Выбрать главу

Kiro, który znajdował się wyżej, również ją dostrzegł i też się schował.

Sol, pomyślał.

Ale Sol na płaskowyżu już nie było…

Talornin i Lenore zdołali wdrapać się na samą górę na chwilę przed tym, jak na horyzoncie pojawił się groźny samolot. Nie mieli pojęcia o irytacji pilotów, którzy postanowili wreszcie się dowiedzieć, dlaczego tak nagle ich odesłano. Żadnej rakiety, naprowadzającej się na źródło ciepła, przecież nie widzieli.

Gdy Talornin z Lenore dotarli na górę, niebo było jeszcze spokojne i puste.

Stanęli jak wryci. Na chwilę ze zdziwienia odebrało im mowę.

– Zamczysko? – powiedziała Lenore z niedowierzaniem. – Tu? Na takim pustkowiu?

– Raczej twierdza – mruknął Talornin. – W dodatku potwornie stara.

– Średniowieczna?

– Jeszcze starsza, z epoki wędrówki ludów. I to wcale nie jest żadne pustkowie, to pogranicze. Twierdzę wzniesiono zapewne dla obrony przed najazdami Saksów albo też przed innymi plemionami, które mijały te obszary. Markomanowie, Wandalowie, Burgundowie, czy wiesz zresztą, że oni pochodzili z Bornholmu, Borgundarholm? Byli tu także Frankowie, Hunowie, Goci. W tej krainie, Czechach, dawnej Bohemii, panował kiedyś wielki ruch.

Lenore nie była tym ani trochę zainteresowana. Miała ochotę się kochać. Może w tej twierdzy?

Talornin ciągnął:

– Ależ ta twierdza jest doskonale zachowana, to niewiarygodne! Można by przypuszczać, że wciąż mieszkają w niej ludzie.

– Tak przecież jest! Spójrz, tam przy blankach stoi jakaś kobieta.

Talornin zacisnął szczęki i teraz jego glos przypominał raczej syk.

– Nie widzisz, kto to taki? To ta przeklęta wiedźma z rodu Ludzi Lodu!

– Sol? No to ją mamy! Ależ się na niej zemszczę! Strzelaj!

Sol zniknęła za murem, lecz zaraz znów się pojawiła, trzymając w ręku amforę. Talornin nie ośmielił się strzelić.

– Ona ją ma! Ona ją ma muszę ją odebrać!

Nie myśląc o niczym innym, pognał w stronę olbrzymich rzeźbionych dębowych wrót, prowadzących do środka twierdzy.

Lenore, która pospieszne dreptała za nim, potknęła się o coś niewidzialnego, jakby o czyjąś nogę, specjalnie jej podstawiana i zjechała na brzuchu po nierównym, usłanym kamieniami podłożu. Był to bardzo nieelegancki i ogromnie bolesny sposób poruszania się. Gdy wreszcie znów się podniosła i stanęła na nogi, poocierana zakrwawiona i rozwścieczona, wrota zatrzasnęły jej się tuż przed nosem z takim hukiem, że echo odbiło się od kamiennych murów.

– Ona jest moja! – wrzasnęła. – Amfora w równym stopniu należy do mnie!

Zaczęła szarpać za ciężką klamkę, lecz wrota ani drgnęły.

Zaślepiona wściekłością syknęła przez zęby:

– Przeklęta Sol! Jeszcze cię dopadnę! Dorwę cię i odbiorę ci moją amforę!

Libusza uśmiechnęła się pod nosem. Widać nie zapomniała swoich sztuczek. A Sol absolutnie mogła się z nią równać, jeśli chodziło o czarnoksięskie umiejętności, służące dobru.

Wkrótce jednak młoda czarownica będzie mogła odpocząć. Teraz kolej na Libuszę. Już za chwilę…

30

Talornin zatrzymał się przed trofeami myśliwskimi na ścianach. Powoli z mroku wyłaniały się wilcze i niedźwiedzie skóry, łby zwierząt. Wewnątrz twierdzy panował niesamowity nastrój, Talornin nie pojmował, co tu się dzieje. Czuł się niepewny. Czerwonozłote sztandary, symbole plemienne, surowe w swym pogaństwie, zdobiły ściany. Było tam też palenisko i proste, lecz zapewne cenne lawy i stoły.

Pięknie, pomyślał Talornin roztargniony. To iście królewska twierdza!

Nie miał jednak czasu, by ją podziwiać. Błysnęła mu sukienka Soł, znikającej w jakimś łukowato sklepionym korytarzu. Rzucił się w tamtą stronę, okrążył róg, zobaczył dwoje drzwi, wybrał jedne i, pokonawszy schody na górę, znalazł się na szczycie twierdzy, wśród blanków.

Sol nigdzie nie było widać. Znajdował się teraz w tylnej części twierdzy, skąd roztaczał się widok na długą, piękną dolinę, na której dnie rozłożyły się wioski. Las wyrósł tu wysoki i Talornin zrozumiał, że niegdyś widok stąd musiał być jeszcze wspanialszy.

Zaczął krążyć po piętrze, zajrzał do sypialni i kilku małych alkow, w końcu z powrotem zszedł na dół.

Drugie drzwi. To w tych Sol musiała zniknąć. Pistolet trzymał w pogotowiu, teraz jednak nie myślał o usypianiu Sol. To zbyt niebezpieczna osoba. Przeklęta czarownica musi zginąć, jeśli miał uzyskać pewność, że dostanie amforę.

O Lenore całkiem zapomniał. Owszem, wcześniej słyszał łomotanie do drzwi, lecz teraz dookoła panowała martwa cisza.

Cisza jak w prastarym grobie?

Cóż za straszna myśl! Usiłował się z niej otrząsnąć, lecz coś tu było nie tak. Wyraźnie czul zimny powiew na karku. Naprawdę takie tu przeciągi? Nie powinno ich przecież tu być, a miał wręcz wrażenie, że otacza go jakaś otwarta przestrzeń.

Co za nonsens!

Zdecydowanie pchnął drzwi.

Za nimi panowała nieprzebyta ciemność. Talornin zapalił kieszonkową latarkę.

Nie miał pojęcia, że Sol nie ma już w twierdzy. Teraz pałeczkę przejęła Libusza, a ona jak nikt inny potrafiła omroczyć wzrok.

Za życia była prawdziwym skarbem dla swego kraju, na swoim koncie miała wyłącznie tylko dobre uczynki i trudno było nazwać ją inaczej, aniżeli osobą o dobrym sercu.

Teraz jednak przyszło jej walczyć z łotrami. A w takiej sytuacji wolno sobie chyba pozwolić na trochę czarnej magii? Tylko tyle, ile jest konieczne. Nigdy przedtem nie uciekała się do zaklęć, które przecież tak dobrze znała.

Właściwie więc cała ta sytuacja trochę ją cieszyła. Sol i w niej zdołała rozpalić iskierkę. I jak przyjemnie było czuć, że są razem, we dwie!

No i jeszcze ta jej następczyni, nieszczęsna Lisa. Libusza miała wobec niej wielkie plany, tymczasem dziewczyna strasznie ją zawiodła. Przecież tak nie może być!

Libusza wiedziała, że ona i Sol nie są w swej walce osamotnione. Sol miała wielu po swojej stronie, tych niezwykłych, tak potężnych i wysokich mężczyzn, o bardzo czarnych oczach.

Ależ będzie zabawa!

Talornin tymczasem przeszukiwał w twierdzy labirynty korytarzy. Cóż za kolosalna budowla! Z zewnątrz wcale na taką nie wyglądała. Wszedł do tkalni, a stamtąd kolejnym korytarzem zagłębił się w rejony kuchni. Och, piwnica! Nie, tam jest zbyt strasznie! Cofnął się.

Nie przerywał jednak poszukiwań. Znów znalazł się w hallu, pełnym sztandarów i zwierzęcych głów, natknął się na inne drzwi i wszedł do zbrojowni. Ale czy przypadkiem nie był tu już wcześniej?

Gdzie on teraz jest?

Kompletnie zatracił zmysł orientacji. Może powinien wezwać na pomoc Lenore? A tak w ogóle, to gdzie ona się podziała? Dlaczego nie poszła za nim?

Nie, nie będzie jej wołał. Po pierwsze, chciał zostać wyłącznym właścicielem amfory, a po drugie, we wzroku Lenore znów pojawił się ten nie do pomylenia z żadnym innym wyraz, świadczący o tym, że ona pragnie położyć się z nim byle gdzie. Na podłodze, na ziemi czy na łóżku. Nie miał na to najmniejszej ochoty akurat teraz, w tym przełomowym momencie, gdy niebawem stanie się władcą całego świata. Woda z tajemniczych grot zapewni mu bogactwa, jakich potrzebował, by rządzić. Podsłuchał rozmowę tej pary idiotów, Gorama i Lilji, tak chyba się nazywali, koło bazy na Grenlandii. Usłyszał wtedy całą historię i teraz wie, że dzięki wodzie w amforze mogą spełnić się wszystkie marzenia pijącego.

Owszem, wspominali o jakichś potworach, które utkwiły w grotach, lecz przecież z nim jest inaczej, stał teraz u stóp tronu, z którego mógłby panować nad całym światem. Nic nie zdoła go już powstrzymać.

Gdy tylko będzie miał amforę w swoich rękach, wprowadzi w życie pozostałe plany. Zgniecie Farona i wszystkich tych skupionych wokół niego głupców, potem droga już będzie wolna. Miał przecież i jeńców, i wirusa. To nic trudnego.