– Kapitanie, może nas pan oświecić, gdzie jesteśmy? – zapytał Lutz.
Braun podszedł do stołu nawigacyjnego i wskazał pozycję na mapie.
– Tutaj. Polecimy kursem “Norge” i “Italii” na Spitsbergen. Stamtąd skierujemy się na biegun. Spodziewam się, że ostatni etap podróży pokonamy w jakieś piętnaście godzin, zależnie od pogody.
– Mam nadzieję, że będziemy mieli więcej szczęścia niż Włosi – odezwał się Heinz, bez potrzeby przypominając innym o wcześniejszych próbach dotarcia do bieguna statkami powietrznymi. W 1926 roku norweski badacz polarny Amundsen i włoski inżynier Umberto Nobile szczęśliwie osiągnęli cel i okrążyli biegun włoskim sterowcem “Norge”. Następna ekspedycja Nobilego w bliźniaczym statku powietrznym “Italia” miała wylądować na biegunie, ale sterowiec rozbił się. Amundsen zaginął w drodze na miejsce katastrofy. Nobilego i część jego ludzi uratowano.
– To nie jest kwestia szczęścia – odparł Lutz. – Nasz statek powietrzny został skonstruowany z myślą o tej konkretnej misji. Jest mocniejszy i odporniejszy na kaprysy pogody. Ma dodatkowe systemy łączności. Blaugas pozwala nim lepiej sterować, bo nie musimy wypuszczać wodoru jako balastu. Mechanizmy mogą pracować w niskich temperaturach arktycznych. To najszybszy sterowiec, jaki kiedykolwiek powstał. W pogotowiu są samoloty i statki, które w razie konieczności natychmiast przystąpią do akcji ratowniczej. Nasze urządzenia meteorologiczne nie mają sobie równych.
– Mam pełne zaufanie do pana i tego sterowca – zapewnił Heinz z obłudnym uśmiechem.
– To dobrze. Proponuję, żebyśmy trochę wypoczęli przed postojem na Spitsbergenie. Zatankujemy paliwo i wystartujemy na biegun.
Lot na Spitsbergen przebiegł bez przygód. Zawiadomiona przez radio obsługa naziemna czekała z paliwem i zaopatrzeniem. Po kilku godzinach statek powietrzny był w drodze na północ i minął Ziemię Franciszka Józefa.
Na szarym morzu w dole dryfowały kawałki kry. W końcu bryły lodu połączyły się w wielkie, nieregularne połacie, poprzecinane tu i tam ciemnymi żyłami wody. Blisko bieguna lód tworzył rozległą, jednolitą powłokę. Choć niebieskobiała powierzchnia wyglądała z wysokości trzystu metrów na płaską, polarnicy wiedzieli, że są na niej trudne do przebycia grzbiety i garby.
– Dobra wiadomość – oznajmił wesoło Braun. – Jesteśmy już na osiemdziesiątym piątym stopniu szerokości północnej. Niedługo dotrzemy do bieguna. Warunki pogodowe są idealne. Żadnego wiatru. Czyste niebo.
Podniecenie rosło. Nawet ci, którzy nie byli na służbie, stłoczyli się w sterowni i wyglądali przez wielkie okna, jakby mieli nadzieję zobaczyć wysoki, pasiasty słup oznaczający biegun.
– Panie kapitanie, chyba widzę coś na lodzie – zawołał jeden z obserwatorów.
Kapitan spojrzał przez lornetkę we wskazanym kierunku.
– Ciekawe. – Wręczył lornetkę Lutzowi.
– To statek – powiedział po chwili Lutz.
Braun skinął głową i polecił pilotowi zmienić kurs.
– Co pan robi? – zapytał Heinz.
Braun podał mu lornetkę.
– Niech pan zobaczy – odrzekł bez wyjaśnienia.
Heinz przyłożył lornetkę do oczu.
– Nic nie widzę – powiedział.
Brauna wcale to nie zaskoczyło. Facet był ślepy jak kret.
– Nie szkodzi. Na lodzie jest statek.
Heinz zamrugał gwałtownie powiekami.
– A co on tu robi? Nie słyszałem o żadnej innej ekspedycji na biegun. Rozkazuję panu wrócić na kurs.
– Na jakiej podstawie, Herr Heinz? – zapytał kapitan i uniósł wyżej podbródek.
– Mamy zadanie dotrzeć do bieguna północnego – odparł Heinz.
Kapitan Braun spojrzał na Heinza, jakby miał ochotę wykopać go z kabiny i popatrzeć, jak spada na pokrywę lodową.
– Herr Heinz, ma pan rację, przyjacielu, ale uważam, że powinniśmy również badać wszystko, co może się przydać nam lub następnej ekspedycji – wtrącił się Lutz.
– Poza tym – dodał Braun – jak każdy statek pływający po morzu, mamy obowiązek ratować tych, którzy potrzebują pomocy.
– Jeśli nas zobaczą, zawiadomią kogoś przez radio, co zagrozi naszej misji – próbował oponować Heinz.
– Musieliby być ślepi i głusi, żeby nas nie widzieć i nie słyszeć – odrzekł Braun. – A jeśli zameldują komuś o naszej obecności, to co z tego? Nasz statek powietrzny nie jest oznakowany, ma tylko nazwę.
Heinz poddał się. Powoli zapalił papierosa i prowokacyjnie wydmuchnął dym, rzucając kapitanowi wyzwanie.
Braun zignorował ten buntowniczy gest i dał rozkaz do zejścia w dół. Pilot przestawił stery i gigantyczny statek powietrzny rozpoczął długi, ślizgowy lot ku pokrywie lodowej.
1
Wyspy Owcze, czasy współczesne
Samotny statek zmierzający ku Wyspom Owczym wyglądał jak po przegranej bitwie paintballowej. Pięćdziesięciodwumetrowy kadłub “Sea Sentinela” był ochlapany od dziobu do rufy oślepiającą, psychodeliczną mieszaniną farb w kolorach tęczy. Do uzupełnienia karnawałowej atmosfery brakowało tylko piszczałek i parady klaunów. Ale wesoły wygląd statku był mylący. Wielu przekonało się na własnej skórze, że “Sea Sentinel” jest na swój sposób równie groźny jak okręt wojenny.
Statek przypłynął na te wody po 180-milowym rejsie z Wysp Szetlandzkich niedaleko Szkocji. Powitała go cała flotylla kutrów rybackich i jachtów, wynajętych przez międzynarodowe koncerny prasowe. W pobliżu czuwał duński krążownik “Leif Eriksson”, pod zachmurzonym niebem krążył helikopter.
Mżyło, typowa letnia pogoda na Wyspach Owczych, archipelagu osiemnastu skalistych kawałków lądu na północno-wschodnim Atlantyku, w połowie drogi między Danią i Islandią. Czterdzieści pięć tysięcy mieszkańców wysp to w większości Farerowie. Są potomkami wikingów, którzy osiedlili się tam w IX wieku. Choć archipelag jest częścią Królestwa Danii, miejscowi mówią językiem wywodzącym się ze staronordyckiego. Na wysokich klifach, wznoszących się nad morzem jak mury obronne, gnieżdżą się miliony ptaków
Na pokładzie dziobowym statku stał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna po czterdziestce. Otaczali go reporterzy i kamerzyści. Marcus Ryan, kapitan “Sea Sentinela”, był ubrany w szyty na miarę, czarny mundur oficerski ze złotymi galonami na kołnierzu i rękawach. Miał profil gwiazdora filmowego, opaloną twarz i włosy do karku, które teraz rozwiewała bryza. Kwadratową szczękę otaczała ruda broda. Przypominał filmowego kapitana statku i bardzo dbał o ten wizerunek.
– Gratuluję, panie i panowie – powiedział modulowanym głosem, górującym ponad warkotem silników i pluskiem wody uderzającej o kadłub. – Niestety, nie mogliśmy zapewnić spokojniejszego morza. Niektórzy z was trochę zzielenieli po podróży z Szetlandów.
– Nie ma sprawy – mruknęła reporterka CNN. – Tylko niech pan się postara, żeby materiał był wart tej całej cholernej dramaminy, którą połknęłam.
Ryan posłał jej hollywoodzki uśmiech.
– Mogę zagwarantować, że zobaczy nas pani w akcji. – Teatralnym gestem zatoczył ręką szeroki łuk. Obiektywy kamer posłusznie podążyły za jego palcem wycelowanym w okręt wojenny. Krążownik płynął z wystarczającą szybkością, by ich wyprzedzić. Na maszcie trzepotała duńska bandera – czerwona z białym krzyżem. – Kiedy ostatnim razem próbowaliśmy przeszkodzić Farerom w rzezi wielorybów, ten duński krążownik strzelił nam przed dziób. Pociski z broni ręcznej omal nie trafiły jednego z członków naszej załogi. Ale Duńczycy zaprzeczają, że otworzyli do nas ogień.
– Naprawdę obrzuciliście ich śmieciami? – zapytała reporterka CNN.
– Broniliśmy się tym, co było pod ręką – odrzekł Ryan z udawaną powagą. – Nasz kucharz zrobił miotacz do wystrzeliwania z pokładu worków z odpadkami biodegradalnymi. Jest fanem średniowiecznej broni i skonstruował coś w rodzaju katapulty. Kiedy krążownik próbował przeciąć nam drogę, trafiliśmy go. Sami byliśmy zaskoczeni. Tamci też. – Odczekał chwilę i zakończył: – Nie ma to, jak walnąć w kogoś obierkami kartofli, skorupkami jajek i fusami z kawy, żeby zwinął żagle.