Выбрать главу

Wyglądało na to, że poszukiwania zostały nagle przerwane, prawdopodobnie przez zbliżającego się któregoś z właścicieli, gdyż jeden z pojazdów był zaledwie w połowie zdemolowany, a drzwi do niego stały otworem, jak gdyby ktoś wyskoczył ze środka, bardzo się spiesząc.

– Znów gondole – mruknął Kiro. – Gondole i jedyna rakieta, jaką tu mamy.

– Oni czegoś szukają – podsumował Marco. – Ale czego? Szafiru i farangila – odpowiedział sam sobie.

Nikt się nie odezwał, bo co mieli mówić?

– Myślę o tej dziewczynie – powiedział wreszcie Erion. – O tej Vicky… Ta dziwna napaść na Gorama… przecież on sam przyznał, że tamten koźli potwór walczył z nim jakby bez przekonania.

– Co masz na myśli? – spytała Sol.

– „Kozioł” był o wiele wyższy od Gorama. Bez trudu mógł go powalić swymi twardymi jak żelazo kopytami, chociaż nie przeczę, że Goram dzielnie się bronił. I nagle ta bestia porzuciła ofiarę i po prostu zniknęła. Pomyślcie, a jeśli to wcale nie Gorama chciał dopaść, może chodziło im o Lilję?

– Czegoś tu nie rozumiem – przerwał mu Kiro. – Mam na myśli tę młodą dziewczynę, tę Vicky, przecież ona pociągnęła Lilję za sobą do lasu i ze wszystkich sił starała się ją tam zatrzymać. I to nawet po tym, jak Goram był już wolny, a kozioł zniknął. Na szczęście Lilja jej się wyrwała.

Marco patrzył na niego coraz bardziej wzburzony.

– Nie! – wykrzyknął gwałtownie. – Nie, tak na pewno nie było! Ja poznałem Vicky, która tak naprawdę ma na imię Victoria. To najbardziej niewinna dziewczyna, jaką kiedykolwiek spotkałem.

Przyjaciele ze zdumieniem patrzyli na jego rozgniewaną twarz.

Erion się poddał.

– Przyznaję, że ta teoria była słaba, cóż, po prostu nic lepszego nie wpadło mi do głowy.

Marco rozluźnił się. Erion przez telefon polecił większej grupie Strażników stawić się na parkingu gondoli.

Nagle do środka wpadł zdyszany jeden z członków sztabu.

– Wydaje nam się, że coś mamy – zawołał, jednocześnie blady i wstrząśnięty. Jego strój wskazywał na to, że jest pracownikiem laboratorium. – Czy możecie przyjść? – spytał.

Wszyscy pobiegli za mężczyzną, który prędko prowadził ich korytarzami do wielkiego atrium, gdzie światło wpadało przez szklany dach. Było to cudowne miejsce na odpoczynek dla wszystkich pracujących pod ziemią, pełne zielonych roślin, pięknych mozaikowych podłóg i wygodnych kanap.

Mężczyzna wskazał im drogę do innego tunelu, lecz Marco gwałtownie się zatrzymał.

Przed nimi szły dwie kobiety, odwrócone do nich plecami, zajęte rozmową, roześmiane.

Kierowały się w inną stronę, nie do atrium, miejsca relaksu.

Marco natychmiast rozpoznał Madrażkę Misę, nie było to wcale takie trudne, ale ta druga…

To Victoria! Jak to możliwe, by łączyły ją zażyłe stosunki z Misą? To doprawdy niezwykła konstelacja. Skoro jednak były naprawdę tak dobrymi przyjaciółkami, jak na to wyglądało, to Misa pewnie mogła powiedzieć mu coś więcej o tej tajemniczej dziewczynie z rodu elfów.

Zrozumiał teraz, że Victoria sobie z niego zadrwiła.

Pojął też coś jeszcze. Te jego kłębiące się myśli, bezsenność, ta nagła radość bez żadnej wyraźnej przyczyny… Marco, samotny, ten, który nigdy nie poznał, czym jest miłość między mężczyzną a kobietą…

Tak, tak, ostrzegano go. Powiedziano mu, że po wypiciu nie rozcieńczonej jasnej wody będzie umiał pokochać kobietę. Raz już przecież poczuł pożądanie, stało się to za sprawą Ducha Ciemności.

Tym razem uczucie było łagodniejsze, jakby czystsze i silniejsze zarazem. Teraz czuł miłość do młodej Victorii.

– Misa! – zawołał. Nie chciał bowiem wołać Victorii, gdyż za bardzo by się zdradził.

Obie się odwróciły, a Marco drgnął.

Owszem, to rzeczywiście Victoria, ale ta druga to wcale nie Misa. Kim, na miłość boską…

Kobieta z rodu Madragów była o wiele młodsza od Misy, to zaledwie młodziutka dziewczynka. Czyżby przybyło tu jeszcze więcej Madragów? Nie, to niemożliwe, przecież oni wymarli co najmniej przed dziesięcioma tysiącami lat!

– Ach, nie! – jęknął półgłosem. – Nie, nie, tylko nie to!

Teraz już wiedział, gdzie wcześniej widział Victorię. Nareszcie to zrozumiał.

12

– Cześć, Maku! – zaczęła się z nim drażnić z promiennym uśmiechem. – Nareszcie więc doznałeś olśnienia. Doprawdy, zajęło ci to sporo czasu!

– Gwiazdeczka! – wykrzyknął Marco z nutą rozpaczy w głosie. – To nie możesz być ty! No a Kata? Przecież powinnyście być małe, i to jeszcze przez kilka lat!

Obie się roześmiały.

– Bardzo nam przykro – powiedziała Kata. – Prędko rośniemy, powinieneś był o tym wiedzieć.

A Gwiazdeczka uzupełniła:

– Ale chociaż jesteśmy już dorosłe, to nie miałyśmy zbyt dużo czasu, żeby się czegoś nauczyć. Na razie chodzimy do szkoły dla dzieci i właśnie dlatego Victoria była taka głupiutka.

Marco wziął się w garść.

– A jak ty właściwie masz na imię? Jak mam się do ciebie zwracać?

– Wiazecka – zaproponowała wesoło. – Tak Kata wymawiała słowo „Gwiazdeczka”, ale, jak być może pamiętasz, mój kochany tatuś Tsi – Tsungga wyszukał dla mnie całe mnóstwo bardzo dostojnych imion. „Victoria” wydało mi się z nich najrozsądniejsze. Ale ty, Maku, możesz mnie nazywać, jak ci się tylko podoba.

Maku? Czy ona nie mogła przestać? Po kilku chwilach myślowego chaosu Marco miał wrażenie, jakby zawalił mu się cały świat.

Był to całkiem nowy świat, pełen słodyczy, tęsknoty i nie kończących się perspektyw, jak gdyby przez uchylone wrota pozwolono mu zajrzeć do cudownej baśniowej krainy, w której wśród niskich wzgórz wiła się dróżka zmierzająca ku… ku czemu? Ku marzeniu o czymś, czego nigdy nie zaznał?

Ach, zaczyna już fantazjować! Uczucia zaczynają nim władać w naprawdę przerażającym stopniu.

Mimo to poczuł, jakby coś w nim umarło.

Całą tę radość, jaką odczuwał na myśl o istnieniu Victorii, trzeba było teraz zabić. Wspomnienia jej przejrzystych zielonych oczu, które uśmiechały się do niego tak drwiąco, a zarazem ufnie, należało zniszczyć. I cała ta burza uczuć, jaką wywołały w nim te oczy… Wszystkie te pełne euforii myśli w nocy… Teraz trzeba o tym zapomnieć.

Niemożliwe przecież, by zaangażował się w związek z dziewczyną, której osobiście pomógł mniej więcej przed rokiem przyjść na świat. To by było jakieś spaczone, niewybaczalne. Nawet jeśli jej wiek liczyłoby się na ziemskie lata, a nie według rachuby czasu obowiązującej w Królestwie Światła. Tak, tak, tu nawet ziemskie lata nie wystarczały. Gwiazdeczka i Kata były innym gatunkiem aniżeli ludzie. Elfy i Madragowie. Dojrzewały w iście oszałamiającym tempie i myśl o miłości, jaka mogłaby ich połączyć, uznał jeśli nie za niesmaczną, to w każdym razie za szaloną.

Co powiedzieliby jej rodzice, gdyby o tym wiedzieli? Leśna księżniczka Siska i faun Tsi – Tsungga? Pewnie wpadliby we wściekłość, gdyby on, liczący sobie kilkaset lat pół człowiek, pół Czarny Anioł, bodaj wspomniał o swej słabości do ich córki.

Słabość do niej zawsze miał, ale to dotyczyło dziecka, a teraz miał do czynienia z dorosłą kobietą.

Przyjaciele już na nich wołali.

Ujął obie młode panny za ręce.

– Chodźmy już, Tato i Wiazecko. Nie chcę, żebyście kręciły się tutaj tak bez celu – powiedział surowo, prawie ze złością.