– Łódź to najmniejszy problem. Mógł pan zginąć. Ja też spotykałem patrole w motorówkach, kiedy robiłem testy. Tamci ludzie nie wyglądali przyjaźnie, ale nigdy mnie nie zaatakowali. Nawet mi nie grozili.
– Może nie podobała im się moja gęba.
– Też nie jestem gwiazdorem filmowym – odrzekł profesor – ale nikt nie próbował mnie zabić.
– Może wiedzieli, że wyniki pańskich testów będą negatywne. W takim wypadku nie mieli powodu pana straszyć. Rozmawiał pan o swoich badaniach z Gunnarem?
– Tak, był zawsze w domu, kiedy wracałem z terenu. Bardzo się interesował tym, co robię. – Jorgensena nagle olśniło. – Rozumiem! Uważa pan, że jest informatorem Oceanusa?
– Nie mam pewności, ale podobno pracował w tej firmie podczas budowy hodowli ryb. Możliwe, że nadal go zatrudniają.
Profesor zmarszczył brwi.
– Zawiadomił pan policję o swojej przygodzie?
– Jeszcze nie. Szczerze mówiąc, wszedłem na teren prywatny.
– Ale nie można zabić człowieka tylko dlatego, że jest wścibski!
– Owszem, trochę przesadzili. Jednak wątpię, żeby farerska policja coś zdziałała. Oceanus zaprzeczy, że nasze drobne przepychanki w ogóle miały miejsce. Ich reakcja na moją niewinną ciekawość wskazuje, że coś ukrywają. Chciałbym się tam po cichu rozejrzeć, a policja tylko narobiłaby szumu.
– Jak pan uważa. Nie znam się na tym. Jestem naukowcem. – Jorgensen zmarszczył czoło w zamyśleniu. – Czy to stworzenie w zbiorniku, które tak pana przestraszyło, to na pewno nie był rekin?
– Wiem tylko, że było wielkie, głodne i białe jak duch.
– Ryba-duch. Interesujące. Będę musiał to przemyśleć. Na razie przygotuję się do podróży na Wyspy Owcze.
– Chce pan tam jednak wrócić? Po mojej przygodzie może to być niebezpieczne.
– Tym razem popłynę statkiem badawczym. Oprócz tego, że będzie nas wielu, zapewni mi to dostęp do pełnego zestawu aparatury naukowej. Chętnie zabrałbym ze sobą archeologa do zbadania tamtych grot.
– Niezbyt dobry pomysł, ale w Skaalshavn jest kobieta, która pewnie mogłaby pomóc. Jej ojciec penetrował groty. Powiedziała mi, jak się tam dostać. Ma na imię Pia.
– Żona pastora?
– Tak, znają pan? Wspaniała kobieta.
– O, tak… – przyznał profesor i nagle się zaczerwienił. – Spotkaliśmy się kilka razy. Trudno jej nie zauważyć. Może zmieniłby pan plany i wrócił tam ze mną?
Austin pokręcił głową.
– Dziękuję za propozycję, ale wzywają mnie obowiązki w NUMA. Zostawiłem Joego samego z testami “Sea Lampreya”. Proszę mnie informować o swoich odkryciach.
– Oczywiście. – Jorgensen podparł brodę dłonią i wpatrzył się w przestrzeń. -Nauczyłem się nie wyciągać wniosków, dopóki nie mam faktów na ich poparcie. Ale czuję przez skórę, że dzieje się coś niedobrego, Kurt. Coś niesamowitego.
– Jeśli to pana pocieszy, też mam takie wrażenie. To coś więcej niż banda facetów biegających z bronią. – Austin pochylił się do przodu i spojrzał profesorowi prosto w oczy. – Chciałbym, żeby mi pan obiecał pewną rzecz.
– Oczywiście, co tylko pan zechce.
– Niech pan będzie ostrożny w Skaalshavn – powiedział Austin tonem, który nie pozostawiał wątpliwości, co ma na myśli. – Niech pan bardzo uważa.
17
Poczucie zagrożenia towarzyszyło Austinowi jeszcze po wyjściu od profesora, choć na zewnątrz świeciło jasne słońce. Podczas powrotu taksówką do hotelu kilka razy przyłapał się na tym, że zerka przez tylną szybę. W końcu dał sobie spokój. Gdyby gdzieś czaiło się niebezpieczeństwo, nie zobaczyłby go w gęstwinie samochodów.
Wstąpił do sklepu odzieżowego, żeby odebrać przygotowane ubranie. Z hotelu zadzwonił do Therri. Była godzina 17.30.
– Mam pokój piętro pod tobą. Zdawało mi się, że słyszę, jak śpiewasz z radości w niecierpliwym oczekiwaniu na naszą randkę.
– Musiałeś więc też słyszeć, jak tańczę.
– Nie do wiary, jak mój urok działa na kobiety – odrzekł Austin. – Zobaczymy się w holu. Możemy udawać dawnych kochanków, którzy spotkali się przypadkowo.
– Jest pan zaskakująco romantyczny, panie Austin.
– Czasem określano mnie jeszcze gorzej. Rozpoznasz mnie po czerwonym goździku w klapie marynarki.
Kiedy otworzyły się drzwi windy, Therri wyszła jak na scenę i natychmiast zwróciła na siebie uwagę wszystkich obecnych mężczyzn. Austin nie mógł oderwać od niej oczu, gdy szła przez hol. Jej kasztanowe włosy opadały na ramiączka białej, koronkowej sukienki do kostek, która opinała wąską talię i uda.
Uśmiech Therri wskazywał, że ona też cieszy się z randki. Przyjrzała się jasnoszarej, jednorzędowej marynarce Austina, lekko wciętej w pasie, która uwydatniała jego szerokie ramiona jak wojskowy mundur. Niebieska koszula i biały jedwabny krawat podkreślały jego ciemną opaleniznę, niebieskozielony kolor oczu i siwe włosy. W klapie tkwił czerwony goździk.
Austin pocałował Therri w rękę.
– Co za cudowna niespodzianka – powiedziała z brytyjskim akcentem wyższych sfer. – Nie widzieliśmy się od czasów…
– Biarritz. A może Casablanki?
– Tak? Kto by pomyślał? Z upływem czasu wszystkie wspomnienia się zacierają.
Austin nachylił się i szepnął jej do ucha:
– Ale zawsze będziemy mieli Marrakesz.
Potem podał jej ramię i wyszli z hotelu pod rękę, jakby znali się od wieków. Poszli przez ruchliwy plac w kierunku Tivoli, słynnego dziewiętnastowiecznego parku rozrywki, znanego z kolejki szynowej, karuzeli i widowisk. Park był oświetlony neonami i pełen gości, którzy oglądali teatralne przedstawienie i słuchali muzyki symfonicznej. Austin i Therri zatrzymali się na kilka minut, by popatrzeć na zespół tańca ludowego. Therri zaproponowała, żeby zjedli kolację w restauracji z tarasem. Dostali stolik z widokiem na diabelski młyn.
Austin wziął menu.
– Skoro ty wybrałaś lokal, ja wybiorę dania, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
– Wręcz przeciwnie. Żyję sandwiczami smorrebrod.
Kiedy podszedł kelner, Austin zamówił na zakąskę maleńkie krewetki z fiordów. Jako główne danie wziął dla siebie flaekesteg, pieczeń wieprzową ze skwarkami i kapustą, dla Therri morbradbof, małe filety wieprzowe w sosie pieczarkowym. Zamiast wina, poprosił o piwo carlsberg.
– Zgrabnie ci poszło z tym zamówieniem – powiedziała z podziwem Therri.
– Bywałem w tej restauracji w czasie ostatniego pobytu służbowego w Kopenhadze na zlecenie NUMA.
Stuknęli się szklankami i napili się chłodnego piwa z pianką. Podano krewetki. Gdy Therri ich spróbowała, przymknęła oczy z zachwytu.
– Pycha!
– Tajemnica przyrządzania owoców morza polega na tym, żeby przyprawy nie zabiły ich subtelnego smaku.
– Jeszcze jedna pozycja na mojej liście podziękowań.
– Twój dobry humor świadczy chyba o tym, że udało ci się spotkanie z Beckerem.
– Pan Becker był wręcz czarujący. Nie mógł się ciebie nachwalić. Twoje zdjęcia “Sentinela” zrobiły na nim wielkie wrażenie. Na moje nalegania sami zbadali statek i stwierdzili, że doszło do sabotażu. Zgodzili się wycofać zarzuty przeciwko Marcusowi.
– Moje gratulacje. Bez żadnych warunków?
– To by było zbyt piękne. Marcus i wszyscy związani z SOS, łącznie z moją skromną osobą, mają opuścić Danię w ciągu najbliższych czterdziestu ośmiu godzin. Mamy rezerwację na jutrzejszy lot concorde’em.
– Concorde’em? SOS nie oszczędza na podróżach.
Therri wzruszyła ramionami.
– Ludzie, którzy pakują miliony w naszą organizację, chyba nie mają nic przeciwko temu, dopóki morza są chronione.
– Spróbuję w ten sam sposób przemówić do rozumu księgowym NUMA, którzy skąpią pieniędzy na podróże. Kiedy ty będziesz jadła lunch u Kinkaida, ja będę żuł gumowatego kurczaka na wysokości jedenastu tysięcy metrów. Jakie jeszcze warunki postawił Becker?
– Żadnych konferencji prasowych na terenie Danii, żadnych prób wydobycia z morza “Sea Sentinela”. W ogóle mam zamkniętą drogę do tego kraju. Nie wiem, jak ci dziękować za to, co dla nas zrobiłeś.