Выбрать главу

Therri klęczała przy leżącym Nighthawku. Austin podszedł bliżej i zobaczył, że Indianin ma tylko podbite oko. Pomogli mu wstać.

– To on zabił mojego kuzyna – wyrzucił z siebie Ben.

– Jesteś pewien? – zapytała Therri.

Nighthawk bez słowa skinął głową. Wpatrzony błędnym wzrokiem w postać idącą przez Mall, zrobił krok w jej stronę. Austin zastąpił mu drogę.

– On i jego kolesie zatłuką cię.

– Nieważne.

– To nie jest dobry moment – powiedział Austin zdecydowanym tonem.

Nighthawk zrozumiał, że nie poradzi sobie z barczystym Austinem. Zaklął w swoim języku i poszedł przez Mall w kierunku muzeum.

– Dobrze, że go powstrzymałeś – odezwała się Therri. – Powinniśmy zawiadomić policję.

– Niezły pomysł. Ale może być z tym problem.

Od strony muzeum nadchodziła grupa mężczyzn z doktorem Barkerem na czele. Genetyk powitał Austina jak dawno niewidzianego przyjaciela.

– Miło znów cię spotkać, Austin. Chciałem się pożegnać.

– Ja jeszcze nigdzie się nie wybieram.

– Ależ tak! Umealiq czeka na ciebie i twoją przyjaciółkę. Zaraz się dowiesz, dlaczego nazywa się tak, jak oszczep z kamiennym grotem, używany przez Innuitów do polowań na foki.

Barker wskazał miejsce, gdzie na środku toru wyścigowego stał nieprzejednany wróg Austina. Potem odszedł w eskorcie dwóch goryli do czekającej limuzyny. Reszta jego ludzi została.

Od strony zaparkowanych ciężarówek nadbiegli następni. Austin szybko policzył, że w sumie jest ich około dwudziestu. Niezbyt równe szanse. Sytuacja nie poprawiła się, gdy kilku mężczyzn podbiegło do reflektorów oświetlających tor wyścigowy i wyłączyło je.

Najbliższym policjantem był gliniarz z drogówki, który zatrzymywał samochody na Madison Drive, żeby goście mogli wrócić do muzeum. Resztki zaproszonych osób kierowały się z powrotem na wystawę, przechodnie szli dalej. Bystre oko Austina śledziło cienie przesuwające się po trawie w klasycznym manewrze okrążającym.

Wziął Therri za ramię i spróbował poprowadzić ją w kierunku muzeum, ale ludzie Barkera zablokowali mu drogę. Powtarzała się sytuacja z Kopenhagi, tylko że tym razem Austin nie miał do obrony pokrywy od śmietnika. Dostrzegł kilku spacerowiczów i nawet parę mundurów Narodowej Służby Parkowej. Wszyscy szli beztrosko przez Mall, nieświadomi rozgrywającego się dramatu. Austin postanowił nie wzywać pomocy. Nie chciał nikogo narażać na niebezpieczeństwo.

Jeden reflektor pozostał włączony. Umealiq stał w kręgu światła niczym aktor na scenie. Trzymał dłoń na pochwie noża. Jego ludzie zbliżali się z obu stron i z tyłu. Austin nie miał wyboru. Wziął Therri za rękę i zaczęli wolno iść ku pewnej śmierci.

25

Mimo śmiertelnego niebezpieczeństwa, Austin zachowywał całkowity spokój. Potrafił przestawić umysł na tryb pracy, który najlepiej można by określić jako “psychiczny nadbieg”. Wewnętrzny głos spowalniał proces myślowy, chłodno analizował szczegóły dostarczane przez zmysły i układał plan działania.

On i Therri mieli przed sobą dwie ewentualności. Na sygnał przywódcy zbliżający się mężczyźni mogli posiekać ich toporkami. Jednak Austin przypuszczał, że raczej zrobi to sam Umealiq, jak przed chwilą obiecał. Austin zerkał strachliwie dookoła, żeby wywołać wrażenie, że jest całkiem zdezorientowany. W rzeczywistości planował drogę ucieczki i kalkulował szansę.

Therri ścisnęła jego dłoń, aż zabolały go kostki.

– Co robimy, Kurt? – zapytała z ledwo wyczuwalnym drżeniem w głosie.

Austin poczuł ulgę. Pytanie świadczyło o tym, że Therri nie zamierza się poddać i też szuka wyjścia z sytuacji. Jej determinacja sugerowała, że ma w sobie ukryte rezerwy. Będzie ich potrzebowała.

– Idziemy dalej. Traktuj to jako spacer po parku.

Therri zerknęła w bok na ich milczącą eskortę.

– Spacer po parku. Nie miałam takiej zabawy od naszej randki w Kopenhadze.

Iskierka humoru była dobrym znakiem. Zrobili jeszcze kilka kroków.

– Kiedy powiem odjazd, rób to, co ja – mruknął Austin.

– Odjazd?

– Tak. Trzymaj się mnie. Możesz nawet dosłownie deptać mi po piętach. Cokolwiek będzie się działo, masz być blisko mnie.

Skinęła głową. Szli dalej w ślimaczym tempie. Zbliżyli się na tyle do Umealiqa, że widzieli jego bezlitosne oczy, błyszczące niczym czarne diamenty pod nisko obciętą grzywką. Przeciwnicy nie spieszyli się. Zapewne chcieli, by ta zabawa trwała jak najdłużej. W czarnych kombinezonach przypominali kondukt żałobny. Austin traktował ich tylko jak niebezpieczną przeszkodę, którą trzeba ominąć. Skoncentrował uwagę na stojących bez opieki czerwonych saniach wyścigowych. Psy siedziały lub leżały skulone na trawie z przymkniętymi oczami i rozwartymi pyskami.

Austin wziął głęboki oddech. Życie jego i Therri będzie zależało od dobrej koordynacji.

Zrobili następny krok ku śmierci.

Umealiq czekał, aż podejdą. Opuścił dłoń na rękojeść kościanego noża w pochwie i wykrzywił okrutne usta w szerokim uśmiechu, jakby oblizywał się na widok smakowitego steku. Powiedział coś w niezrozumiałym języku. Kilka słów, być może o szykującej się zabawie, przykuło uwagę jego ludzi. Wszyscy spojrzeli w kierunku swojego przywódcy.

Austin mocno ścisnął dłoń Therri.

– Gotowa? – szepnął.

Odpowiedziała mu takim samym uściskiem.

– Odjazd!

Austin gwałtownie skręcił w lewo, omal nie odrywając Therri od ziemi. Rzucił się w kierunku luki między przeciwnikami. Spróbowali go zablokować, niczym obrońcy na boisku, powstrzymujący szarżującego napastnika. Jednak Austin w ostatniej chwili zmienił kierunek. Puścił dłoń Therri i z całej siły walnął ręką w brzuch przeciwnika po lewej stronie. Facet wydał odgłos zepsutej maszyny parowej i zgiął się wpół.

Zaatakowali następni z toporkami w rękach. Austin wykorzystał odbicie od pierwszego przeciwnika, uniósł się z przysiadu i zmiótł innego drugą ręką. Uderzenie poderwało tamtego do góry. Toporek poleciał na trawę.

Therri nie odstępowała Austina. W kilku susach dopadli sań. Psy zauważyły ich i nadstawiły uszu. Austin chwycił i mocno przytrzymał ramę pojazdu, żeby zaprzęg nie wyrwał naprzód. Therri wskoczyła na platformę z metalowej siatki, usiadła, wyciągnęła nogi do przodu i złapała się pionowych wsporników przed sobą. Austin kopnięciem zwolnił hamulec.

– Jazda! – krzyknął wyraźnym, rozkazującym głosem.

Woźnica zaprzęgu zapewne używał innuickich komend, ale psy zrozumiały ton Austina. Mimo że Kurt był człowiekiem morza, nie brakowało mu umiejętności przydatnych na lądzie. Niestety nie potrafił prowadzić psich zaprzęgów. Próbował parę razy przy okazji wypraw na narty, ale przekonał się, że nie jest to łatwa sprawa. Zawodnik musi balansować na płozach o szerokości ostrza noża i panować nad stadem zwierząt, które zaledwie kilka pokoleń wcześniej były dzikimi wilkami. Psy zaprzęgowe są niepozornie małe, ale w krótkich łapach całej grupy drzemie niewiarygodna siła.

Austin wiedział również, że woźnica musi być liderem stada, żeby zwierzęta reagowały na jego komendy. Psy zerwały się na nogi, zanim zdążył wydać rozkaz. Lina łącząca je z saniami napięła się i szarpnięcie omal nie wyrwało mu kierownicy z rąk. Przebiegł kilka kroków, żeby pojazd łatwiej się rozpędził, potem wskoczył na sanie i pozwolił psom działać. Ujadały głośno, zadowolone, że mogą robić to, co najlepiej umieją, czyli pędzić przed siebie.

Od momentu, kiedy Austin chwycił ramę sań, minęły zaledwie sekundy. Ludzie Umealiqa próbowali przeciąć pojazdowi drogę. Psy były szybsze. Szczekały radośnie, oddalając się od pościgu. Kiedy sanie znalazły się w bezpiecznej odległości od przeciwników, Austin zaczął eksperymentować z prowadzeniem zwierząt. Wykrzykiwał kierunki, każąc psom skręcać w lewo lub w prawo, i z zadowoleniem stwierdził, że zaprzęg jest wielojęzyczny. Sterowanie wymagało poruszania kierownicą z wyczuciem, zwłaszcza na zakrętach. Zbyt gwałtowny obrót powodował zarzucanie pojazdu, choć przy obciążeniu dwiema osobami koła nie odrywały się od ziemi.