Выбрать главу

– Nie rozumiem – powiedział do słuchawki Green. – Czy twoja rodzina nie mieszkała na terenie rezerwatu?

– Została nas tylko garstka. Właścicielem ziemi był wielki konglomerat papierniczy. Formalnie rzecz biorąc, mieszkaliśmy tam bezprawnie, ale firma nas tolerowała. Wykorzystywali nawet naszą wioskę w reklamach, żeby pokazać, jacy są dobrzy. Potem sprzedali ziemię i nowi właściciele rozpoczęli dużą budowę po drugiej stronie jeziora.

– To ich teren. Mogą robić, co chcą.

– Wiem, ale to nie wyjaśnia, co się stało z moją rodziną.

– Słusznie. Zawiadomiłeś władze?

– To była pierwsza rzecz, jaką zrobiłem. Rozmawiałem z miejscową policją. Powiedzieli, że skontaktował się z nimi prawnik z miasta i poinformował, że mieszkańcy wioski zostali wysiedleni.

– Gdzie się przenieśli?

– Policja zapytała o to samo. Prawnik odpowiedział, że pewnie osiedlili się bezprawnie na innym prywatnym terenie. Potrzebuję pomocy.

Podczas rozmowy Green sprawdził swój terminarz.

– Przylecę jutro rano firmowym samolotem – obiecał. SOS wynajmowała mały odrzutowiec, który był w pogotowiu.

– Na pewno?

– A dlaczego nie? Marcus ugrzązł w Danii, więc ja tu teraz rządzę. I szczerze mówiąc, mam już dość tutejszych rozgrywek personalnych. Powiedz mi, gdzie jesteś.

Green dotrzymał słowa i następnego dnia przyleciał do Quebecu. Złapał samolot lokalnej linii lotniczej i wylądował w mieście, z którego dzwonił Nighthawk. Ben czekał na maleńkim lotnisku. Pick-up wyładowany sprzętem kempingowym i prowiantem był gotowy do podróży. Jechali kilka godzin bocznymi drogami i na noc rozbili obóz.

W świetle lampy kempingowej Green obejrzał mapę. Las zajmował wielki teren z dużymi jeziorami. Rodzina Nighthawka mieszkała nad wodą. Żywiła się tym, co złowiła i upolowała, pieniądze zarabiała na wędkarzach i myśliwych.

Green zaproponował wynajęcie hydroplanu, żeby dostać się na miejsce, ale Nighthawk obawiał się dobrze uzbrojonych ochroniarzy, którzy go zatrzymali. Dali mu jasno do zrozumienia, że zastrzelą każdego intruza. Powiedział, że do wioski prowadzi nie tylko ta droga, której pilnują. Następnego ranka ruszyli dalej. W czasie kilkugodzinnej jazdy nie spotkali żadnego samochodu. W końcu dotarli do szlaku w głębi lasu.

Zostawili pick-upa i szli już od godziny. Poruszali się jak cienie w ciszy panującej wśród wysokich drzew. Wreszcie Nighthawk zatrzymał się i uniósł rękę. Zamarł w miejscu, przymknął oczy i zaczął lekko obracać głową tam i z powrotem niczym antena radarowa szukająca celu. Wydawało się, że zapomniał o wzroku i słuchu i korzysta tylko z jakiegoś wewnętrznego zmysłu kierunku.

Green obserwował go zafascynowany. Pomyślał, że można wyciągnąć Indianina z lasu, ale nie las z Indianina. W końcu Nighthawk odprężył się, sięgnął do plecaka i odkręcił manierkę. Podał ją Greenowi.

Green łyknął ciepłej wody.

– Daleko jeszcze?

Nighthawk wskazał linię drzew.

– Około stu metrów w tamtą stronę jest ścieżka myśliwych, która doprowadzi nas do jeziora.

– Skąd wiesz?

Ben dotknął swego nosa.

– To nic trudnego. Kieruję się zapachem wody. Sam spróbuj.

Green kilka razy wciągnął powietrze i ku swojemu zaskoczeniu poczuł woń gnijącej roślinności i ryb zmieszaną z aromatem sosen. Nighthawk wypił trochę wody i z powrotem wetknął manierkę do plecaka.

– Od tego miejsca musimy zachować wielką ostrożność – uprzedził cicho. – Będziemy się porozumiewali na migi.

Znów ruszyli naprzód. Niemal natychmiast sceneria zaczęła się zmieniać. Drzewa były niższe i cieńsze, ziemia piaszczysta. Pojawiły się gęste zarośla. Musieli przedzierać się przez ciernie, które rozdzierały ubrania.

Przez gałęzie w górze przebijały smugi światła. Nagle zobaczyli błysk wody. Na sygnał Nighthawka padli na ziemię i podkradli się na czworakach do brzegu jeziora.

Do chwiejącego się pomostu był przycumowany stary hydroplan. Nighthawk obejrzał samolot. Nie zauważył uszkodzeń. Zdjął pokrywę silnika i zawołał:

– Josh, zobacz!

Green popatrzył na silnik.

– Wygląda, jakby ktoś walił w niego siekierą.

Przecięte węże i przewody zwisały smętnie, w kilkunastu miejscach widać było ślady uderzeń czymś twardym.

– Dlatego nikt nie mógł stąd przylecieć – powiedział Nighthawk. Wskazał wydeptaną ścieżkę. – To droga do wioski.

Po kilku minutach zbliżyli się do skraju polany. Nighthawk uniósł rękę i przystanęli. Przykucnął i popatrzył bystrym wzrokiem przez zarośla.

– Nikogo tu nie ma – odezwał się w końcu.

– Jesteś pewien?

– Niestety, tak – odrzekł Nighthawk i wyszedł bez obaw na otwartą przestrzeń. Green z wahaniem zrobił to samo.

Na polanie stało w dwóch rzędach kilkanaście domów z drewnianych bali. Większość miała ganki. Przez środek wioski prowadziła bita droga, przypominająca ulice w małych miasteczkach. Na jednym z budynków wisiał szyld sklepu wielobranżowego. Green spodziewał się, że lada chwila ktoś wyjdzie przed drzwi, ale w sklepie i całej wiosce było cicho jak w grobie.

Nighthawk zatrzymał się przed jednym z większych domów.

– To nasz. Mieszkali tu moi rodzice i siostra. – Wszedł do środka. Po kilku minutach pojawił się z powrotem, kręcąc głową. – Nikogo. Ale wszystko jest na swoim miejscu, jakby wyszli tylko na chwilę.

– Zajrzałem w parę innych miejsc – odrzekł Green. – Wszędzie to samo. Ilu ludzi tu mieszkało?

– Około czterdziestu.

– Gdzie mogli się podziać?

Nighthawk podszedł do jeziora. Stał i wsłuchiwał się w cichy plusk fal. Po chwili wskazał drugi brzeg.

– Może tam?

Green zmrużył oczy i popatrzył w tamtym kierunku.

– Skąd to możesz wiedzieć?

– Matka pisała, że działy się tam dziwne rzeczy. Trzeba to sprawdzić.

– Jakie dziwne rzeczy?

– Podobno dzień i noc przylatywały wielkie helikoptery i wyładowywały materiały. Kiedy mężczyźni z wioski poszli to zbadać, przepędzili ich ochroniarze. Potem, pewnego dnia, zjawili się tu faceci z bronią. Rozejrzeli się, nikomu nic nie zrobili, ale matka przypuszczała, że wrócą.

– Nie lepiej zawiadomić władze? Mogliby tam wysłać samolot.

– Nie mamy czasu – odparł Nighthawk. – Jej list jest sprzed dwóch tygodni. Poza tym czuję w powietrzu niebezpieczeństwo i śmierć.

Green wzdrygnął się. Znalazł się na jakimś zadupiu, a jedyny człowiek, który może go stąd wyprowadzić, bredzi jak szaman w kiepskim filmie.

Nighthawk wyczuł zdenerwowanie przyjaciela i uśmiechnął się.

– Bez obaw, nie postradałem zmysłów. Wezwanie glin to dobry pomysł, ale poczułbym się lepiej, gdybyśmy najpierw sami to sprawdzili. Chodź.

Wrócili na wzgórze, które opuścili kilka minut wcześniej. Doszli do nawisu skalnego. Nighthawk odsunął gałęzie zasłaniające otwór. Na stojaku leżało dnem do góry kanu z kory brzozowej. Nighthawk czule przesunął dłonią po lśniącej powierzchni.

– Sam je zrobiłem. Używałem tylko tradycyjnych materiałów i technik.

– Piękne – pochwalił Green. – Takie, jak w filmie Ostatni Mohikanin.

– Lepsze. Pływam nim po całym jeziorze.

Przeciągnęli kanu na plażę i zjedli puszkę wołowiny. Potem odpoczywali w oczekiwaniu na zachód słońca.

Z nadejściem zmroku wrzucili plecaki do łodzi, zepchnęli ją na wodę i zaczęli wiosłować. Zanim zbliżyli się do drugiego brzegu, zapadła noc. Musieli się zatrzymać, gdy kanu uderzyło w coś twardego.

Nighthawk sięgnął w dół. Myślał, że wpadli na skałę.

– To jakaś metalowa klatka. Jak na przynętę. – Przyjrzał się powierzchni jeziora. – Pełno ich tutaj. Czuję zapach ryb. To musi być jakaś wylęgarnia.

Znaleźli wyłom w podwodnej barykadzie i skierowali łódź w stronę lądu. W metalowych klatkach coś się ruszało i pluskało, jakby na potwierdzenie teorii Nighthawka o wylęgarni ryb. Przybili do krańca pływającego pomostu, oświetlonego na wysokości kostek przyćmionymi lampami, które widzieli z wody. Przy odgałęzieniach nabrzeża zobaczyli kilka skuterów wodnych i motorówek. Dalej stał duży katamaran z przenośnikiem taśmowym między kadłubami. Nighthawk domyślił się, że jest używany do obsługi wylęgarni.