Выбрать главу

– Austin ma rację. To Oceanus. Jestem tego pewien.

– Ja też. Tylko nie wiem, kto nas uratował.

– Austin też nie wie?

Pokręciła głową.

– Powiedział, że nie.

– Mówił prawdę?

– Może podejrzewa, kim są, ale nie naciskałam go.

– No, proszę, mój twardy doradca prawny ma jednak jakąś słabość. Austin ci się podoba, co? – zapytał Ryan z chytrym uśmiechem.

– Nie przeczę. Jest… inny.

– Musisz przyznać, że ja też.

– Owszem – przytaknęła z uśmiechem. – Dlatego jesteśmy kolegami po fachu, a nie kochankami.

Ryan westchnął teatralnie.

– Chyba zawsze będę druhną, nigdy panną młodą.

– Byłbyś odrażającą panną młodą. Poza tym miałeś okazję nią być. Jak pamiętasz, nie chciałam grać drugich skrzypiec w SOS.

– Nie mam o to pretensji. Jednak gdy chodzi o pracę, jestem jak rycerz zakonny.

– Bzdura! Przypadkiem wiem, że masz dziewczynę w każdym porcie.

– Do diabła, Therri, nawet mnich musi czasem trochę się zabawić. Porozmawiajmy jednak o twojej intrygującej znajomości z Austinem. Myślisz, że owiniesz go sobie dookoła palca?

– Chyba żadna kobieta nie potrafi tego dokonać. – Zmrużyła oczy. – Co ty kombinujesz?

– Pomyślałem, że chciałbym mieć NUMA po naszej stronie. Potrzebujemy silnych ludzi, żeby wziąć się za Oceanusa.

– A jeśli NUMA nam nie pomoże?

Wzruszył ramionami.

– Zrobimy to sami.

Therri pokręciła głową.

– Nie damy rady. To nie gang uliczny. Są zbyt potężni. Sam widziałeś, jak łatwo dokonali sabotażu na naszym statku. Jeśli nawet Kurt Austin jest zaniepokojony, powinniśmy uważać. Nie możemy ryzykować, że będą następne ofiary.

– Nie doceniasz SOS, Therri. Siła bierze się z wiedzy.

– Nie mów do mnie zagadkami, Marcus.

Ryan uśmiechnął się.

– Możemy mieć asa w rękawie. Wczoraj dzwonił Josh Green. Natrafił na coś ciekawego. Chodzi o działania Oceanusa w Kanadzie.

– Jakie działania?

– Josh nie był pewien. Dowiedział się o tym od Bena Nighthawka.

– Od tego studenta college’u, który pracuje u nas?

Ryan przytaknął.

– Jak wiesz, Nighthawk to kanadyjski Indianin. Dostaje dziwne listy od rodziny w Norm Woods. Jakaś korporacja weszła w posiadanie dużego terenu w pobliżu ich wioski. Josh zrobił Renowi przysługę i sprawdził, kto jest właścicielem. Ziemię kupiła fikcyjna firma, założona przez Oceanusa.

Therri zapomniała o niedawnych obawach.

– To może być ślad, którego szukamy!

– Też tak pomyślałem. Dlatego kazałem Joshowi rozejrzeć się na miejscu.

– Wysłałeś go samego?

– Kiedy zadzwonił, był w drodze do Kanady na spotkanie z Benem. Nighthawk zna tamte okolice. Bez obaw. Będą ostrożni.

Therri zagryzła wargi. Wróciła myślami do brutalnego napadu w cichej kopenhaskiej uliczce. Szanowała Ryana z wielu różnych powodów, ale czasami jego zapał w dążeniu do celu przeszkadzał mu w ocenie sytuacji.

– Mam nadzieję – mruknęła z niepokojem.

19

Gigantyczne pnie drzew wznosiły się jak kolumny w starożytnej świątyni. Splątane gałęzie nie przepuszczały słońca i tworzyły sztuczny mrok przy ziemi. Stary pick-up kołysał się i podskakiwał na wystających korzeniach i głazach niczym łódź podczas sztormu.

Na twardym siedzeniu obok kierowcy trząsł się Joshua Green. Trzymał rękę w górze, by chronić głowę przed uderzeniami w dach samochodu. Był ekspertem prawnym Strażników Morza od ochrony środowiska. Miał jasne włosy i szczupłą twarz. Ptasi nos i duże, okrągłe okulary nadawały mu wygląd wymizerowanej sowy. Dzielnie znosił jazdę i nie narzekał, dopóki na kolejnym wyboju omal nie wyleciał przez dach kabiny.

– Czuję się jak ziarno kukurydzy w maszynie do popcornu – powiedział do kierowcy. – Długo jeszcze?

– Około pięciu minut. Dalej pójdziemy pieszo – odparł Ben Nighthawk. – Nie twoja wina, że masz dosyć tej jazdy. I przepraszam za taki transport. Ale tylko to mógł załatwić mój kuzyn.

Green z rezygnacją skinął głową i znów wpatrzył się w gęsty las po obu stronach samochodu. Zanim dostał przydział do centrali SOS, był w specjalnej terenowej grupie operacyjnej. Bito go i strzelano do niego, miał nawet na swoim koncie kilka krótkich, lecz niezapomnianych pobytów w więzieniach przypominających średniowieczne lochy. Uchodził za człowieka, który nigdy nie traci zimnej krwi. Jego profesorski wygląd maskował prawdziwego twardziela. Ale nienaturalna ciemność dookoła działała mu na nerwy bardziej niż cokolwiek podczas jego dotychczasowych przygód na morzu.

– Droga mi nie przeszkadza. To ten cholerny las – odrzekł, patrząc na drzewa. – Ciarki człowieka przechodzą. Środek dnia, świeci słońce, a tu jest ciemno jak w Hadesie. Od razu przypominają mi się powieści Tolkiena. Nie zdziwiłbym się, gdyby wyskoczył na nas ork albo ogr. O, chyba widziałem Shreka.

Nighthawk roześmiał się.

– Las rzeczywiście może być straszny dla kogoś, kto nie jest do niego przyzwyczajony. Co innego, jeśli się tu wychowałeś. Drzewa i ciemność są twoimi przyjaciółmi, bo zapewniają ci ochronę. – Urwał i dodał smutno: – W większości wypadków.

Kilka minut później Nighthawk zatrzymał samochód. Wysiedli i stanęli w mroku. Nad ich głowami krążyły chmary muszek. Nighthawk wdychał mocny zapach sosen jak najlepsze perfumy. Chłonął widoki i zapachy z wyrazem szczęścia na twarzy. Potem wraz z Greenem założyli plecaki z aparatami fotograficznymi i filmami, sprzętem biwakowym, wodą i jedzeniem.

Nighthawk ruszył, nie patrząc na kompas.

– Tędy – powiedział z taką pewnością siebie, jakby widział na ziemi narysowaną linię.

Szli w ciszy po grubym dywanie sosnowych igieł, lawirując między pniami drzew. Był dokuczliwy upał i po kilku minutach koszule mieli mokre od potu. Z wyjątkiem kęp paproci i pagórków mchu, pod drzewami nic nie rosło. Brak zarośli pozwalał na szybki marsz. Green kluczył za Nighthawkiem i rozmyślał o tym, co przywiodło go z wygodnego, klimatyzowanego gabinetu do tego mrocznego lasu.

Oprócz pracy w SOS, wykładał na niepełnym etacie na uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie. Poznał tam Bena Nighthawka, który był jego studentem. Młody Indianin chciał w przyszłości wykorzystać swoją wiedzę do uratowania środowiska naturalnego North Woods. Lasom groziła zagłada, spowodowana masowym wycinaniem drzew. Green zwrócił uwagę na inteligencję i entuzjazm Bena. Zaproponował mu stanowisko asystenta naukowego w SOS.

Chudego ekologa i krępego, młodego Indianina dzieliła niewielka różnica wieku. Szybko się zaprzyjaźnili. Nighthawk cieszył się z tego, bo rzadko jeździł do domu. Jego rodzina mieszkała nad wielkim jeziorem w odludnej, niemal niedostępnej części wschodniej Kanady. Mieszkańcy wioski mieli hydroplan, który raz na tydzień latał do najbliższego miasta po zaopatrzenie i przewoził pocztę. Używano go też w razie nagłych wypadków.

Matka informowała Nighthawka na bieżąco o dużej budowie nad jeziorem. Ben pomyślał z rezygnacją, że pewnie ktoś chce tu stworzyć ośrodek łowiecki. Właśnie takim inwestorom zamierzał po studiach wypowiedzieć wojnę. Przed tygodniem matka napisała jednak, że dzieją się jakieś podejrzane rzeczy. Prosiła, żeby jak najszybciej przyjechał.

Green powiedział mu, żeby wziął tyle wolnego, ile potrzebuje. Kilka dni po wyjeździe do Kanady Nighthawk zadzwonił do biura SOS. Miał zdesperowany głos.

– Pomożesz mi? – zapytał błagalnie.

Green myślał, że Benowi skończyły się pieniądze.

– Nie ma sprawy – odrzekł. – Ile chcesz?

– Nie chodzi o forsę. Boję się o moją rodzinę!

W mieście położonym najbliżej wioski Nighthawk dowiedział się, że hydroplan nie przylatuje od dwóch tygodni. Przypuszczano, że są jakieś problemy techniczne z samolotem i w końcu ktoś z lasu przyjedzie drogą lądową po części zamienne.

Nighthawk pożyczył pick-upa od krewnego w mieście i pojechał wyboistą drogą do wioski. Natknął się na parkan. Ochroniarze powiedzieli mu, że to teraz teren prywatny. Kiedy wytłumaczył, że chce się dostać do rodzinnej wioski, kazali mu zawracać, pogrozili bronią i ostrzegli, żeby się więcej nie pokazywał.