– Witaj, Amerykaninie – powiedziała z przyjaznym uśmiechem. – Znalazł pan Gunnara?
– Tak, dziękuję.
Trzymała rybę zawiniętą w gazetę.
– To moja kolacja. Nazywam się Pia Knutsen.
Uścisnęli sobie ręce. Pia miała ciepłą, mocną dłoń.
– Miło mi. Kurt Austin. Podziwiałem widoki. Skaalshavn to piękne miejsce. Zastanawiałem się, co ta nazwa może znaczyć po angielsku.
– Rozmawia pan z nieoficjalnym historykiem tego miasteczka. Skaalshavn to Port Czaszki.
Austin zerknął na morze.
– Od kształtu zatoki?
– Och, nie. To ma związek z przeszłością. Kiedy osiedlili się tu wikingowie, w kilku grotach znaleźli czaszki.
– Ktoś tu był przed wikingami?
– Zapewne irlandzcy mnisi, a może ktoś jeszcze wcześniej. Groty są po drugiej stronie półwyspu, przy porcie z dawną stacją wielorybniczą. Połowy były coraz większe, zrobiło się tam za ciasno i rybacy przenieśli się tutaj.
– Chętnie wybrałbym się na pieszą wycieczkę. Może mi pani polecić jakieś trasy z dobrym widokiem na miasteczko i okolicę?
– Z klifów, gdzie żyją ptaki, widać kilometry wybrzeża. Niech pan pójdzie tamtą ścieżką za miastem. Prowadzi obok dużego jeziora przez wrzosowiska z pięknymi wodospadami i strumieniami. Za ruinami starej farmy pnie się stromo na klify. Niech pan nie podchodzi zbyt blisko do krawędzi, zwłaszcza gdy jest mgła. Chyba że ma pan skrzydła. Klify mają prawie pięćset metrów wysokości. W drodze powrotnej niech pan idzie wzdłuż kopców i trzyma się po ich prawej stronie. Ścieżka jest stroma i gwałtownie opada. Nad morzem lepiej nie zbliżać się za bardzo do brzegu. Fale czasem przelewają się nad skałami i mogą pana zmyć.
– Będę uważał.
– Jeszcze jedno. Proszę się ciepło ubrać. Czasem pogoda szybko się zmienia.
– Gunnar też mi tak doradził. Chyba jest dobrze zorientowany. Czy pochodzi z tych okolic?
– Udaje potomka wikingów – parsknęła Pia. – Jest z Kopenhagi. Sprowadził się tutaj dwa lata temu.
– Dobrze go pani zna?
– O, tak. Próbował zaciągnąć mnie do łóżka, ale aż tak nie potrzebuję faceta.
Pia była ładna i Austin nie dziwił się Jepsenowi. Jednak nie po to przejechał taki kawał drogi, żeby zajmować się miejscowymi romansami.
– Słyszałem, że jest tu jakaś hodowla ryb.
– Tak, zobaczy ją pan z klifów. Brzydki budynek z betonu i stali. W porcie jest pełno ich klatek z rybami. Hodują je tutaj i wywożą. Miejscowi rybacy nie są zachwyceni. Połowy wokół starego portu zmalały. Firma nie zatrudnia nikogo z tutejszych. Nawet Gunnar już tam nie pracuje.
– A pracował?
– Na początku. Przy budowie. Zarobił, kupił domy i żyje z wynajmu.
– Macie tu dużo gości? – zapytał Austin, spoglądając na smukły, niebieski jacht, który wchodził do portu.
– Obserwatorów ptaków i wędkarzy. – Pia spojrzała w tym samym kierunku, co Austin. – Jak tamci z tego pięknego statku. Słyszałam, że to jacyś bogaci Hiszpanie. Podobno przypłynęli tu na ryby. Taki kawał drogi.
Austin odwrócił się do niej.
– Mówi pani bardzo dobrze po angielsku.
– Uczymy się go w szkole razem z duńskim. I spędziliśmy z mężem trochę czasu w Anglii zaraz po ślubie. Ale rzadko mamy okazję, żeby porozmawiać po angielsku. Może zjedlibyśmy razem kolację u mnie w domu? Poćwiczyłabym angielski.
– Nie będę sprawiał kłopotu?
– Ależ nie. Niech pan przyjdzie po spacerze. Mieszkam w domu za kościołem.
Umówili się na spotkanie za kilka godzin i Austin podjechał tam, gdzie zaczynał się pieszy szlak. Żwirowa ścieżka wiodła przez pagórkowate wrzosowiska z polnymi kwiatami, omijając małe, niemal idealnie okrągłe jezioro, które wyglądało jak zrobione z kryształu. Mniej więcej półtora kilometra od jeziora Austin dotarł do ruin starej farmy i cmentarza sprzed wieków.
Ścieżka stała się bardziej stroma i mniej widoczna. Tak, jak radziła Pia, Austin trzymał się starannie ułożonych stosów kamieni, które wskazywały drogę. Na horyzoncie widział stada owiec. Z daleka wyglądały jak kłaczki wełny. W oddali wznosiły się góry z wodospadami.
Szlak doprowadził Austina do klifów. W górze krążyły setki morskich ptaków, szybujących na prądach powietrznych. Z zatoki wyrastały wysokie kominy skalne, których płaskie szczyty tonęły we mgle. Żując energetyczny baton, pomyślał, że Wyspy Owcze są chyba najbardziej niesamowitym miejscem na świecie.
Szedł tak, dopóki nie stanął na szczycie wzgórza z rozległym widokiem na poszarpane wybrzeże. Zaokrąglony cypel oddzielał Skaalshavn od mniejszej zatoki. Wzdłuż starego portu stały równym szeregiem budynki. Kiedy Austin patrzył w dół, poczuł na policzku kroplę deszczu. Od strony gór nadciągały ciemne chmury. Zaczął schodzić stromą ścieżką, co wcale nie było łatwe. Musiał poruszać się wolno, dopóki znów nie znalazł się na płaskim terenie. Zaczęło lać. Kierując się na światła miasteczka, Austin doszedł do samochodu.
Pia spojrzała na przemoczoną postać stojącą w drzwiach domu i pokręciła głową.
– Wygląda pan jak po kąpieli w morzu. – Kazała Austinowi iść do łazienki i rozebrać się. Nie miał siły protestować. Kiedy się rozbierał, Pia uchyliła drzwi, rzuciła mu ręcznik i suche ubranie.
– Rzeczy mojego męża doskonale na pana pasują – powiedziała z aprobatą, gdy włożył koszulę i spodnie. – Był taki wysoki, jak pan.
Kiedy nakrywała do stołu, Austin rozłożył swoje ubranie przy piecu opalanym drewnem, rozkoszując się ciepłem, dopóki Pia nie oznajmiła, że kolacja gotowa.
Świeży smażony dorsz rozpływał się w ustach. Popijali kolację lekkim białym winem domowej roboty. Na deser był słodki pudding rodzynkowy. Przy jedzeniu Pia mówiła o życiu na Wyspach Owczych, a Austin opowiedział jej trochę o swojej pracy w NUMA. Była zafascynowana jego eskapadami do egzotycznych miejsc.
– Zapomniałam zapytać – powiedziała Pia, kiedy sprzątała ze stołu – czy spacer się udał mimo deszczu?
– Wszedłem na szczyt klifu. Widok jest niesamowity. Widziałem hodowlę ryb, o której pani wspominała. Wpuszczają tam gości?
Pia pokręciła głową.
– O, nie. Nikt tam nie ma prawa wstępu. Jak już mówiłam, nie zatrudniają nikogo z miejscowych. Wzdłuż wybrzeża biegnie droga, z której korzystali podczas budowy, ale potem przegrodzili ją wysokim parkanem. Wszystko przywożą i wywożą morzem. To jakby oddzielne miasto.
– Ciekawe. Szkoda, że nie można tam wejść.
Pia dolała Austinowi wina i spojrzała na niego chytrze.
– Gdybym chciała, mogłabym tam wejść w każdej chwili. Przez Wrota Syreny.
– Wrota Syreny?
– Tak mój ojciec nazywał grotę na skraju starego portu. Czasem zabierał mnie tam łodzią. Ale nigdy nie wpłynęliśmy razem do środka. To niebezpieczne miejsce z silnymi prądami i skałami. Ci, który próbowali się tam dostać, utonęli, więc rybacy trzymają się z daleka od tej groty. Mówią, że nawiedzają ją duchy zmarłych. Jakoby słychać ich zawodzenie, ale to tylko wycie wiatru.
– Wynika z tego, że pani ojciec nie bał się duchów.
– On się niczego nie bał.
– A co te groty mają wspólnego z tutejszą hodowlą ryb?
– Można tamtędy wejść na jej teren. Jedna grota łączy się z innymi, które prowadzą do starego portu. Mój ojciec opowiadał, że na ścianach są rysunki. Pokażę panu.
Pia podeszła do biblioteczki i wyjęła stary album rodzinny. Między zdjęciami znajdowała się kartka. Pia rozłożyła ją na stole. Austin ujrzał skopiowane ze ścian grot bizony i jelenie. Najbardziej jednak zainteresowały go długie, smukłe statki żaglowo-wiosłowe.
– To bardzo stare rysunki – powiedział. – Czy pani ojciec pokazywał je komuś?