Выбрать главу

– Jest wiele różnych sposobów. W tym wypadku firma public relations, wynajęta przez Oceanusa, zwróciła się do muzeum z zapytaniem, czy bylibyśmy zainteresowani takim pokazem. Powiedzieli, że sponsorom bardzo zależy na upowszechnieniu wiedzy o kulturze Innuitów, więc zorganizują wystawę i pokryją wszystkie koszty. No, cóż… Nie mieliśmy nic przeciwko temu. To fascynujący pokaz, prawda?

Austin patrzył na kiolyański nóż. Identyczna broń przebiła mu klatkę piersiową w hodowli ryb na Wyspach Owczych. Myślał o pionowych tatuażach na twarzy tamtego nożownika.

– Owszem, fascynujący – odpowiedział.

– Skoro nie mogę przedstawić panu Toonooka, może chciałby pan poznać pełnomocnika Oceanusa?

– Jest tutaj?

– Rozmawiałem z nim zaledwie kilka minut temu w sali dioramicznej. Proszę ze mną.

Lampy w pomieszczeniu były przyćmione, żeby stworzyć nastrój nocy polarnej. Lasery rzucały na sufit ruchome światła dalekiej północy. Przed dioramą naturalnej wielkości, ukazującą polowanie na foki, stał samotny mężczyzna. Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał ogoloną głowę, jego oczy osłaniały ciemne okulary przeciwsłoneczne.

Gleason podszedł do niego.

– Doktorze Barker, chciałbym panu przedstawić pana Kurta Austina z Narodowej Agencji Badań Morskich i Podwodnych. Zna pan tę organizację?

– Musiałbym pochodzić z innej planety, żeby nie słyszeć o NUMA.

Uścisnęli sobie ręce. Barker miał dłoń zimną jak zamrożony befsztyk.

– Pozwoli pan, że opowiem o naszym zabawnym nieporozumieniu – zwrócił się Gleason do Kurta. – Pan Austin myślał, że szef Oceanusa nazywa się Toonook.

– Pan Gleason wyjaśnił mi, że to nie człowiek, lecz zły duch – dodał Austin.

Barker przyjrzał mu się przez ciemne szkła.

– To trochę bardziej skomplikowane. W kulturze Innuitów Toonook jest uważany za zło. Ale, jak w innych regionach na przestrzeni wieków, ludzie Północy czczą to, czego się najbardziej boją.

– Więc Toonook jest bogiem?

– Czasami. Jednak zapewniam pana, że szef Oceanusa to człowiek z krwi i kości.

– Więc jak się naprawdę nazywa?

– Woli zachować swoją tożsamość w tajemnicy. Jeśli chce go pan nazywać Toonookiem, proszę bardzo. Konkurenci nazywali go już gorzej. Trzyma się na uboczu i powierza personelowi reprezentowanie swoich interesów. Ja pracuję w firmie Aurora, należącej do Oceanusa.

– Czym się pan zajmuje w Aurorze?

– Genetyką.

Austin rozejrzał się po sali.

– Ten pokaz nie ma z nią wiele wspólnego.

– Lubię pewną odmianę. To ja zasugerowałem Oceanusowi sponsorowanie tej wystawy. Jestem osobiście zainteresowany Kiolya. Mój prapradziadek z Nowej Anglii był kapitanem statku wielorybniczego. Próbował powstrzymać polowania na morsy, co doprowadziło do wyginięcia Kiolya.

– Pan Gleason mówił mi, że inni Eskimosi wypędzili Kiolya, bo członkowie tego plemienia byli złodziejami i mordercami.

– Musieli tak postępować, żeby przetrwać – odparł Barker.

– Chętnie kontynuowałbym tę dyskusję – wtrącił się Gleason – ale widzę, że jeden z asystentów potrzebuje mojej pomocy. Proszę do mnie kiedyś zadzwonić, panie Austin, to porozmawiamy dłużej.

Po odejściu Gleasona Austin zapytał:

– Jakie interesy prowadzi Oceanus, że potrzebuje usług genetyka?

Lodowaty uśmiech zniknął z twarzy Barkera.

– Daj spokój, Austin. Jesteśmy teraz sami, więc już nie musimy udawać. Dobrze wiesz, co robi Oceanus. Wdarłeś się na nasz teren na Wyspach Owczych, narobiłeś mnóstwo szkód i zabiłeś jednego z moich ludzi. Nie zapomnę ci tego.

– Nic z tego nie rozumiem – odrzekł Austin. – Musiał mnie pan z kimś pomylić.

– Wątpię. Prasa duńska wszędzie publikowała twoje zdjęcie. Jesteś bohaterem. Uratowałeś ich marynarzy po tamtej kolizji.

– Po kolizji, którą zaaranżowała twoja firma.

– Wszystko poszłoby dobrze, gdybyś się nie wmieszał. – Cichy dotąd, kulturalny głos stał się opryskliwy. – Ale na tym koniec. Ostatni raz wtrąciłeś się do mojego interesu.

– Twojego interesu? Myślałem, że jesteś skromnym pracownikiem Oceanusa, doktorze Barker. A może powinienem nazywać cię Toonookiem?

Barker zdjął okulary i popatrzył na Austina bladoszarymi oczami. Kolorowe światła pląsały po jego białej twarzy jak po ekranie.

– Nieważne, kim jestem. Ale to, czym jestem, ma bezpośredni związek z twoją przyszłością. Jestem narzędziem twojej śmierci. Obejrzyj się.

Austin zerknął przez ramię. Za jego plecami stali dwaj śniadzi mężczyźni. Blokowali mu drogę. Zamknęli drzwi, żeby nikt nie wszedł do sali. Austin zastanawiał się, co zrobić: pchnąć Barkera na szybę czy przebić się między jego ludźmi do wyjścia. Nie spodobała mu się żadna z tych możliwości i zaczął rozważać jeszcze inną, gdy ktoś zapukał i do sali zajrzał MacDougal.

– Hej, Kurt! – zawołał. – Szukam Charliego Gleasona. Przepraszam, że przeszkadzam.

– Wcale nie – zapewnił Austin. MacDougal nie był wprawdzie komandosem, ale musiał wystarczyć.

Goryle spojrzeli pytająco na swojego szefa. Barker z powrotem włożył ciemne okulary i uśmiechnął się do Austina lodowato.

– Do następnego spotkania – powiedział.

Jego ludzie odsunęli się na bok, żeby go przepuścić i po chwili wszyscy trzej zniknęli w tłumie.

Austin zdążył zamienić z MacDougalem zaledwie kilka słów. Mac zauważył senatora zaprzyjaźnionego ze Smithsonian Institution i popędził, żeby prosić go o dodatkowe fundusze. Austin kręcił się wśród gości, dopóki nie usłyszał komunikatu, że zaraz zacznie się wyścig psich zaprzęgów. Kiedy wracał do rotundy, dostrzegł kasztanowe włosy opadające na nagie ramiona. Therri musiała wyczuć jego spojrzenie. Odwróciła się.

– Kurt, co za miła niespodzianka – powiedziała z uśmiechem. Uścisnęli sobie ręce. – W smokingu jesteś całkiem przystojny.

Austin nie spodziewał się tak miłego powitania po ich burzliwym rozstaniu na Roosevelt Island.

– Dzięki – odrzekł. – Mam nadzieję, że nie pachnie zbyt mocno naftaliną.

Poprawiła mu klapę niczym jego partnerka na balu.

– Pachniesz całkiem przyjemnie.

– Ty też. Czy ta kwiecista wymiana komplementów oznacza, że znów jesteśmy przyjaciółmi?

– Nie byłam na ciebie zła. No, może trochę. – Boczyła się, ale je oczy błyszczały zmysłowo.

– Więc zawrzyjmy rozejm i zacznijmy wszystko od początku.

– Bardzo chętnie. – Therri rozejrzała się wokół. – Ciekawa jestem, co cię tu sprowadza.

– To samo, co ciebie. Na pewno nie uszło twojej uwagi, że te eksponaty są własnością Oceanusa.

– Tak, dlatego tu jesteśmy.

Therri zerknęła w bok, gdzie pod ścianą rotundy stał Ben Nighthawk Czuł się niepewnie w czarnym smokingu. Nie wiedział, co zrobić z rękami i przestępował z nogi na nogę. Przywołała go gestem.

– Pamiętasz Bena – zwróciła się do Kurta.

– Miło znów cię widzieć, Ben – powiedział Austin i uścisnęli sobie dłonie. – Ładny smoking.

– Dzięki – odrzekł bez entuzjazmu Nighthawk. – Wypożyczony. – Zerknął dookoła na innych gości. – Nie jestem tu w swoim żywiole.

– Nie przejmuj się – pocieszył go Austin. – Większość ludzi przychodzi na takie imprezy, żeby coś zjeść i poplotkować.

– Marcus uznał, że Ben może tu zobaczyć coś, co odświeży mu pamięć – wyjaśniła Therri.

– I zobaczył?

– Jeszcze nie – odrzekła Therri. – A ty? Dowiedziałeś się czegoś?

– Owszem – przytaknął Austin z lekkim uśmiechem. – Przekonałem się, że nie słuchasz ostrzeżeń o potencjalnym niebezpieczeństwie.

– To zamierzchła historia – odparła Therri takim tonem, jakby mówiła do niegrzecznego dziecka.

Austin uznał, że przekonywanie jej to strata czasu.

– Wychodzę na zewnątrz, żeby zobaczyć wyścig psich zaprzęgów – oznajmił. – Przyłączycie się?

– Owszem – odpowiedziała Therri i wzięła Nighthawka pod rękę. – Też się tam wybieraliśmy.

Hostessa wskazała im drogę. Zatrzymano ruch na Madison Drive, żeby widzowie mogli przejść na drugą stronę do National Mall. Wieczór był piękny. Reflektory oświetlały wieżyczki z czerwonego piaskowca, wieńczące Smithsonian Castle za trawnikiem o szerokości dwustu pięćdziesięciu metrów. W kierunku Potomacu na tle nocnego nieba widać było biały obelisk Waszyngtona.