Выбрать главу

Ciężar ograniczał również prędkość, ale Austin nie przejmował się tym. Uważał, że jadą szybciej niż biegnący człowiek, zwłaszcza tęgi Umealiq i jego krótkonoga banda. Stracił pewność siebie, kiedy się obejrzał. Umealiq ścigał ich drugimi saniami. Austin skręcił z trawy w alejkę. Pojazd nabrał prędkości na gładkim asfalcie, jednak jazdę utrudniało teraz omijanie ludzi. Lawirował między przeszkodami jak slalomista. Omal nie potrącił młodej pary, potem otarł się o mężczyznę z małym pudełkiem, który zaczął wrzaskliwie szczekać. Zepchnął na trawę dziewczynę na rolkach. Obrzuciła go wyzwiskami. Poganiał psy, żeby jeszcze przyspieszyły. Towarzyszyły mu gniewne okrzyki i przekleństwa.

Austin zastanawiał się, jak długo wytrzyma zaprzęg pędzący z pełną szybkością. Doszedł do wniosku, że nie ma zbyt wiele czasu. Psy były przyzwyczajone do biegania na mrozie po śniegu. Miały grubą warstwę sierści i mogły się wkrótce przegrzać w ciepły wieczór. Rozejrzał się dookoła. Jechali w poprzek Mall i oddalali się od muzeum w kierunku Smithsonian Castle. Spojrzał do tyłu. Umealiq zbliżał się. Było tylko kwestią czasu, kiedy ich dogoni.

– Luz! – rozkazał psom i nacisnął hamulec, żeby dobrze zrozumiały jego komendę. Zwolniły.

– Co ty robisz? – zdziwiła się Therri.

– Wyskakuj!

– Co?!

– Wyskakuj i biegnij do Smithsonian. Tam jest jasno i są ludzie. Nie ucieknę mu z tobą na pokładzie. On chce dopaść tylko mnie.

Therri zamierzała protestować, ale uświadomiła sobie niebezpieczeństwo. Zeskoczyła z platformy i zaczęła biec. Austin popędził krzykiem psy. Zaprzęg znów wystartował na złamanie karku. Sanie były teraz lżejsze, zwrotniejsze i szybsze. Zauważył, że Umealiq nadal go ściga. Therri była bezpieczna. Kiedy jednak przyhamował, żeby mogła wysiąść, Umealiq zmniejszył dzielący ich dystans.

Oczy Austina zalewał pot spływający po czole. Wytarł twarz rękawem smokingu i zerknął przez ramię. Pościg zbliżał się. Austin ominął kolejnego przechodnia i spojrzał przed siebie. W oddali widział biały obelisk Waszyngtona. Koło pomnika mogli znajdować się uzbrojeni ludzie z ochrony, ale wątpliwe, żeby dotarł tak daleko. Psy zaczynały odczuwać zmęczenie. Biegły trochę wolniej. Sanie zachowywały się jak samochód, kiedy kończy się benzyna. Popędził zaprzęg cmokaniem, które słyszał u zawodników podczas wyścigu.

Ulicą przed nim przejeżdżały samochody. Jeśli dopisze mu szczęście, ruch uliczny może go odgrodzić od pościgu. Sanie wypadły z Mall na chodnik. Austin zobaczył lukę między dwoma jadącymi autami i wycelował w nią w nadziei, że zdąży przedostać się na drugą stronę. Psy zawahały się, ale popędził je. Przewodnik zaprzęgu zeskakiwał z krawężnika, gdy przed saniami, jak spod ziemi, pojawiła się ciężka limuzyna.

Austin mocno szarpnął kierownicę. Pies przewodnik zdążył zmienić kierunek i skręcić w prawo. Sanie przechyliły się niczym lawirująca żaglówka. Austin skontrował ciałem, sanie opadły z powrotem na cztery koła. Psy pociągnęły je po chodniku. Umealiq ściął zakręt i znalazł się kilka metrów od Austina.

Dwa pojazdy pędziły chodnikiem jak rydwany w filmie Ben Hur. Austin zrezygnował z kierowania i zdał się na psy, które lepiej od niego omijały przechodniów. Koncentrował się tylko na tym, żeby nie spaść. Sanie jechały tuż obok siebie, niemal się stykały. Umealiq wyciągnął pistolet i wycelował w Kurta.

Austin poczuł się tak, jakby miał namalowaną na czole tarczę strzelniczą. Ale oddanie celnego strzału nie było łatwe. Ponieważ Umealiq trzymał teraz kierownicę jedną ręką, sanie jechały wężykiem i nie mógł dokładnie wycelować. Mimo to nacisnął spust.

Pocisk chybił, poszedł za wysoko. Austin pomyślał, że to słaba pociecha. Umealiq będzie strzelał, dopóki nie opróżni magazynka. Przy okazji może zranić lub zabić kogoś innego. Kurt zadziałał instynktownie – mocno nacisnął hamulec. Sanie Eskimosa wysunęły się trochę do przodu. Austin powtórzył sztuczkę Umealiq z wyścigu i skręcił w prawo. Jego przednie koło zawadziło o tylną oponę drugiego pojazdu i Umealiq musiał walczyć o utrzymanie kontroli nad saniami.

Manewr był ryzykowny, ale dał pożądany efekt. Przy uderzeniu kierownica wyślizgnęła się ze spoconej dłoni Umealiqa. Przednie koła sań skręciły ostro, pojazd zarzucił i przewrócił się. Eskimos wypadł na chodnik, wypuścił z ręki pistolet, przetoczył się kilka razy i znieruchomiał. Jego psy pędziły dalej, wlokąc leżące na boku sanie.

Zaprzęg Austina pędził w kierunku Constitution Avenue. Zawołał do przestraszonych hukiem wystrzału psów, żeby stanęły i wdepnął hamulec, ale bez skutku. Wypadli na ruchliwy bulwar.

Sanie oderwały się od krawężnika, uniosły w powietrze i opadły na cztery koła, aż Austinowi zagrzechotały zęby. Rozległ się przeraźliwy pisk opon, kiedy kierowca wielkiego jak dom samochodu rozpaczliwie nacisnął hamulec i potężna, chromowana osłona chłodnicy zatrzymała się centymetry od Austina. Kurt dostrzegł przerażoną twarz za przednią szybą. Kierowcy oczy wychodziły z orbit, gdy patrzył na woźnicę w smokingu, pędzącego psim zaprzęgiem przez najbardziej ruchliwy bulwar w Waszyngtonie.

Dookoła piszczały opony hamujących samochodów, potem rozległ się łomot, gdy ktoś uderzył w czyjś tylny zderzak. Nastąpiła reakcja łańcuchowa kolejnych zderzeń. Śmierdziało spaloną gumą. Austin dotarł cało na drugą stronę szerokiej alei i psy wdrapały się na chodnik. Sanie jechały na tyle wolno, że zdążył z nich zeskoczyć, zanim uderzyły w krawężnik. Psy były wykończone gonitwą w obcym im upale i nie zamierzały dalej biec. Położyły się, ciężko dysząc z wywieszonymi językami.

Kurt spojrzał na chaos, który po sobie zostawił na Constitution Avenue. Ruch po tej stronie alei zamarł, wściekli kierowcy wysiadali z samochodów, żeby ustalić winnych stłuczek. Na przeciwległym chodniku stał Umealiq. Po jego twarzy spływała krew. Wyciągnął zza pasa nóż. Trzymając go przy piersi, zszedł z krawężnika. Na dźwięk syren policyjnych zatrzymał się. Nagle pojawiła się jedna z psich ciężarówek, które Austin widział przy torze wyścigowym. Zahamowała przed Eskimosem i zasłoniła go na kilka sekund. Kiedy odjechała, Umealiq zniknął.

Austin podszedł do ciężko dyszących psów i poklepał każdego po łbie.

– Kiedyś będziemy musieli to powtórzyć – powiedział.

Otrzepał kolana i łokcie, ale wiedział, że wygląda, jakby wracał z weekendowej balangi. Wzruszył z rezygnacją ramionami i poszedł z powrotem w kierunku muzeum. Therri stała przy czteropiętrowym, granitowym budynku od strony Constitution Avenue. Na widok Austina jej twarz rozjaśniła się. Podbiegła i objęła go.

– Dzięki Bogu, nic ci się nie stało – powiedziała, przytulając go mocno. – A co z tamtym strasznym typem?

– Przestraszył się waszyngtońskiego ruchu i zrezygnował z jazdy. Przepraszam, że po drodze musiałem się ciebie pozbyć.

– Nie ma sprawy. Faceci nieraz mnie rzucali, choć jeszcze żaden nie kazał mi się wynosić z sań zaprzężonych w psy.

Therri opowiedziała, że znalazła radiowóz policyjny, zaparkowany w pobliżu Castle. Powiedziała gliniarzom, że jej przyjacielowi grozi w parku śmiertelne niebezpieczeństwo. Popatrzyli na nią jak na wariatkę, ale pojechali to zbadać. Wróciła do muzeum poszukać Bena, jednak nie było po nim śladu. Kiedy zastanawiała się, co ma dalej robić, usłyszała syreny. Wyszła na bulwar i zobaczyła Austina.

Złapali taksówkę i dojechali do swoich samochodów. Pocałowali się na pożegnanie i umówili na spotkanie następnego dnia.

Kiedy Austin wrócił do domu, na podjeździe stał turkusowy samochód NUMA. Drzwi frontowe nie były otwarte. Wszedł do środka i usłyszał z głośników stereo Take Five w wykonaniu kwartetu Dave’a Brubecka. W jego ulubionym czarnym skórzanym fotelu siedział ze szklanką w ręku Rudi Gunn, zastępca szefa NUMA, niski, żylasty mężczyzna o wąskich ramionach i biodrach. Gunn był mistrzem logistyki, absolwentem Annapolis i byłym komandorem marynarki.