Выбрать главу

Popatrzyli na niebo z przerażeniem.

– Ach, nie! – jęknął Faron. – To śmierć we własnej osobie zmierza prosto na nas!

– Czy to się nigdy nie skończy? – pisnęła Lisa.

– No właśnie – westchnął Faron.

– Zawracają! – zawołał Armas zdumiony. – Cofają się, jakby się o coś sparzyli!

– Świetnie – usłyszeli głos Kira. – A więc jednak udało mi się ich oszukać. Naśladowałem głos Talornina – wyjaśnił.

– Teraz jesteś już archaniołem, nie tylko aniołem – stwierdził Faron. – Co najmniej.

– Dziękuję. Wysłałem też sygnał „mayday”. Usłyszeli go Ram i Indra i kierują się już tutaj.

– Masz zamiar awansować na boga? Aż tylu punktów nie jestem w stanie ci przyznać, zatrzymam się na archaniele!

Faron nie krył radości. Po wszystkich doznanych klęskach przyjemnie było móc się szczerze uśmiechnąć.

Ale Kiro miał im do powiedzenia jeszcze więcej:

– Indra oświadczyła, że z największą przyjemnością utrze nosa Lenore.

– O, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Ale gdzie ty jesteś?

– Ja? Plączę się po krzakach, żeby dotrzeć do Sol. Grozi jej niebezpieczeństwo ze strony Talornina i Lenore.

– Sol da sobie radę – zdecydował Faron. – Czy widzisz zieloną gondolę?

– Tak, jestem w pobliżu.

– Doskonale, czy jesteś w stanie do niej wejść?

– Owszem, jeśli tylko Sol nie użyła do zamknięcia czarodziejskich runów.

Faron poprosił, by Kiro odnalazł antidotum na truciznę, wyjaśnił, gdzie go szukać i dlaczego konieczny jest aż tak wielki pośpiech.

Kiro natychmiast zawrócił do zielonej gondoli, którą minął już jakiś czas temu. Antidotum i strzykawkę nietrudno było znaleźć, a ponieważ para zdrajców, Talornin i Lenore, kierowali się ku płaskowyżowi, morderczy samolot zaś pofrunął w inne rejony nieba, drogę do gondoli Sardora miał wolną.

Wszyscy na jej pokładzie powitali go z radością, wszyscy oprócz Lisy. Gdy jednak dziewczyna dostrzegła strzykawkę, którą Kiro wręczył Faronowi, ogarnęło ją zupełne szaleństwo i głośno zaczęła domagać się zastrzyku.

Faron popatrzył na nią i powiedział:

– Jeśli wydaje ci się, że po tym zastrzyku osiągniesz błogostan, to się mylisz. Ponieważ nie potrzebujesz tego rodzaju antidotum, twój organizm może zareagować w naprawdę bardzo nieprzyjemny sposób.

W czasie gdy to mówił, zrobił zastrzyk Sardorowi. Z nadzieją patrzyli teraz na działanie leku.

Gdy tylko Sardor zaczął wracać do życia, Kiro poprosił, by pozwolono mu odejść. Chciał się do niego przyłączyć Armas, lecz sprzeciwił się temu Faron.

– Nie możesz przecież tak odejść i zostawić tej dziewczyny – oświadczył surowo. – Jesteś za nią odpowiedzialny.

Armas w środku aż się zagotował.

– Dlaczego właśnie ja…?

Urwał, widząc uniesioną w górę rękę Farona. Znaczenie tego gestu było aż nadto jasne. Armas pojął, co należy do jego obowiązków, i poddał się.

Berengario, najdroższa, wytrzymaj! Przybędę ci na ratunek, wiem, że na mnie czekasz. Ta narkomanka nic dla mnie nie znaczy, ciąży mi jak młyński kamień u szyi, ale przecież nie mogę się sprzeciwiać Faronowi, sama wiesz, jaki on jest. Potrafi być tak okropnie surowy, ty pewnie też się go boisz, przecież nie był dla ciebie miły. Nie pozwolił ci wyruszyć na wyprawę w Góry Czarne i nie chciał się z tobą tak naprawdę pożegnać, gdy wyruszałaś tutaj. Uważam, że zachował się wobec ciebie naprawdę nieładnie. Kiedyś mi za to zapłaci, jak już cię uratuję. A teraz, moja kochana, wytrzymaj, niedługo przybędę ci z pomocą!

W tym momencie Lisa kolejny raz podjęła próbę ucieczki, znów więc musiał ją przytrzymywać i znosić nieprzyzwoite obelgi.

Jakież to niegodne bohatera Berengarii!

28

Talornin zatrzymał się w połowie drogi i rozejrzał dokoła. Pokaleczony o ciernie, zlany potem i bardzo zły, nie dostrzegał piękna lasu, w którym się znajdował. Ale cel, cel, o który tak długo walczył, znalazł się już w zasięgu jego wzroku. Potrójna władza nad światem. Byle tylko amfora wpadła wreszcie w ich ręce! Choć tak naprawdę wcale jej nie potrzebowali, chcieli jednak, aby ich zwycięstwo było pewne. Amfora była magiczna.

– Gdzie, u diabła, podziali się nasi przyjaciele? – mruknął pod nosem. – Na niebie nic nie widzę, a przecież nie wylądowali.

Lenore usłyszała jego burczenie i także się zatrzymała. Znajdowali się teraz w gęstym lesie i mieli widok jedynie na obrośnięte bluszczem pnie i zimozioły. Mogli też patrzeć w górę, na niebo.

– Wezwij ich – doradziła z kwaśną miną, spocona od mozolnej wspinaczki.

Talornin zrobił tak, jak powiedziała. Włączył alarm. Nikt jednak nie odpowiedział, aparat milczał jak grób.

– Spróbuj połączyć się z naszą bazą.

Spróbował, lecz zaraz stwierdził:

– Tam też nic nie słychać. Co to ma znaczyć? Spróbuję połączyć się z wrogiem, z moim przeklętym następcą, tym niedołęgą Faronem. My przecież możemy się z nimi kontaktować, chociaż zamknąłem wszystkie ich połączenia.

– Tak, podrażnij się z nim trochę! – ożywiła się Lenore.

Podjął kolejną próbę.

Popatrzyli na siebie. Talornin, wyraźnie zirytowany, potrząsnął swoim małym aparacikiem.

– Głuchy – rzekł po chwili. – Nie pojmuję tego. Ani trochę mi się to nie podoba.

– Najgorsze chyba, że samolot zniknął. Dlaczego? Przecież go tu wezwałeś!

Talornin nie potrafił na to odpowiedzieć. Znów zaczęli iść.

– To naprawdę niepojęte i tak strasznie irytujące, że Sol, ta czarownica, znów jest tutaj – wykrzyknęła oburzona Lenore. – Ona zawsze próbuje narobić kłopotów. Oczywiście nigdy jej się to nie udaje, ale teraz już ją mamy, raz na zawsze, prawda?

Talornin pamiętał, jak to w czasach, gdy mieszkał jeszcze w Królestwie Światła, Sol stanęła po jego stronie i ujawniła niegodziwość Lenore. Na to wspomnienie coś aż ścisnęło go w brzuchu.

– Kiedyż my w końcu wejdziemy na tę górę? – sapnął zniecierpliwiony.

W gondoli Faron bardzo się martwił. Wprawdzie Sardor wyzdrowiał i stanął na nogi, mieli też pewną przewagę nad wrogiem, tak przynajmniej sądzili, lecz jak długo to potrwa? Czy Sol naprawdę da sobie radę? Sama przeciwko usypiającym czy też wręcz śmiercionośnym nabojom?

Gdyby tylko mogli wezwać Marca albo Dolga, a najlepiej obydwu, to z całą pewnością byliby ocaleni.

Ale tego zrobić przecież nie mogli.

Sardor i Nim postanowili opuścić gondolę i ruszyć na pomoc Kirowi.

Faron jednak się wahał.

– Nie możemy was stracić – powiedział. – Ja sam chętnie bym pomógł, lecz w tej chwili możemy stawiać jedynie na Sol. Tylko ona może podjąć z nimi walkę.

– To takie dziwne uczucie, zostawić kobietę samą na placu boju – zauważył Nim.

– Sol to nie byle kto – wtrącił się Armas. – Jest też przy niej Kiro. Ale ja także chciałbym stąd wyjść.

Faron podjął decyzję.

– O ile się za bardzo nie mylę, jest tam również Libusza, ale jej na pewno nic nie grozi, żyła przecież w szóstym wieku, nie mogą wyrządzić jej krzywdy. Sol natomiast jest wrażliwa, przecież Marco uczynił z niej żywego człowieka, tyle że o pewnych zdolnościach właściwych duchowi. Największe niebezpieczeństwo grozi Kirowi. Chodźcie, idziemy wszyscy, pomożemy im!

Armas, zadowolony, natychmiast się poderwał, ale Faron zaraz go usadził.

– Nie, ty nie! Zostaniesz tutaj przypilnować tego żywego trupa. Przyrzekłem to jej prapraprababce.

– Nie jestem wcale żywym trupem! – zawyła Lisa.

– To się przejrzyj!

O, nie, Lisa dość się już napatrzyła na swoje odbicie w lustrze w tym bezlitosnym okresie narkotykowego głodu, napadów lęku i oblewającego ją potu. Wystarczyło, że popatrzyła na swoje ręce, by wiedzieć, jak wygląda. Zdawała sobie sprawę, że twarz ma szarobladą, pod oczami rysują się głębokie cienie, że cała jest wychudzona i roztrzęsiona. W pełni uświadamiała sobie teraz, że jest ciężko uzależnioną narkomanką, a okresy głodu następują po sobie coraz częściej i że właściwie nie ma wyjścia z tej sytuacji.