Kiedyś przejeżdżaliśmy przez dzielnicę japońską, zobaczyłem ciężkie, przysadziste słupy świątyni buddyjskiej. – Czy ta świątynia jest otwarta? – spytałem kolegę Li. – Tu, w Szanghaju, na pewno tak – odpowiedział z mieszaniną ironii i lekceważenia, jakby Szanghaj to były Chiny, ale takie niestuprocentowe, niezupełnie mao-tse-tungowe.
Buddyzm rozkrzewił się w Chinach dopiero w pierwszym tysiącleciu naszej ery. Do tego czasu już od pięciuset lat na tych ziemiach panowały równolegle dwa nurty duchowe, dwie szkoły, dwie orientacje – konfucjańska i taoistyczna. Mistrz Konfucjusz żył w latach 560-480 przed narodzeniem Chrystusa. Nie ma wśród historyków zgody, czy twórca taoizmu – mistrz Lao-tse -był starszy czy młodszy od Konfucjusza. Wielu znawców utrzymuje nawet, że Lao-tse w ogóle nie istniał, a jedyna książeczka, którą miałby po sobie zostawić – Tao-te-czing - jest po prostu kolekcją fragmentów, aforyzmów i powiedzeń zebranych przez anonimowych skrybów i kopistów.
Jeżeli przyjmiemy, że Lao-tse żył i byt starszy od Konfucjusza, to możemy też uznać za prawdziwą opowieść, wielokrotnie później powtarzaną, jak to młody Konfucjusz odbył wędrówkę do miejsca, w którym żyt mędrzec Lao-tse, i poprosi! go o radę – jak żyć? „Pozbądź się arogancji i pożądliwości – odpowiedział starzec – pozbądź się nawyku schlebiania i nadmiernej ambicji. Wszystko to wyrządza ci szkodę. To tyle, co mam ci do powiedzenia".
Ale jeśli to Konfucjusz był starszy od Lao-tse, mógł on przekazać swojemu młodszemu rodakowi trzy wielkie myśli. Pierwszą: „Jakże potrafisz służyć bogom, skoro nie wiesz, jak służyć ludziom?". Drugą: „Dlaczego odpłacać dobrem za złe? Czym odpłacisz wówczas za dobro?". I trzecią: „Jak możesz wiedzieć, czym jest śmierć, skoro nie wiesz, czym jest życie?".
Myśl Konfucjusza i myśl Lao-tse (o ile istniał) zrodziły się u schyłku dynastii Czou, mniej więcej w Epoce Walczących Królestw, kiedy Chiny były rozdarte, podzielone na wiele państw prowadzących ze sobą zażarte, dziesiątkujące ludność wojny. Człowiek, który zdołał chwilowo ujść rzezi, ale dalej nęka go niepewność i strach przed jutrem, zadaje sobie pytanie: jak przeżyć? I na to właśnie pytanie stara się odpowiedzieć myśl chińska. Jest ona, być może, najbardziej praktyczną filozofią, jaką zna świat. W przeciwieństwie do myśli hinduskiej, rzadko zapuszcza się ona w regiony transcendencji i stara się podsunąć zwykłemu człowiekowi rady, jak przetrwać w sytuacji, w której znalazł się on z tej prostej przyczyny, że bez swojej woli i zgody pojawił się na naszym okrutnym świecie.
W tym właśnie zasadniczym punkcie drogi Konfucjusza i Lao-tse (o ile istniał) rozchodzą się, a ściślej, każdy z nich na pytanie: jak przeżyć?, daje odmienną odpowiedź. Konfucjusz mówi, że człowiek rodzi się w społeczeństwie, a zatem ma pewne powinności. Najważniejszymi są – wykonywanie poleceń władzy i uległość rodzicom. Także – poszanowanie przodków i tradycji. Ścisłe przestrzeganie etykiety. Przestrzeganie istniejącego porządku i niechęć do wprowadzania zmian. Człowiek Konfucjusza to istota lojalna i pokorna wobec władzy- Jeżeli będziesz posłusznie i sumiennie wypełniał jej nakazy – mówi Mistrz – przetrwasz.
Inną postawę zaleca Lao-tse (o ile istniał). Ten twórca taoizmu radzi trzymać się od wszystkiego na uboczu. Nic nie jest trwałe – mówi Mistrz. Więc nie przywiązuj się do niczego. Wszystko, co istnieje – zginie, bądź więc ponad to, zachowaj dystans, nie staraj się być kimś, do czegoś dążyć, coś posiadać. Działaj przez niedziałanie, twoją silą jest słabość i bezradność, twoją mądrością – naiwność i niewiedza. Jeżeli chcesz przetrwać, uczyń się bezużytecznym, nikomu niepotrzebnym. Mieszkaj z da- la od ludzi, stań się wewnętrznym eremitą, zadowól się miseczką ryżu, łykiem wody. A najważniejsze – przestrzegaj tao. Ale czym jest tao? Tego właśnie nie da się powiedzieć, bo istotą tao jest jego nieokreśloność i niewyrażalność: „jeżeli tao da się zdefiniować jako tao, nie jest prawdziwym tao" – mówi Mistrz. Tao jest drogą i przestrzegać tao to trzymać się tej drogi i iść przed siebie.
Konfucjanizm jest filozofią władzy, urzędników, struktury, porządku i stania na baczność, filozofia taoizmu jest mądrością tych, którzy odmówili uczestnictwa w grze i chcą być tylko cząstką obojętnej na wszystko natury.
W pewnym sensie konfucjanizm i taoizm to szkoły etyczne proponujące różne strategie przetrwania. W tych partiach, w których są one adresowane do prostego człowieka, mają wspólny mianownik, a jest nim zalecenie pokory. Ciekawe, że mniej więcej w tym samym czasie, również w Azji, powstają dwa inne ośrodki myśli, które zalecają maluczkim dokładnie to samo co konfucjanizm i taoizm – pokorę (buddyzm i filozofia jońska).
Na obrazach malarzy konfucjańskich oglądamy sceny dworskie – siedzącego cesarza w otoczeniu sztywno stojących biurokratów, szefów pałacowego protokołu, nadętych generałów i kornie schylonych służących. Na obrazach malarzy taoistów widzimy dalekie pastelowe pejzaże, ledwie rysujące się łańcuchy gór, świetliste mgły, morwowe drzewa i – na pierwszym planie – smukły, delikatny, chwiejący się na niewidocznym wietrze liść bambusowego krzewu.
Kiedy teraz z kolegą Li spacerujemy ulicami Szanghaju i coraz to mija mnie jakiś Chińczyk, zadaję sobie pytanie, czy jest on konfucjanistą, taoistą czy buddystą, to znaczy, czy należy do szkoły – w języku chińskim – Dżu, Tao czy Fo.
Ale to pytanie zbyt dociekliwe, a w dodatku mylące, mijające się z istotą rzeczy. Bo wielką siłą chińskiej idei jest jej giętki I pojednawczy synkretyzm, łączenie w jedną całość różnych
kierunków, poglądów i postaw, z tym że w tym procesie nigdy nie uległy zniszczeniu rdzenie, fundamenty żadnej ze szkół. Na przestrzeni tysięcy lat historii Chin działy się w niej najprzeróżniejsze rzeczy – a to przeważał konfucjanizm, a to taoizm, a to buddyzm (trudno nazwać je religiami w europejskim rozumieniu tego słowa, skoro nie znają one pojęcia Boga), okresowe) dochodziło między nimi do napięć i konfliktów, okresowo któryś z cesarzy popierał to jeden, to drugi nurt duchowy, czasem działał na rzecz ich pojednania, czasem – skłócenia i walki, ale potem wszystko kończyło się ugodą, wzajemnym przenikaniem, jakąś formą współżycia. W wielką otchłań dziejów tej cywilizacji wpadało wszystko, było przez nią absorbowane, a następnie otrzymywało nieomylnie chińską formę i postać.
Ten proces syntezy, łączenia i przemiany mógł zachodzić też w duszy pojedynczego Chińczyka. W zależności od sytuacji, kontekstu i okoliczności to brał w nim górę element konfucjański, to taoistyczny, bo nie było tu nic ustalone raz na zawsze, nic na dobre zatrzaśnięte, przypieczętowane. Zęby przeżyć – mógł być posłusznym wykonawcą. Zewnętrznie – pokornym, ale wewnętrznie – osobnym, niedostępnym, niezależnym.
Byliśmy znowu w Pekinie, w naszym hotelu. Wróciłem do moich książek. Zacząłem studiować historię wielkiego poety IX wieku – Han Yu. W pewnym momencie Han Yu, zwolennik Konfucjusza, zaczyna zwalczać wpływy buddyzmu – jako obcej w Chinach, hinduskiej ideologii. Pisze krytyczne eseje, płomienne pamflety. Ta szowinistyczna działalność wielkiego poety tak rozgniewała panującego cesarza Hsiena, zwolennika buddyzmu, że najpierw skazał Han Yu na śmierć, ale przebłagany przez dworzan, zamienił ją na zesłanie do dzisiejszej prowincji Kwang-tung, w miejsce pełne krokodyli.
Nim zdążyłem dowiedzieć się, co było dalej, przyszedł ktoś z redakcji „Czungkuo" i przyprowadził pana z centrali handlu zagranicznego, który przywiózł mi z Warszawy list od kolegów. Koledzy z redakcji „Sztandaru Młodych" pisali, że ponieważ zespól nasz opowiedział się przeciwko zamknięciu „Po prostu", cale kolegium zostało przez KC usunięte, a gazetą kierują trzej przysłani komisarze. Na znak protestu część dziennikarzy zwolniła się, inni wahają się, wyczekują. W liście rym koledzy pytają mnie, co zrobię.