Выбрать главу

Miał co prawda wrażenie, że dziewczyna nabrała jakby siły od tamtego dnia, gdy ujrzał ją po raz pierwszy, lecz przecież ona rosła w zaiste oszałamiającym tempie. Teraz wyraźne się stało, że osiągnęła już mniej więcej stadium rozwoju odpowiadające około osiemnastu latom zwyczajnego człowieka. Wcześniej miał co do tego pewne wątpliwości.

Znów zakłuło go w sercu na myśl o tym, że Gwiazdeczka jest tym, kim jest. Dla niego stanowiła tabu.

Dziewczyna była nadzwyczaj milcząca. Być może to napięcie przed spotkaniem z nieznanym zewnętrznym światem tak przytłumiło jej nieustające szczebiotanie i śmiech.

Rakieta leżała teraz na Ziemi w pozycji spoczynkowej.

– No, to jesteśmy – uśmiechnął się jeden z pilotów i otworzył drzwi. Ujrzeli okolicę, skąpaną w piekącym słońcu.

I dwie zaopatrzone w maski postaci, które posłały w ich kierunku strumień gazu. Wszyscy czworo w jednej chwili osunęli się na podłogę rakiety.

20

– Obudź się! Ocknij się, Marco! Nie możesz umrzeć! Przecież wiesz. Ale trzeba się spieszyć. Wracaj do życia, twoi przyjaciele cię potrzebują!

Glos był miękki i łagodny, lecz bardzo przekonujący.

Zawsze ktoś mnie potrzebuje, pomyślał Marco zmęczony. Czuł się niewypowiedzianie wyczerpany i słaby, a nieprzyjemne wrażenie w gardle i w przełyku stawało się coraz wyraźniejsze w miarę, jak odzyskiwał przytomność.

– Marco!

Ten żądający głos. Poznawał go, chciał go usłuchać.

Zebrał wszystkie siły, by wydobyć się z mrocznej wstrętnej studni, w której jakieś wijące się ręce usiłowały go zatrzymać i wyssać z niego wszelkie siły życia. Wydostawał się wolno, wolniutko, ciało jeszcze nie chciało słuchać, na razie żyła tylko jego wola.

– Marco, trzeba się spieszyć!

Z wielkim wysiłkiem otworzył oczy, palące słońce oślepiło go, gorąco uderzyło niczym napierająca ściana.

– Dolg? – szepnął ochryple.

Nikt nie odpowiedział. Dookoła panowała cisza.

Leżał na ziemi pod drzwiami rakiety. Musiał z niej wypaść. Nie, chyba go wyrzucono, ktoś po nim chodził, na udzie dostrzegł zakurzony odcisk podeszwy buta.

Teraz, gdy wzrok zaczął mu się wyostrzać, wróciła również pamięć.

– Gwiazdeczka?

Z wysiłkiem podniósł się na nogi, musiał przy tym mocno się przytrzymywać schodów rakiety. Wszystko wokół niego chwiało się i kołysało.

Spojrzał na zegarek, podniósł go do samej twarzy, żeby cokolwiek zobaczyć. Mimo to wskazówki podskakiwały, to w jedną, to w drugą stronę.

Upłynęło ponad pół godziny.

Drzwi były otwarte, zwisała z nich czyjaś ręka. To jeden ze Strażników.

Marco, poruszając się niczym na rozchwianym trapie statku, wspiął się na schody. Gwiazdeczka, Gwiazdeczka, powtarzał w myślach i przypomnieli mu się zaraz Siska i Tsi. Istniało wielkie niebezpieczeństwo, że dziewczynę wzięto do niewoli, by posłużyć się nią przy szantażu. Podobnie zresztą jak Mórim i Berengarią. Strażnicy zapewne mniej interesowali przeciwników. No i nie zabrali z sobą jego, Marca.

Pewnie nie mieli odwagi.

Gdy znalazł całą trójkę, Strażników i Gwiazdeczkę, odetchnął z ulgą. Ale tylko na moment. Wszyscy leżeli zbyt nieruchomo, jakby w całkowitym rozluźnieniu, zapadnięci w sobie, jak leżą tylko zmarli.

Marco jęknął w duchu. Czyżby było za późno? Czyżby przekroczyli już tę granicę, poza którą nie da się do nich dotrzeć? Czyżby śmierć pochwyciła ich już w swe chłodne objęcia i odebraną im energię przeniosła na swoje łąki?

Naturalną koleją rzeczy zaczął od Gwiazdeczki, prędko jednak zorientował się, że znacznie gorzej przedstawia się sprawa ze Strażnikami, zwłaszcza z jednym z nich.

– Przydałyby mi się teraz kamienie Dolga – szepnął Marco. – One jednak spoczywają bezpieczne w Królestwie Światła, mogę liczyć wyłącznie na siebie.

Przyłożył swoje gorące ręce do piersi Strażników i poczuł, jak życiodajna siła zaczyna pulsować w dłoniach i palcach.

W rakiecie przewożono tylko jedną gondolę. Kiedy już wszyscy się ocknęli, okazało się, że zniknęła.

– Dlaczego pozwolono nam przeżyć? – zastanawiał się jeden ze Strażników.

– Wcale nie pozwolono – krótko odparł Marco. – Dawka, którą nam zaaplikowali, była śmiertelna. Taki był ich cel. Ale ja nie mogę umrzeć. I gdy z pomocą Dolga się obudziłem, przywróciłem was do życia.

Strażnik zrobił wielkie oczy.

– Czy my…?

– W każdym razie byliście umierający – odparł Marco. – Najcięższy okazał się stan twojego kolegi. Gwiazdeczka okazała się bardziej żywotna, ale też i w jej żyłach płynie krew elfów.

Dwaj Strażnicy podziękowali mu za życie.

– I co teraz robimy?

– Czekamy na Dolga. To jedyne, co możemy.

Gwiazdeczka, głęboko wstrząśnięta tym, co się stało, i dlatego niezwykle poważna, spytała:

– Przecież chyba wszystkie duchy są tutaj?

– Nie wszystkie – odparł Marco życzliwie. – Shira, Mar i jeszcze kilkoro innych powróciło do Królestwa Światła.

– Trzeba ostrzec Farona – stwierdził jeden ze Strażników.

– Spróbujemy jeszcze raz. Gdzie on jest?

Tego nie wiedział nikt. Pewne było jedynie to, że poszukuje Móriego i Berengarii.

– Dolg był tutaj – przypomniał Marco. – Nie widziałem go, ale przemawiał do mnie. Nie wiem, dlaczego znów nas opuścił.

– Może potrzebowano go w innym miejscu – podsunęła Gwiazdeczka.

Marco popatrzył na nią z wielką życzliwością i przelotnie się uśmiechnął.

– Prawdopodobnie masz rację. I właśnie to mnie przeraża.

– To prawda – pokiwał głową Strażnik. – Przecież ta para łotrów ma w swoich rękach śmiercionośnego wirusa.

– Móriego i Berengarię także – dodał drugi.

– Właśnie to budzi moje przerażenie – przyznał Marco.

Bez gondoli, pozbawieni łączności ze światem, byli bezradni i bezużyteczni. Ponieważ nie mogli uczynić nic innego, jak tylko czekać tutaj, na kalifornijskim pustynnym pustkowiu, usadowili się w rakiecie i postanowili coś zjeść. Potrzebne im przecież będą siły, by stawić czoło ewentualnym zagrożeniom.

Gwiazdeczka rzeczywiście była niezwykle jak na nią poważna i małomówna, lecz winne temu nie było jedynie zmęczenie ani działanie trującego gazu.

Czuła się zagubiona i nieszczęśliwa, teraz jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Nie potrafiła znaleźć żadnego punktu oparcia w życiu.

Marco dostrzegł jej niepewność. Podczas gdy Strażnicy zabrali się do przeglądu rakiety, oni we dwoje usiedli na schodkach. Słońce już zachodziło, przestało być tak gorąco. Łagodna bryza rozwiewała włosy dziewczyny.

– Strasznie tu daleko do nieba – zauważyła z żalem.

– No tak, można tak powiedzieć.

– Nie widzę żadnych gwiazd. Indra zawsze opowiadała mi o gwiazdach. Mówiła, że są takie jak moje oczy.

– Gwiazdy ukazują się na niebie nocą. Gwiazdeczko, co się stało, jesteś taka smutna?

Ach, gdybym tylko miała jakieś prawdziwe imię, pomyślała dziewczyna. Wydawało mi się, że Victoria to dobre imię, ale pojawiła się ta metalicznie złotowłosa paskuda, która używała imion Vinnie i Vicky, i Marcowi na dźwięk imienia Victoria aż ciarki przebiegały po plecach. Muszę teraz wybrać sobie jakieś nowe z tego zbiorku niemożliwych imion, jakimi obdarzył mnie mój kochany tatuś.

Jak dziecko zaczęła machać nogami. Starała się mówić jak osoba dorosła, lecz jej wysiłki z góry skazane były na niepowodzenie.

– Nie wiem, kim jestem, Marco – poskarżyła się, tuląc głowę do jego ramienia, jak robiła, będąc maleńka. Cały błąd polegał teraz tylko na tym, że sięgała mu już pod brodę. Jej delikatne miedzianorude włosy lekko łaskotały go w twarz. – Rozpaczam nad moim utraconym dzieciństwem.