Выбрать главу

Ale, ale… znów schody do piwnicy? Czyżby chodził dokoła albo…

Nie, nie chciał tam schodzić.

Pobiegł dalej, teraz już rozgorączkowany, zdenerwowany. Wszystko jest tak do siebie podobne, jakby się kręcił w koło, w koło, w koło.

Lenore stała przed bramą. Talornin! Wpuść mnie, do stu piorunów, powtarzała w myślach, szarpiąc za kołatkę tak, że aż się echo niosło. Chcę ciebie, nie miałam okazji od czasu…

Odkąd właściwie?

Czy w pobliżu nie ma żadnego mężczyzny?

Wydawało jej się, że gdzieś z lasu dobiegają męskie głosy, ale ucichły. Gdzie? Gdzie oni mogą być?

Spomiędzy przymkniętych warg Lenore wydobył się cichy jęk. Ach, gdyby tak znalazł się teraz mężczyzna, który mógłby ją zaspokoić!

Wsunęła rękę za pasek spodni. Ileż to razy musiała to robić potajemnie w ratuszu w Królestwie Światła, w zupełnej skrytości, gdy myślała o Ramie, wyobrażając sobie, że to jego ręka tak się wdziera pod ubranie. Że pożądał jej do szaleństwa, nie mógł się oprzeć jej urodzie.

Ach, jakże się teraz rozpaliła!

Miała wielu mężczyzn, będąc… tak, będąc jeszcze dzieckiem. Wszyscy ją podziwiali, pławiła się w ich uwielbieniu, widziała w ich oczach swe piękne odbicie. Ludzcy mężczyźni, ach, jacyż marni z nich kochankowie! Za to Lemuryjczycy, wspaniali! I pół – - Obcy! Na samą myśl ogarnęła ją jeszcze większa żądza.

Hannagar, ten był najlepszy, pożądał jej dniem i nocą, nie mógł się nią nasycić. Szkoda, że tak marnie skończył!

Ale prawdziwego Obcego nigdy nie miała. Faron jest podobno taki przystojny i natura na pewno szczodrze go obdarzyła. Ach, nie wytrzyma dłużej!

Lenore przemknęła się za występ w murze i zajęła sama sobą. Jestem taka piękna, taka piękna, powtarzała szeptem. Mężczyźni mnie uwielbiają, ach, jak bardzo! Szaleją z pożądania, jestem najbardziej pożądaną kobietą na świecie.

Prędko osiągnęła rozkosz, musiała oprzeć się o mur i powtórzyć wszystko raz jeszcze.

Ram, dlaczego nigdy nie dostała Rama? Och, zabije tę Indrę, która jej go odebrała. Indra nic a nic go nie obchodzi, on przecież tęskni tylko za nią, za Lenore. Za kobietą idealną.

Wysoko po niebie przemknął przypominający latający spodek samolot. Piloci? Ech, tyle razy ich już miała, nie są jej warci, lecz fizycznie mieli się czym poszczycić. I oczywiście tak bardzo ją kochali. Rywalizowali między sobą i czasami nawet o nią walczyli. Ach, jak wspaniale!

Pozwoliła sobie na jeszcze jedno spełnienie, potem jednak stwierdziła, że to musi jej wystarczyć, nie miała już więcej czasu. Ale dobrze, że śmiercionośna maszyna nareszcie się zjawiła. Może dzięki temu sprawy potoczą się szybciej?

Była gotowa na wszystko.

Amfora?

Poszukujący wzrok Talornina nigdzie nie mógł jej wyśledzić. Czarownica Sol gdzieś przepadła, a on krążył po labiryncie niezliczonych identycznych korytarzy i sal.

Ach, nie, znów jest przy wejściu do piwnicy! I znów przy tym samym. Czyżby ono było wszędzie?

Nie zdołał stwierdzić, w jaki sposób zbudowano to zamczysko. To musiał być jakiś osobliwy plan. Z zewnątrz budowla miała umiarkowane rozmiary, wewnątrz zaś okazała się przeogromna. I tak tu zimno i wietrznie. Jak gdyby potężne mocne mury były tak naprawdę z cienkiego woalu.

Zatrzymał się przy mrocznych schodach. Na dole zauważył światełko, zielonkawy, jakby fosforyzujący blask.

Mroczny, ale kuszący.

Mógł przynajmniej zajrzeć na dół, przecież to nic nie kosztuje.

Kamienne schody były śliskie, musiał się oprzeć o ściany. One także są bardzo gładkie, trzeba się ostrożnie poruszać.

Zgubił latarkę, potoczyła się gdzieś i zgasła.

To nic nie szkodzi, przecież widział teraz światło. Zielone połyskujące światełko.

Był już na dole, poruszał się z wyciągniętymi rękami. Okrążył jakiś róg i stanął przed otworem drzwiowym bez drzwi.

Tam!

Z wrażenia aż się zatrząsł. To amfora tak jaśnieje!

Przez głowę przemknęło mu pytanie: gdzie też może być teraz Sol, lecz prędko je od siebie odgonił. To w tej chwili zupełnie nieistotne.

Ach, tak, sądziła więc, że zdoła ukryć przed nim amforę? Przecież naczynie należy do niego, to oczywiste. Czyż nie oświetliło mu drogi?

Znów rozległo się walenie do wrót twierdzy. Czyżby Lenore? O, nie, chcę mieć amforę tylko dla siebie.

Przez głowę przeleciała mu dziwna myśl. Podczas gdy niezliczenie wiele razy okrążał wnętrze twierdzy, nigdzie nie natknął się na żadne drzwi, które prowadziłyby do wyjścia. Jakby te, przez które wszedł, zupełnie gdzieś zniknęły…

To nic nie szkodzi. Zachowywał się teraz jak podniecony alkoholem, czuł, że jest w stanie osiągnąć wszystko.

Jego dłonie zacisnęły się na amforze.

31

Libusza i Sol dostrzegły myśliwiec i wyczuły bijące od niego zło.

Zastanowiły się. Gondola Sol stojąca na płaskowyżu pozostawała niewidzialna, podobnie ta zielona, lecz była też gondola Marca, którą przylecieli tu Talornin i Lenore. I pojazd Sardora z Lisą i Armasem.

Libusza szepnęła coś, wyciągając ręce w stronę obydwu widzialnych gondoli. Ich kontury zaczęły się rozmywać, aż wreszcie oba pojazdy zniknęły.

– Cudownie! – rzekła Sol z podziwem. – Czy teraz będę mogła zająć się Lenore?

– Spokojnie, twój czas jeszcze nadejdzie. Przyjrzyjmy się teraz, jak się to wszystko potoczy.

– Ależ nie, trafiliśmy w niewłaściwe miejsce! – stwierdził jeden z pilotów w śmiercionośnej maszynie. – Przypominasz sobie, żeby tu był jakiś zamek?

– Nie. I gdzie się podziały gondole?

– Widzę tylko jakąś kobietę, która stoi u wrót zamczyska i histerycznie do nas macha.

– Nie wydaje ci się, że ona jest podobna do Lenore?

– Za diabła nie zostałaby sama na takim pustkowiu. Zresztą nawet gdyby, nie mam ochoty zabierać do samolotu tej cholernej dziwki. Przecież ona potrafi wyssać z człowieka wszystkie siły. Odlatujemy! Musimy szukać gdzie indziej. Wszystkie te góry są takie podobne!

Amfora jakby wibrowała w dłoniach Talornina. Miał wrażenie, że drżenie przenika przez całe jego ręce do ramion i dociera aż do mózgu.

Lenore waliła w drzwi. Wołała coś o pilotach. A więc wrócili. Dobrze, łatwo się więc stąd wydostaną.

Lenore wyraźnie zaczynała się niecierpliwić, trzeba się spieszyć, przecież postanowił sam wypić zawartość amfory. Pieszczotliwie pogładził uchwyty.

– Pragnę bogactw, nieprzebranych bogactw – szepnął czym prędzej. Przecież władzę nad światem i tak miał zapewnioną.

Korek, a jeśli mocno tkwi? Nie miał zbyt wiele czasu, to musi stać się szybko, przecież nie chciał się dzielić z Lenore.

Korek dał się usunąć bez kłopotu, zupełnie nie tak to sobie wyobrażał.

Talornin kilkakrotnie głęboko odetchnął, przyłożył amforę do ust i wypił.

Płyn w amforze miał smak zgniłej stojącej wody z bagiennego oczka. Cóż, nie jest to wyrafinowany nektar, lecz jakoś trzeba wytrzymać.

Co takiego ktoś powiedział? „Albo nic się nie stanie, albo też…” Dalej zapomniał.

„Albo też wszystko może się stać”? Czy to nie tak było?

Miał taką nadzieję. Bo płyn naprawdę smakował ohydnie.

Odstawił amforę, teraz już pustą. Woda bulgotała mu w brzuchu w dość nieprzyjemny sposób, czuł ogarniające go mdłości. Musi z całych sił starać się, by ją utrzymać, póki nie zacznie działać.

Czuł się bardzo dziwnie, ale pomyślał, że to przecież naturalne.