Выбрать главу

Gwiazdeczka nie bardzo uważała, co się mówi. Jej zdaniem za dużo było tego gadania. Wpatrywała się w ciemniejące wieczorne niebo, na którym zapalały się kolejne gwiazdy. Niektóre świeciły ostro, tak jasno, że niemal eksplodowały w jej oczach. Nie wiedziała, że to planety. Inne były malutkie i świeciły tak słabo, że ledwie się można było domyślać ich istnienia.

Ale zdaniem dziewczyny ani trochę nie przypominały jej oczu. Zdecydowała, że nie chce, by dłużej nazywano ją Gwiazdeczką.

– Czy Bianka nie będzie dobrze?

Marco, wyrwany z dyskusji z mężczyznami, nie mógł pojąć, o co jej chodzi.

– To jedno z moich wielu imion. A może Esmeralda albo Rosamunda?

Marco westchnął.

– Czy twój ojciec naprawdę nie nadał ci żadnego sensownego imienia? Rozumiem, że nie chcesz dalej nazywać się Gwiazdeczką, ale czy nie możesz używać tego imienia, którym nazywa cię mały Haram? Gia? Może ono się nada?

Gwiazdeczka parokrotnie wypowiedziała głośno nowe imię, nim wreszcie zdecydowanie pokiwała głową.

– Bardzo dobrze – powiedział Marco. – Czy możemy teraz wrócić do układania planów?

Dolg już wszystko przemyślał.

– Mamy teraz czterech Strażników, a tu potrzebnych jest tylko dwóch – powiedział. – Armasie, weźmiesz ze sobą jednego ze Strażników i odnajdziesz Farona. Wiem, gdzie go szukać i, o ile dobrze rozumiem, to jego sytuacja mogłaby być znacznie trudniejsza, choć, doprawdy, wplątał się w coś zdumiewającego. Pomogę wam w poszukiwaniach. Kiro i Sol, będę potrzebował waszej pomocy, by odnaleźć tę parę drani, Talornina i Lenore, i wykraść im pojemnik z wirusem.

– Oni nie są sami – zauważył Marco. – Musi ich być co najmniej czworo.

– I tylu właśnie jest – pokiwał głową Dolg. – Przynajmniej tutaj. Talornin, Lenore i jeszcze dwóch, którzy kierują tą niezwykle nowoczesną latającą machiną. Ale ci dwaj nigdy nie byli w Królestwie Światła, latali tylko tutaj i przygotowywali wszystkie podłe posunięcia.

Sol syknęła przez zęby:

– Lenore dostanie za swoje. I to z nawiązką!

– W to nie wątpię – sucho odparł Dolg.

Czterej Strażnicy ciągnęli losy po to, by ustalić, którzy zostaną w bazie, a którzy narażać będą życie i zdrowie wraz z innymi. Przegrani, pozostający w bazie, westchnęli ciężko.

– Dolg, ty zaprowadzisz mnie do Móriego i Berengarii – oświadczył Marco, a Gwiazdeczka zaraz pociągnęła go za rękaw.

– Tak, tak, wezmę ze sobą Gwia… Gię – uspokoił dziewczynę.

Drugi Strażnik miał towarzyszyć Kirowi i Sol.

Rozdzielili się na trzy gondole. Dolg postanowił w pierwszej kolejności wskazać Armasowi drogę do małego jeziorka w Czechach, dawnej Bohemii.

– Wszystko to jest trochę zawiłe – delikatnie uprzedzał chłopaka Dolg. – Chodzi nie tylko o to, że Faron nie ma już żadnej gondoli. Ty, Strażniku, musisz sprawdzić zieloną gondolę Gorama, żeby stwierdzić, czy ona nadaje się jeszcze do użytku. Najgorsze jest to, że nie bardzo wiem, w jakiej epoce znajduje się Faron.

– Co takiego? – wykrzyknął Armas.

– Cóż, sami się przekonacie, gdy dotrzemy na miejsce. Tam będę musiał was opuścić, żeby wraz z Markiem wyruszyć do Móriego i Berengarii. Nie będziecie się już mogli ze mną kontaktować.

Armasa te słowa nie uspokoiły.

23

Z pomocą Dolga prędko odnaleźli niewielkie jeziorko w Rudawach, Górach Kruszcowych, które Niemcy nazywają Erzgebirge, Czesi zaś Krušne Hory. Krążyli nad wodą przez pewien czas, zanim wreszcie spuścili się w dół.

Żadnej gondoli jednak nie zauważyli.

Dolg rozejrzał się dokoła. Nad jeziorkiem w górach tuż w pobliżu niemieckiej granicy było naprawdę przepięknie.

– Jak wspaniale wyglądają te drzewa – powiedział miękko. – W dwudziestym wieku las ginął z powodu zanieczyszczenia środowiska. Właściwie można powiedzieć, że już był martwy. W pobliżu znajdowały się wielkie kopalnie lignitu, a ludzie w tamtych czasach w ogóle się nie zastanawiali nad tym, co robią. Na szczęście drzewa zdołały odrosnąć.

Po krótkiej chwili milczenia Dolg podjął przepraszającym tonem:

– Muszę już odejść, inni na mnie czekają. Ale teraz zniknę wam z oczu po to tylko, by przepatrzeć okolicę i odnaleźć gondolę.

– I Farona – uzupełnił Armas.

Dolg powtórzył:

– I Farona.

Z tymi słowami zniknął.

– Co teraz robimy? – spytał Armas Strażnika, tego samego, który naraził się niegdyś na gniew prostytutki Zendy w mieście nieprzystosowanych. Nosił imię Sardor, Armas pamiętał całą tamtą przykrą historię. Strażnik wciąż miał blizny po brutalnym potraktowaniu go przez Zendę.

– Czekamy – powiedział Sardor. – Na pewno dostaniemy jakąś wiadomość.

I rzeczywiście tak się stało.

Dolga już więcej nie zobaczyli, lecz w szumie wiatru wychwycili jego głos. Korzystając z jego wskazówek, przelecieli gondolą na drugą stronę jeziora, gdzie znaleźli ukochaną zabawkę Gorama, starannie ukrytą w lesie.

– Bez pomocy Dolga nie mielibyśmy szans na jej odnalezienie – podsumował Armas.

– Mam wrażenie, że ona została ukryta za pomocą jakichś czarodziejskich środków – stwierdził zdumiony Sardor.

– W świecie na powierzchni Ziemi? I to teraz, współcześnie? – nie dowierzał mu Armas. – Jak ona wygląda? Czy da się naprawić?

Zbadali gondolę.

– Z zewnątrz nie widać żadnych większych uszkodzeń – powiedział Sardor. – Zaledwie kilka wgnieceń. Natomiast system startowy i napędowy wydaje się zaklinowany, w ogóle nie funkcjonuje, a tak przecież być nie powinno.

– Znów sprawka Talornina – mruknął Armas, ocierając błoto z butów. – Blokowanie zaawansowanych systemów, których nie można zniszczyć, to najwidoczniej jego specjalność.

Zostawili na razie gondolę w ukryciu i ruszyli na poszukiwanie Farona.

Na bagnistym podłożu bez trudu szli po jego śladach. Wyglądało na to, że poruszał się z trudem, jak gdyby zataczając się od pnia do pnia. Wspinał się coraz wyżej, oddalając się od jeziora, innej drogi bowiem nie było.

Armas zatrzymał się nagle i powiódł dłonią po równych kamiennych blokach, ułożonych jeden obok drugiego.

– To zastanawiające – mruknął.

Znajdowali się teraz na niewielkim płaskowyżu wśród lasu i właśnie wtedy go zobaczyli.

– Daleko to on nie zaszedł – stwierdził Sardor. – Co właściwie się z nim dzieje?

Czym prędzej pospieszyli do olbrzymiego Obcego, który wyciągnięty na ziemi leżał na plecach z rękami pięknie złożonymi na piersiach i zamkniętymi oczyma.

Przez moment okropnie się wystraszyli, że już nie żyje, lecz gdy uklękli po obu jego bokach, otworzył oczy.

Uśmiechnął się na ich widok.

– Dobrze, że jesteście.

Niczego nie mogli pojąć.

Nic z tego, co mówił Faron o jakiejś dziewczynie w wielkim mieście, której musi pomóc. Ani też tego, kto mógł opatrzeć jego rany, korzystając z wielkich liści, nasączonych leczniczymi maściami.

– Czy ty sam to zrobiłeś? – spytał wreszcie Armas.

– To Libusza – odpowiedział Faron. – Zabrała mnie do swego zamku, wyleczyła mnie i ogrzała przy ogniu swego kominka.

Popatrzyli na siebie.

– Faronie… leżysz pod gołym niebem – powiedział Sardor zakłopotany.

Obcy, który zamknął oczy natychmiast, gdy tylko ujrzał swych wybawicieli, teraz znów je otworzył.

– Och, tak, oczywiście – odparł nieco zdziwiony. – Ale to naprawdę było tutaj, poznaję te chmury. Nie, nie, tylko żartowałem, poznaję ten skalisty szczyt.

– Faronie, spróbuj oprzytomnieć – prosił Armas. – Czyżbyś zażył jakiś narkotyk?

– Owszem, dostałem coś do picia.