Выбрать главу

– Dostałeś? Od kogo?

– Od Libuszy, czeskiej królowej. Wiecie, w jaki sposób zdobyła męża?

Zabrakło sił, żeby go spytać, lecz Faron i bez tego opowiadał dalej:

– Cóż, wysłała swego mądrego konia na poszukiwania mężczyzny, jadającego przy stole z żelaza. Koń zatrzymał się w końcu przed wieśniakiem, który na polu nakrył sobie do prostego posiłku na lemieszu pługa. Wieśniaka zaprowadzono wprost na zamek. Nie na ten tutaj, to tylko twierdza, wzniesiona dla obrony przed wrogiem. I wieśniak okazał się równie wspaniałą duszą jak Libusza. Miał na imię Przemysł i został protoplastą wszystkich książęcych domów w Europie.

– To bardzo interesujące, Faronie, lecz teraz musisz iść z nami. Talornin i Lenore poszukują ciebie i zielonej gondoli.

– Teraz to chyba wam zaczyna się mieszać w głowie.

– Nie, to wszystko jest prawdą – powiedział Armas. – Nie wiem, co przeżyłeś, lecz faktem jest, że są w tym miejscu ślady wskazujące na to, iż kiedyś, przed wiekami, mogła się tu wznosić twierdza.

– O, tak, to było dawno temu. Ona żyła w szóstym wieku. Naprawdę doskonale znała się na czarach, jak sam diabeł.

Surowy Faron bardzo rzadko używał takich dobitnych określeń.

A więc to właśnie Dolg miał na myśli, mówiąc, że nie wie, w jakiej epoce znajduje się Faron.

– Wierzymy, że ona się znała na czarach – powiedział Sardor z goryczą. – To z pewnością ona tak ukryła twoją gondolę, że znaleźć ją był w stanie jedynie czarnoksiężnik Dolg. Teraz Dolg wtopił się w naturę.

Wyglądało na to, że Faron nie jest w stanie nadążyć za tokiem rozmowy.

– Chodź już, Faronie – próbował nakłonić go Sardor.

Wreszcie Faron jakby się ocknął i nie poruszając się, oświadczył:

– Nie mam czasu. Muszę ocalić jej potomkinię.

– Tę dziewczynę z miasta?

– Właśnie. Otrzymałem dokładne wskazówki, gdzie należy jej szukać i dokąd mam ją odprowadzić.

– Faronie, przecież ty nie możesz wejść do miasta! Zaraz cię schwytają i zamkną gdzieś jako pozaziemską istotę. Zresztą w ogóle nie bardzo jesteś w stanie chodzić.

– Ależ ja przyrzekłem!

Sardor i Armas zaczęli się po cichu naradzać. Dzień był bezwietrzny, a ciepło bijące od sosnowych szpilek i szyszek otoczyło ich niczym obłoczek terpentyny. Od nagrzanej w słońcu skały bil cudowny zapach kamienia i mchu.

Wreszcie Sardor oświadczył:

– Z nas trzech Armas najbardziej jest podobny do łudzi. On tam pójdzie. Ja go zawiozę i zaczekam, aż wypełni zadanie.

Jeśli w ogóle jakaś dziewczyna istnieje, dodali w duchu. Cala opowiedziana przez Farona historia sprawiała wrażenie dość nieprawdopodobnej.

Na całe szczęście Faron przystał na to, by Armas go zastąpił.

24

Armas otrzymał wszystkie dotyczące dziewczyny informacje od Farona, któremu przede wszystkim pomogli zejść ze zbocza z powrotem do gondoli. Nie powinien tak leżeć w widocznym miejscu, przecież mogli nadlecieć Talornin i Lenore.

Gondola Gorama była tak doskonale ukryta, że zdaniem Sardora Faron mógł po prostu się w niej schować i czekać na powrót przyjaciół. Wtedy postarają się zrobić wszystko, co w ich mocy, by odzyskał swoją dawną formę. Właściwie Faron już się znalazł na dobrej drodze do wyzdrowienia, byle tylko dobroczynne działanie snu pomogło usunąć z jego organizmu resztki tajemniczych, lecz niezaprzeczalnie uzdrawiających medykamentów.

Sardor odwiózł Armasa do „wielkiego miasta”, które okazało się Pragą. Dyskretnie wylądował na dachu jakiegoś domu, wysadził chłopaka i zaraz polem wrócił nad górskie jezioro. Tam ukrył swą gondolę w pobliżu zielonego pojazdu Gorama.

Żaden z nich nie miał odwagi szukać amfory. Dolg orzekł, że może ona być albo zupełnie niegroźna, albo też ekstremalnie niebezpieczna. Nie powinni podejmować tak wielkiego ryzyka.

Armas nie był ani trochę zadowolony z zadania, jakie mu przypadło, on wszak miał ratować Berengarię. Dlaczego Marcowi i Gwiazdeczce, to znaczy Gii, wolno było spieszyć Móriemu i Berengarii na ratunek, a jemu nie? Któż powinien się tym zająć, jak nie on, drogi sercu Berengarii?

Ach, co za niemądre określenie: „drogi sercu”? W pośpiechu jednak nic lepszego nie wymyślił.

Dziewczyna, potomkini Libuszy, podobno jest częstą bywalczynią pobliskiego baru, ale dostał też jej adres domowy.

Dowiedział się, że dziewczynie grozi śmiertelne niebezpieczeństwo, a powodem, dla którego owa mądra Libusza – jeśli oczywiście wszystko to nie jest wytworem majaków Farona – tak się o nią troszczyła, było to, że i ona nosiła takie samo imię, a z wyglądu bardzo przypominała swą prapraprababkę, żyjącą półtora tysiąca lat temu. Z dziewczyną jednak działo się coś niedobrego i Libusza starsza zaczęła się martwić.

Libusza z minionych czasów musiała mieć dziesiątki tysięcy potomków, wśród nich znaleźli się książęta, królowie i cesarzowie. Najwyraźniej jednak ta młoda Libusza, w której żyłach nie płynęła nawet szlachecka krew, była dla niej szczególnie ważna.

Myśli Armasa zawędrowały jeszcze dalej. Skoro Libusza starsza dała początek większości książęcych domów w Europie, to chyba znaczy, że do jej potomków należy także księżna Theresa, a w takim razie również Dolg?

Czy właśnie dlatego tak zależało mu na uratowaniu dziewczyny? Dolg musiał być jej o wiele bliższym krewnym niż Libusza starsza. A może jednak nie? Może drzewo genealogiczne za bardzo się rozgałęziło?

No nic, takie rozmyślanie do niczego nie doprowadzi.

Armas zszedł z dachu i powędrował nowoczesną ulicą niezwykle urokliwego miasta, Praga bowiem to jedna z najpiękniejszych stolic europejskich. Był zdenerwowany i spięty, nie opuszczały go złe przeczucia.

Wkrótce, niestety, się potwierdziły.

W małym podejrzanym barze na bocznej ulicy Armas dziewczyny nie znalazł. Barman jednak, który wykrzywił usta w grymasie pogardy, gdy padło imię Libuszy, poradził mu szukać jej w domu. „Chyba nie czuje się dziś najlepiej”, orzekł zjadliwie. „I pamiętaj, nie nazywaj jej Libusza, bo jeszcze gotowa się na ciebie rzucić. Mów do niej Lisa”.

No cóż, to akurat nie zdziwiło Armasa. Libusza to widać staromodne imię, z jakim nie wypada się dzisiaj obnosić.

Armas włożył bardzo ciemne okulary słoneczne, żeby nie pokazywać swoich całkiem czarnych oczu. Ubrany był właściwie jak wszyscy mężczyźni w Pradze, wyróżniał go wśród nich jedynie niezwykły wzrost. I, rzecz jasna, czarne włosy Obcych, lecz związał je w koński ogon i wsunął za kołnierz.

Kilkakrotnie musiał pytać przechodniów o ulicę, przy której mieszkała dziewczyna.

Dom nie przedstawiał się imponująco, przeciwnie, wyglądał na kompletną, nie nadającą się do remontu ruinę. Armas wdrapał się na górę po cuchnących schodach, aż wreszcie na drzwiach zobaczył tabliczkę z imieniem dziewczyny. Jej imię i nazwisko nie zostało tam umieszczone jako jedyne, lokatorów najwyraźniej było kilku.

Zadzwonił. Po dłuższej chwili drzwi otworzył mu jakiś wysoki, chudy jak szczapa chłopak. Armas spytał o Lisę i zaraz wpuszczono go do środka. Młody człowiek zresztą wyglądał na takiego, którego nic nie jest w stanie zdziwić.

Mieszkanie składało się głównie z jednego dużego pustego, brudnego pokoju, w którym ściany pokrywały wystrzępione plakaty. W powietrzu unosił się słodkawy zapach narkotyków.

Chociaż Poszukiwaczom Przygód udało się złamać syndykaty narkotykowe, to jednak tu i ówdzie działali jeszcze handlarze. W komunach takich jak ta resztki pozostających na rynku narkotyków wykorzystywano do końca.

Rzeczywistość okazała się dokładnie taka, jak Armas się obawiał, i spotkania z Lisą nie mógł nazwać sukcesem. Dzieliła maleńką sypialnię z dwiema innymi dziewczynami. Jedna z nich leżała teraz w barłogu z mężczyzną. Nikt z obecnych w mieszkaniu nie był w stanie wydusić z siebie sensownego słowa.