta była już ich pełna. Wymiótłszy wszystko w próżnię, zamknąłem klapę i wróciłem do nauki. Następne półki zapełniały dzieła nowsze — było tego ze siedem i pół tony i począłem się lękać, że czasu nie starczy mi na zgłębienie wszystkiego, aliści wnet przekonałem się, iż motywy się powtarzają, różne jedynie ujęciem. To co jedni, obrazowo mówiąc, stawiali na nogach, inni odwracali na głowę; tak więc niejedno mogłem pominąć.
Przemierzyłem więc mistyków i scholastyków, Hartmanna, Gentiiego, Spinozę, Wundta, Malebranche'a, Herbarta i zapoznałem się z infmityzmem, doskonałością stwórcy, harmonią przedustawną i monadami, nie mogąc się nadziwić, jak każdy z owych mędrców wiele miał do powiedzenia o duszy ludzkiej, a przy tym każdy coś wręcz przeciwnego temu, co głosili inni.
Kiedy zagłębiałem się w rozkosznym doprawdy opisie harmonii przedustawnej, lekturę przerwała mi dość drastyczna przygoda. Oto znajdowałem się już w okolicach' próżniowych wirów magnetycznych, które z nieporównaną siłą magnesują wszystkie przedmioty żelazne. Tak się też stało z żelaznymi skuwkami moich mesztów i przyssany do stalowej podłogi, kroku nie mogłem zrobić, by zbliżyć się do szafki z wiktuałami. Groziła mi już śmierć głodowa, aliści wspomniałem na czas, że mam w zanadrzu kieszonkowy Poradnik Kosmonauty, skąd wyczytałem, iż w podobnej sytuacji należy zzuć trzewiki. Po czym wróciłem do ksiąg.