Выбрать главу

Położenie armii Dariusza staje się coraz trudniejsze. Tu, na wielkim stepie, obserwujemy zderzenie się dwóch stylów, dwóch struktur. Zwartej, sztywnej, monolitycznej struktury regularnej armii i luźnej, ruchliwej, nieuchwytnej struktury małych związków taktycznych. To jest też armia, ale amorficzna armia cieni, zjaw, rozgęszczonego, przezroczystego powietrza.

– Pokażcie się! – woła w pustkę Dariusz. Ale odpowiada mu tylko cisza obcej, nieobjętej, niezmierzonej ziemi. Stoi na niej potężna armia, której nie może użyć, która jest bezsilna i nic nie znaczy, bo wagę mógłby jej nadać tylko przeciwnik, ale ten nie chce się pojawić.

Scytowie widzą, że Dariusz znalazł się w kłopotliwej sytuacji, i przez herolda posyłają mu w darze ptaka, mysz, żabę i pięć strzał.

Każdy człowiek ma pewną własną siatkę rozpoznawczą i interpretacyjną, którą, najczęściej odruchowo i bezrefleksyjnie, nakłada na każdą napotkaną rzeczywistość. Często jednak te inne rzeczywistości nie przystają, nie pasują do kodu naszej siatki i wówczas można tę rzeczywistość i jej elementy mylnie odczytać i w rezultacie błędnie zinterpretować. Odtąd człowiek ów będzie poruszać się w rzeczywistości fałszywej, w świecie mylących i nieprawdziwych pojęć i znaków.

Tak jest i tym razem.

Otrzymawszy od Scytów dary, Persowie odbyli naradę. Da riusz był tego zdania, że Scytowie wydali mu siebie samych oraz ziemię i wodę (symbol poddaństwa), a wnioskował w ten sposób: mysz żyje w ziemi i żywi się tym samym plonem co człowiek, żaba zaś w wodzie, a ptak najbardziej przypomina konia; wreszcie strzały oddają oni niby własną swą siłę. Takie zdanie wyraził Dariusz. Temu przeciwne było zdanie Gobryasa. Przypuszczał on, że takie jest znaczenie darów: – Persowie, jeśli nie staniecie się ptakami i nie wzlecicie ku niebu albo zmienieni w myszy, nie skryjecie się pod ziemią, albo w postaci żab nie wskoczycie do bagien – to nie wrócicie do domu, rażeni tymi strzałami. Tak wyjaśniali Persowie owe dary.

A tymczasem ustawili się Scytowie naprzeciw Persom w szyku bojowym z piechotą i jazdą, jakby do walki. Musiał to być imponujący widok. Wszystkie wykopaliska archeologiczne, wszystko, co znaleziono w ich kurhanach, w których grzebali zmarłych w ich szatach, razem z ich końmi, bronią, sprzętem i biżuterią, wskazuje, że mieli ubiory pokryte zlotem i brązem, że ich konie nosiły uprząż nabijaną i spinaną rzeźbionym metalem, że używali mieczy, toporów, luków i kołczanów starannie cyzelowanych i suto zdobionych.

Dwie armie stoją naprzeciw siebie. Jedna, perska, największa na świecie, i druga, mała, scytyjska, stojąca na straży krainy, której wnętrze przesłania Dariuszowi biała kurtyna śniegu.

Musi to być moment pełen napięcia – myślę, ale w tej chwili przychodzi chłopak i mówi, że abbe Pierre prosi na drugi koniec dziedzińca, gdzie w cieniu rozłożystego mangowca stoi stół, na którym czeka obiad.

– Zaraz! Za sekundę! – wołam. Odruchowo ocieram czoło ociekające z emocji potem i czytam dalej:

Gdy tak stali, środkiem obu wojsk przebiegł zając; każdy ze Scytów, co zająca zobaczył, zaczął go ścigać. Kiedy więc pomieszały się szeregi scytyjskie i powstał krzyk, zapytał się Dariusz o przyczynę tumultu wśród nieprzyjaciół, a kiedy dowiedział się, że oni ścigają

zająca, tak odezwał się do tych, z którymi w ogóle zwykł był rozmawiać: - Ci ludzie bardzo nas sobie lekceważą i jest mi teraz jasne, że Gobryas miał rację, mówiąc o darach scytyjskich. Ponieważ i mnie się teraz wydaje, że tak jest właśnie z tymi darami, trzeba nam dobrej rady, jak mamy nasz odwrót bezpiecznie wykonać.

Zając? Jego dziejowa rola? Historycy są zgodni w tym, że to Scytowie zatrzymali pochód Dariusza na Europę. Gdyby się to nic stało, losy świata mogłyby potoczyć się inaczej. A o odwrocie Dariusza zdecydowało ostatecznie to, iż Scytowie, goniąc beztrosko zająca na oczach perskiej armii, okazali, że ją ignorują, lekceważą, mają w pogardzie. I ta pogarda, to poniżenie było dla króla Persów straszniejszym ciosem, niżby nim było przegranie wielkiej bitwy.

Nastała noc.

Dariusz każe, jak zawsze o tej porze, zapalić ogniska. Przy ogniskach mają pozostać ci żołnierze, którym brakuje już sił do marszu – ciury, łazęgi, chorzy. Każe uwiązać osły, żeby ryczały, stwarzając pozór, że w perskim obozie toczy się normalne życie. A sam, pod osłoną nocy, na czele swojej armii zaczyna odwrót.

Wśród umarłych królów i zapomnianych bogów

Chęć pozostania jeszcze jakiś czas z Dariuszem sprawia, że łamię kolejność moich podróży i przenoszę się nagle z Konga roku 1960 do Iranu roku 1979, to jest do kraju właśnie trwającej rewolucji islamskiej, na której czele stoi sędziwy, chmurny i nieugięty starzec – Ajatollah Chomeini.

To przeskakiwanie z epoki do epoki jest stałą pokusą człowieka, który będąc niewolnikiem i ofiarą nieubłaganych reguł czasu, chce choć przez moment i bodaj tylko iluzorycznie poczuć się jego panem i władcą, stanąć ponad nim i móc różne etapy, stadia i okresy dowolnie ze sobą składać, łączyć lub rozdzielać i przestawiać.

Dlaczego jednak Dariusz? Otóż czytając to, co pisze Herodot o władcach wschodnich, widzimy, że co prawda wszyscy oni czynią rzeczy okrutne, jednak zdarzają się wśród nich i tacy, którzy czasem robią coś jeszcze, i że to „jeszcze" może być pożyteczne i dobre. Tak jest właśnie i w wypadku Dariusza. Z jednej strony – zabójca. Tak było w chwili, kiedy ruszał z armią na Scytów: Wtedy jeden z Persów, Ojobazos, prosił Dariusza, żeby mu zostawił jednego z trzech synów, których posiadał, a którzy wszyscy ciągnęli na wojnę. Ten odrzekł, że jemu, jako swemu przyjacielowi, który o rzecz drobną go prosi, pozostawi wszystkich synów. Ojobazos więc bardzo był ucieszony, bo spodziewał się, że synowie zostaną zwolnieni ze służby wojskowej. Król jednak rozkazał wyznaczonym do tego pachołkom, żeby wszystkich synów Ojobazosa zabili. I w ten sposób ci, zamordowani, pozostali na miejscu.

Z drugiej strony jednak był dobrym gospodarzem, dbał o drogi i pocztę, bił pieniądze i wspierał handel. A przede wszystkim, niemal od chwili kiedy nakłada królewski diadem, zaczyna budować wspaniałe miasto – Persepolis, którego wagę i blask porównują z Mekką i Jerozolimą.

W Teheranie śledzę i opisuję ostatnie tygodnie Szacha. Wielkie, rozrzucone na piaszczystym terenie, chaotyczne miasto jest całkowicie zdezorganizowane. Ruch paraliżują codzienne, niekończące się demonstracje. Mężczyźni – wszyscy czarnowłosi, kobiety – wszystkie w hidżabach, idą w kilometrowych, nawet w kilkukilometrowych kolumnach, śpiewając, wznosząc okrzyki, rytmicznie wygrażając wzniesionymi do góry pięściami. Coraz to wyjeżdżają na ulice i place wozy opancerzone i strzelają do demonstrantów. Strzelają na serio, padają zabici i ranni, tłum rozprasza się, gnany panicznym strachem, chowa się w bramach.

Z dachów strzelają snajperzy. Ktoś przez nich ugodzony robi ruch, jakby się potknął i chciał polecieć w przód, ale natychmiast podtrzymują go ci, którzy idą obok, i odnoszą na skraj chodnika, a pochód kroczy dalej, rytmicznie wygraża pięściami. Bywa, że na czele idą dziewczęta i chłopcy ubrani na biało, z białymi opaskami na czołach. Są to martyrs – męczennicy, gotowi ponieść śmierć. To właśnie mają wypisane na opaskach. Czasem, jeszcze nim pochód ruszy, podchodzę do nich, próbując odgadnąć, co wyrażają ich twarze. Nie wyrażają nic. W każdym razie nic takiego, co potrafiłbym opisać, na co znalazłbym odpowiednie słowo.