Выбрать главу

Lilja, Armas i Strażnik Góry.

– Wcześniej nigdy jej nie spotkaliście?

– Nie – natychmiast odpowiedzieli Lilja i Strażnik Góry. Armas natomiast trochę się wahał.

Erion powiedział:

– Lilja jest nową osobą w grupie, Strażnik Góry natomiast przebywał głównie w zwierzyńcu. A co ty na to powiesz, Armasie?

– Ona mi kogoś przypomina. Wydawało mi się, że jest czyjąś siostrą lub inną bliską krewną.

– Ale czyją?

Armas rozłożył ręce.

– Nie wiem.

Sol postanowiła też do czegoś się przydać:

– Jeśli ktoś chce się przebrać, to stara się zrobić to tak, aby potem wyglądał najmniej podobnie do siebie. Załóżmy więc, że Vinnie tak naprawdę ma czarne włosy. Prawdopodobnie włosy są gładkie i wcale nie takie długie. Czy potrafisz ją sobie taką wyobrazić?

Armas przymknął oczy. Widzieli, jak twarz nagle mu się rozjaśnia.

– Tak, tak się bardziej zgadza. Ale to mimo wszystko nie ona, ona nie miała tak skośnych oczu.

– Kto?

Armas z powrotem uniósł powieki.

– Przecież właśnie tego nie pamiętam – odparł zirytowany.

– Podciągnięcie kącików oczu w górę tak, żeby zrobiły się bardziej skośne, to bardzo prosta operacja plastyczna – stwierdził Erion.

– Owszem, ale to mi w niczym nie pomaga. Ona nie jest podobna do nikogo, kogo dobrze znam, lecz do osoby, którą widziałem zaledwie przelotnie i bardzo mało pamiętam. Ona przecież zwraca na siebie uwagę swoją urodą.

Do niczego więcej nie doszli, Armas nie miał już nic do dodania. Chcieli iść dalej, lecz Sol jeszcze nie skończyła.

– Spróbujmy zastanowić się nad obiektami jej wścieklej nienawiści – zaproponowała. – Ten mężczyzna, kozioł – Iskrion, ma jakby mniej wyraźne kontury. Ona natomiast, owszem. Kogóż to ona tak strasznie nienawidzi? Przede wszystkim mnie, następnie Theresy, ludzi z ratusza…

– Masz rację – przyznał Goram. – Mnie i Lilję chcieli dopaść tylko i wyłącznie z uwagi na amforę. Potem natomiast podpalili dom Rama i Indry. Jakiż to nie załatwiony interes ona może mieć z Indrą albo z Ramem?

Na to nikt nie miał odpowiedzi, przeszli więc dalej do pomieszczenia kontrolnego. Erion dobrze znał rozkład pokoi, odwiedzał je już wielokrotnie.

Widać było wyraźnie, że niepowołane osoby bardzo mile spędzały tutaj czas. Z podziwem bawiły się wszystkimi aparatami, wprowadziły własne „ulepszenia” i porozrzucały rozmaite rzeczy, nie sprzątając po sobie. Kiro, najlepszy technik w grupie, znalazł nadajnik i odbiornik, dzięki którym można było kontrolować całe Królestwo Światła. Aparatura musiała zostać zainstalowana całkiem niedawno, gdyż Faron nigdy nie należał do ludzi, których interesowałyby tego rodzaju poczynania.

Na półce leżała nieduża dyskietka, najwyraźniej używana.

Kiro włączył ją i teraz przeżyli prawdziwy szok.

Usłyszeli swoje własne głosy.

Głos Eriona: „To znaczy, że specjalizują się w zieleni. Aż dziwne, że nie zniszczyli twojej, Goramie”.

„Moją pożyczył Faron na wyprawę do zewnętrznego świata, mnie zaś zostawił tę swoją luksusową gondolę. Ciężko będzie wrócić do tamtej zwyczajnej”.

A trochę później pełen lęku głos Lilji: „Przecież wiesz, ta amfora”.

Goram: „Ach, oczywiście, że też o tym zapomnieliśmy! Ona jest wciąż w gondoli”.

– Dziękuję, dosyć – oświadczył Erion. – A więc teraz wiemy wszystko. Oni się dowiedzieli, że amfory już tutaj nie ma, że poleciała w rakiecie Farona na powierzchnię Ziemi, i dlatego ostatniej nocy niczego już nie szukali.

– Zrezygnowali z amfory – podsumował Strażnik Góry. – Ale jakie będzie ich następne posunięcie?

– Na pewno nic przyjemnego, o tym mogę was zapewnić. Mają przecież dwa naprawdę silne atuty w ręku. Przetrzymują Móriego i Berengarię. No i wykradli wirusa.

– Nie mogą być na tyle szaleni, by zdecydowali się go wypuścić – doszedł do wniosku Kiro. – Ale czego oni chcą? Co chcą na nas wymusić?

– Na to pytanie nie potrafię ci udzielić ostatecznej odpowiedzi – rzekł Erion zmęczonym głosem. – Prawdopodobnie pragną władzy nad całą Ziemią, niczym innym się nie zadowolą. A naszym obowiązkiem jest do tego nie dopuścić.

– No, z Królestwa Światła się nie wymkną – stwierdził Goram. – Rakiety przestały już latać. I tak będzie, dopóki ich nie złapiemy.

Nagle jeden ze Strażników wezwał Farona.

– Wydarzyło się coś w najwyższym stopniu alarmującego – usłyszeli jego głos.

– Chyba przesadzasz – odparł Erion cierpko. – Czy może być jeszcze gorzej?

Owszem, mogło.

Dwaj Strażnicy, który mieli towarzyszyć Marcowi poprzedniego wieczoru, ocknęli się dopiero teraz z zamroczenia we własnych łóżkach.

– Ale to się przecież nie zgadza – Erion kompletnie nie mógł już się połapać. – Przecież każdego tak starannie się kontroluje!

– W bazie rakietowej wszyscy noszą maski przeciwgazowe w obawie przed tym tajemniczym gazem, którego używali złoczyńcy. Strażnicy mieli zająć się przeniesieniem sprzętu na pokład do specjalnego wydzielonego pomieszczenia. Ich papiery były w porządku, wszystko się zgadzało, cały błąd polegał na tym, że nikt nie poprosił ich o zdjęcie masek.

– Ach, na Święte Słońce! – jęknął Kiro. – Musimy ostrzec Marca.

Erion natychmiast skontaktował się z rakietą podążającą na powierzchnię Ziemi. Aparat milczał, nie odpowiadała też kabina pilota.

– Spróbuj porozmawiać z Faronem – poprosił Goram. – On musi się dowiedzieć o tej amforze.

Erion ponowił próbę nawiązania kontaktu. I znów głucha cisza.

Opuścił aparat.

– Zamknęli połączenie z zewnętrznym światem – oświadczył słabym głosem.

– A czy mogą to zrobić?

– Czy mogą? Oni widać mogą wszystko! A Marco zabrał ze sobą Gwiazdeczkę!

18

Opuścili dom Farona i wielką gondolą wyruszyli do bazy rakietowej.

Erion postanowił natychmiast zażądać nowej rakiety; wiedział, że trzeba będzie przyspieszyć przegląd tej, która właśnie wróciła po odstawieniu kolejnej grupy zwierząt.

– Kiro, ty polecisz na powierzchnię Ziemi – zapowiedział jeszcze w gondoli.

– Razem z Sol – dodała Sol.

Erion ocenił ją spojrzeniem.

– No tak, ty dasz sobie radę bez względu na to, gdzie się znajdziesz – zauważył z przekąsem i jeszcze raz uważnie się przyjrzał swojej małej grupce.

– Goram i Lilja, wy zostajecie tutaj. Nie mieliście jeszcze okazji wypocząć i nabrać sił po tej waszej dramatycznej podróży. Zresztą ktoś musi tu zostać, nie możemy przecież pozbawić Królestwa Światła wszystkich sił.

Lilja gorączkowo się zastanawiała, czy i ona zalicza się do tych „sił”, pewnie Erion miał na myśli Gorama.

– Armasie, ty znów polecisz, jesteś przecież już zdrowy.

– Bardzo chciałbym wyruszyć na ratunek Berengarii – odparł Armas uroczyście, a prawdę mówiąc, nawet dosyć pompatycznie. – I Móriego – uzupełnił czym prędzej.

– Jest teraz więcej osób, którym należy spieszyć z pomocą – przypomniał Erion. – Na przykład Marco i Gwiazdeczka. Oby tylko jej rodzice się o niczym nie dowiedzieli!

– Oddaję się do dyspozycji – oświadczył Strażnik Góry.

Erion popatrzył na niego z nieco krzywym uśmieszkiem.

– Czy ty nie spędziłeś już dostatecznie długiego czasu na Ziemi?

Strażnik Góry powrócił myślą do owych tysięcy lat, podczas których strzegł znaków na skalnej ścianie, dopóki nie przybył Dolg i nie rozwiązał zagadki, a potem nie sprowadził go wraz ze Strażnikiem Słońca do Królestwa Światła.

– To prawda – przyznał z uśmiechem. – Lecz jeśli mój syn…