Выбрать главу

Potem się zaczaili, czekając, aż Sol wejdzie do środka zielonej gondoli. Dobrą chwilę przeszukiwała jej wnętrze, nim wreszcie w zamkniętej szafce odnalazła amforę. Z grymasem wątpliwego szacunku zabrała ją i czym prędzej pospieszyła na skraj płaskowyżu, znów stała się widzialna i zawołała, podnosząc amforę wysoko ponad głową:

– Talornin! I ty, droga Lenore, tłusta modliszko! Czy to tego szukacie?

Para zdrajców zesztywniała na moment, usiłując zrozumieć, co się dzieje. Arcynieprzyjaciółka Lenore tutaj? I na dodatek z tym, czego tak bardzo pożądali?

Rzucili się w stronę płaskowyżu.

Mężczyźni natychmiast przystąpili do swoich zadań. Nim czym prędzej pobiegł do Sardora, a Faron pomógł mu przenieść nieprzytomnego do gondoli, w której mogli się tymczasem schronić. Na krzyki Lisy domagającej się, by czym prędzej stąd odlecieli, nikt nie zwracał uwagi.

– Chyba z niczyjego widoku bardziej bym się nie ucieszył – westchnął Faron. – Ale co tam się wyprawia?

– Sol twierdzi, że spotkaliśmy jakąś królową, która nazywa się jakoś tak Li… Liba… sam już nie wiem.

– Libusza! – uradował się Faron i cały się rozjaśnił. – Słyszysz, Liso, twoja prapraprababka wciąż jest przy tobie.

Lisa kołysała się w tył i w przód.

– Czy nikt nie może dać mi jakiejś działki albo czegokolwiek? Chcę z powrotem moje ubranie! Tam coś musi być.

Mężczyźni bez słowa zaczęli pomagać Armasowi, który starał się przywrócić Sardorowi życie.

Kiro pobiegł do gondoli Marca, chwilowo zaanektowanej przez Talornina, i sprawnie przeszukał wielką tablicę rozdzielczą, choć jego niespokojne myśli wciąż były przy Soł. Wiedział jednak, że żona zwykle doskonale daje sobie radę samodzielnie, byle tylko żądza zemsty na Lenore nie wzięła góry nad jej rozsądkiem!

Kiro szukał czegoś bardzo szczególnego. I wreszcie to znalazł.

Na podłodze w kącie, tuż obok tablicy rozdzielczej, stała skrzynka w kształcie sześcianu. A więc czuli się do tego stopnia bezkarni, że nawet dobrze jej nie ukryli.

Kiro niecierpliwymi palcami zbadał pudełko, doskonale zdawał sobie sprawę, jak cenna jest każda minuta.

Zerknął jeszcze przez okno, żeby sprawdzić, ile pozostało mu czasu.

Jego wzrok pochwycił jakąś plamkę wysoko w górze.

Z początku uznał ją za muchę przyklejoną do szyby, wkrótce jednak zrozumiał, co to jest: śmiercionośna maszyna. Z ogromną prędkością zbliżała się do gór.

Dłonie Kira z wielką wprawą pracowały przy skrzynce, której nigdy wcześniej w życiu nie widział. Był jednak technicznym geniuszem i prędko się zorientował, co jest co. Uznał, że może zaryzykować. Postarał się upodobnić swój głos do powolnego, przeciągającego nieco samogłoski głosu Talornina, i przekazał wiadomość na pokład samolotu, który ze świstem opuszczał się już w dół.

– Zawracajcie! Zawracajcie czym prędzej! Oni mają pocisk naprowadzany termicznie! Są już gotowi, by go wystrzelić! Strącą wasz samolot!

Potem znów skupił się na skrzynce, zamknął jedno połączenie, otworzył inne. Na koniec nadał w eter sygnał „mayday”.

Miał nadzieję, że ktoś to usłyszy.

Na pewno jego wezwanie nie dotarło do piekielnej maszyny. Ten system łączności został zablokowany.

I kiedy w odpowiedzi usłyszał znajomy, drogi mu głos, odetchnął. Opuścił gondolę, niosąc skrzynkę pod pachą.

27

To najgorszy odjazd, jaki kiedykolwiek przeżyłam, skarżyła się w duchu Lisa, przypięta do siedzenia. Wszystko wydaje się takie rzeczywiste, ale to przecież niemożliwe. Wszędzie dookoła Marsjanie, a teraz jeszcze walczą ze sobą. Mam nadzieję, że pozabijają się nawzajem.

Właściwie to nie wyglądają tak strasznie, jak już człowiek się do nich przyzwyczai. Zwłaszcza ten młody chłopak, który tak się na mnie wścieka. Niech go wszyscy diabli! Ten wielki, ten surowy, kazał mu teraz mnie pilnować, a on strasznie się rozgniewał. Mam wrażenie, że ma ochotę mnie kopnąć. Ale chyba zabraknie mu odwagi. Ale chęć miał wielką.

Muszę wydobyć się z tej wizji, to przecież jakieś szaleństwo. Już nigdy nie będę ćpać.

Tak mi się wydaje.

Potrzeba mi jeszcze tylko trochę, żebym jakoś doszła do siebie, ale potem już z tym skończę. Jeszcze tylko jeden jedyny raz. Jeśli nic teraz nie dostanę, to zaraz zacznę krzyczeć!

Cholera, naprawdę krzyknęłam i ten Armas zaraz mi zatkał gębę. Ugryzłam go w rękę. Gdyby tak się nie rozgniewał, to wybuchnęłabym śmiechem. Taką ma ponurą minę!

A to co znowu? Co on gada o zakażeniu krwi, wściekliźnie i AIDS? O co mu chodzi? Przecież nawet go nie skaleczyłam!

Teraz to czuję się urażona.

Na Boga! Czy nikt naprawdę nic tu nie ma? Jakaś jedna malutka działeczka czegokolwiek, przyjmę z wdzięcznością nawet najzwyklejszą trawę. Tak, mogłabym nawet teraz coś powąchać, wezmę wszystko, co tylko mają. Pustka aż we mnie krzyczy.

– Przeklęte fiuty!

Nie pokazałam jeszcze, co potrafię. Może wyzwać ich jeszcze gorzej? Przecież umiem…

Kiro wyskoczył z gondoli Marca i próbował nie zauważony przedostać się na wzgórze, na którym jego ukochana Sol narażała się teraz na działanie usypiającego środka nieprzyjaciół. Skrzynkę ukrył po drodze, zbyt ciężko było ją nieść.

Nie istniał nawet cień podobieństwa między pistoletami używanymi przez wroga a tymi, którymi posługiwali się Poszukiwacze Przygód, by na pewien czas usypiać zwierzęta albo ludzi, chcąc pomóc bądź też ochronić się przed atakiem. Ich naboje nie były śmiercionośne.

Te natomiast, których używał Talornin i jego kompania, przygotowane były specjalnie do tego, by zabijać. Zawierały o wiele większą dawkę znacznie silniejszej trucizny. W najlepszym razie można się było po zranieniu ciężko rozchorować, w najgorszym zaś…

Kiro przyspieszył kroku. Wprawdzie Sol rzeczywiście obdarzona była niezwykłymi zdolnościami, potrafiła jednak także wykazać się naprawdę wielką nieostrożnością. Niekiedy bywała wręcz niemądra w swoim zuchwalstwie. Świadomie narażała się na śmiertelne niebezpieczeństwo tylko po to, by wypróbować swą magiczną moc.

Akurat tego Kiro nie cierpiał.

Jeśli jednak prawdą było to, co Sol mówiła, to miała za sojuszniczkę inną potężną czarownicę: Libuszę.

– Jak się czuje Sardor? – spytał Strażnik Nim, przydzielony do pomocy Kirowi i Sol.

Faron odpowiedział:

– Madragowie przeprowadzili analizę trucizny, której używają nasi przeciwnicy. To gaz obezwładniający, o którego mocy sami mogą decydować. Ale nasi przyjaciele Madragowie wynaleźli antidotum, najgorsze tylko, że ono znajduje się w mojej gondoli. To znaczy w gondoli Gorama.

Ta informacja niemal sparaliżowała ich wolę działania, ale stali bez ruchu zaledwie przez kilka sekund. Nagle z kieszonki na piersiach Farona dobiegły jakieś zgrzyty i trzaski. Jego dotychczas milczący aparat telefoniczny wydał z siebie nieprzyjemny zachrypnięty dźwięk, który jednak zabrzmiał jak najpiękniejsza melodia.

Faron odebrał.

Spokojny głos Kira był niczym balsam na ich rany.

– Znów włączyłem naszą częstotliwość i przerwałem łączność tamtych.

– Kiro – uśmiechnął się Faron. – Doprawdy, jesteś aniołem!

– Na razie jeszcze nie, ale możliwe, że się nim stanę.

Nagle Lisa zawołała, jąkając się:

– Ja… jakiś dziwny samolot nadlatuje w naszą stronę! Jest was jeszcze więcej?