18
Atmosfera zabawy sugerowała, że w Kopenhadze trwa jakieś wielkie święto, ale tak wyglądał zwykły wieczór w jednym z najbardziej tętniących życiem miast europejskich. Z licznych kawiarni dochodziła muzyka. W parkach i na placach wzdłuż szerokiego deptaka Stroget roiło się od spacerowiczów i ulicznych artystów. Nastrój był przyjemny, ale utrudniał prowadzenie rozmowy. Austin zaproponował, żeby skręcili w cichą uliczkę z nieczynnymi już butikami i wrócili tamtędy do hotelu.
Pusty zaułek oświetlały tylko słabe lampy gazowe i kilka sklepowych witryn. Austin słuchał opowieści Therri o Beckerze, gdy zauważył z przodu dwie sylwetki, które wyszły z cienia.
Wiedział, że Duńczycy są spokojni i bardzo uprzejmi, a w Kopenhadze jest niska przestępczość. Nie zaniepokoił się, kiedy dwaj mężczyźni stanęli w takich pozach, że zablokowali przejście. Pomyślał, że może wypili za dużo akavitu. Chcąc ich ominąć, wziął Therri pod rękę. Nagle tamci wyjęli zza pleców kije baseballowe.
Austin usłyszał za sobą kroki i zerknął przez ramię. Z tyłu zbliżali się dwaj następni mężczyźni, też z kijami. Therri zdała sobie sprawę z zagrożenia, choć nie rozumiała, o co chodzi. Zamilkła. Czterej mężczyźni zaczęli ich okrążać. Wyglądało to na przećwiczoną strategię.
Austin rozejrzał się za jakąś bronią. Pomyślał, że lepsze jest cokolwiek niż nic i chwycił pokrywę od śmietnika. Zauważył z zadowoleniem, że jest zrobiona z solidnego, grubego aluminium. Wystąpił naprzód, zasłonił sobą Therri i użył pokrywy jak średniowieczny piechur tarczy do odbicia ciosu najbliższego napastnika. Mężczyzna znów uniósł kij, ale Austin przeszedł od obrony do ataku. Wysunął przed siebie ramię i uderzył przeciwnika pokrywą w twarz. Napastnik krzyknął z bólu i ugięły się pod nim kolana. Austin złapał pokrywę obiema rękami i walnął go z góry w głowę. Rozległ się dźwięk przypominający gong. Od siły uderzenia zabolały go dłonie, ale mężczyzna zwalił się bezwładnie na chodnik.
Szybko zbliżył się drugi przeciwnik. Austin chciał go potraktować podobnie, ale tamten to przewidział. Cofnął się i odtrącił kijem pokrywę. Kurt starał się osłonić przed uderzeniem zranione miejsce z lewej strony klatki piersiowej. Napastnik wyczuł to i rąbnął go kijem w głowę. Austin zobaczył wirujące gwiazdy. W tym samym momencie usłyszał krzyk Therri. Jeden z przeciwników trzymał ją, a drugi ciągnął w tył za włosy, by odsłonić jej gardło. Mocny cios w tchawicę mógłby być śmiertelny.
Austin ruszył na pomoc. Jego prześladowca zastąpił mu drogę i zamachnął się oburącz kijem jak mieczem. Austin sparował cios, ale upuścił pokrywę i stracił równowagę. Opadł na jedno kolano i zasłonił ramieniem głowę. Zobaczył szerokie twarze, błyszczące oczy, uniesione kije i przygotował się na serię uderzeń w czaszkę. Zamiast tego usłyszał łomot i krzyki w dwóch językach. Rozróżnił hiszpański, drugiego nie znał. Napastnicy wokół niego rozpłynęli się jak płatki topniejącego śniegu.
Podniósł się z trudem i zobaczył uciekających, rzucających kije przeciwników. Towarzyszyły im jakieś cienie. Chwilę potem został tylko z Therri, jeśli nie liczyć leżącego na chodniku pierwszego napastnika, który dostał pokrywą w głowę. Kumple najwyraźniej go opuścili.
Austin wziął Therri za ramię.
– Nic ci się nie stało?
– Nie, ale cała się trzęsę, chyba to czujesz. A tobie?
Dotknął lekko włosów.
– Mam głowę jak surowy hamburger i ćwierkają w niej ptaszki, ale poza tym w porządku. Mogło być gorzej.
Wzdrygnęła się.
– Wiem. Dzięki Bogu, tamci mężczyźni nas uratowali.
– Jacy mężczyźni?
– Zjawili się nie wiadomo skąd. Chyba było ich dwóch. Przegonili tych z kijami.
Austin kopnął pogiętą pokrywę od śmietnika.
– A myślałem, że wystraszyłem ich moim tłuczkiem do głów. – Otrzepał z kurzu brudne, rozdarte spodnie. – Niech to szlag, to pierwszy nowy garnitur, jaki kupiłem od lat.
Therri nie mogła się powstrzymać od śmiechu.
– Nie do wiary! O mało cię nie zatłukli, a ty się przejmujesz garniturem. – Przytuliła go mocno.
Nawet nie protestował, że uciska mu ranę od noża. Ale Therri nagle zesztywniała, cofnęła się, spojrzała ponad jego ramieniem i wytrzeszczyła oczy z przerażenia.
– Kurt, uważaj!
Austin odwrócił się. Napastnik leżący na chodniku powoli wstawał. Patrzył na nich jeszcze półprzytomny. Kurt zacisnął pięści i ruszył na niego, żeby z powrotem go uśpić. Zatrzymał się w pół kroku, kiedy na czole mężczyzny pojawił się czerwony punkt.
– Padnij! – krzyknął do Therri.
Zawahała się, więc pociągnął ją na ziemię i nakrył własnym ciałem.
Mężczyzna zaczął iść w ich kierunku, potem stanął, jakby wpadł na niewidzialną ścianę. Osunął się na kolana i upadł twarzą na chodnik. Austin usłyszał kroki i zobaczył postać uciekającą w głąb uliczki. Pomógł wstać Therri.
Była oszołomiona.
– Co się stało?
– Ktoś zastrzelił naszego przyjaciela. Zobaczyłem punkcik celownika laserowego.
– Dlaczego to zrobili?
– Może w jego firmie należy eliminować tych, co nie nadążają za innymi.
Therri patrzyła na zwłoki.
– Albo nie chcieli, żeby coś wyśpiewał.
– Tak czy inaczej, nie jest to bezpieczne miejsce.
Wziął Therri za ramię i szybko odeszli. Po drodze rozglądał się czujnie, wypatrując napastników. Odprężył się dopiero na widok świateł hotelu Pałace. Cocktail-bar wydawał się innym światem. Usiedli w kącie. Wokół rozbrzmiewały wesołe głosy. Pianista jazzowy grał utwory Cole’a Portera. Austin zamówił dwie podwójne szkockie.
Therri wypiła duży łyk whisky i rozejrzała się po sali.
– Czy to się naprawdę wydarzyło, tam, na ulicy?
– To nie był film West Side Story. Co z tego zapamiętałaś?
– Wszystko działo się tak szybko. Tamci dwaj faceci z kijami złapali mnie… – Zmarszczyła brwi. – Zobacz, co zrobili z moimi włosami. – Jej strach zastąpiła złość. – Kim byli ci psychole?
– Atak został dobrze skoordynowany. Wiedzieli, że jesteśmy w Kopenhadze i musieli nas obserwować dziś wieczorem, żeby urządzić zasadzkę. Co podejrzewasz?
– Oceanus – odparła bez wahania.
Austin ponuro skinął głową.
– Przekonałem się na Wyspach Owczych, że Oceanus ma swoich mięśniaków, skłonność do przemocy i dobrą organizację. Co było potem?
– Puścili mnie. I uciekli ścigani przez tych, którzy nie wiadomo skąd się zjawili. – Pokręciła głową. – Szkoda, że nasi dobrzy samarytanie nie zostali, żebym mogła im podziękować. Zawiadomimy policję?
– Nie wiem, czy to by coś dało. Pewnie uznaliby to za napad chuligański. Biorąc pod uwagę twoje stosunki z duńskimi władzami, mogliby zatrzymać cię tu dłużej, niż byś chciała.
– Masz rację – zgodziła się Therri i dopiła drinka. – Lepiej wrócę do pokoju. Mój samolot odlatuje bardzo wcześnie.
Austin odprowadził ją na górę. Zatrzymali się przed drzwiami.
– Na pewno nic ci nie jest? – zapytał.
– Nie, wszystko w porządku. Dzięki za interesujący wieczór. Wiesz, jak zapewnić dziewczynie atrakcje.
– To jeszcze nic. Zaczekaj do naszej następnej randki.
Uśmiechnęła się i pocałowała go lekko w usta.
– Nie mogę się doczekać.
Podziwiał ją, że tak szybko doszła do siebie.
– Zadzwoń, gdybyś czegoś potrzebowała.
Skinęła głową. Austin życzył jej dobrej nocy i wszedł do windy. Patrzyła za nim, dopóki drzwi się nie zasunęły. Potem wyjęła klucz z zamka i zapukała do innego pokoju. Drzwi otworzył Marcus Ryan. Na widok napięcia na jej twarzy przestał się uśmiechać.
– Coś się stało? – zapytał z troską w głosie. – Jesteś taka blada.
– Wystarczy odrobina makijażu. – Wyminęła go i wyciągnęła się na sofie. – Zrób mi filiżankę mocnej herbaty, potem usiądź i posłuchaj.
Opowiedziała mu o napadzie i o tym, jak nagle zostali uratowani. Ryan splótł palce dłoni i zapatrzył się w przestrzeń.