– Więc nie jest pan zły, że pana śledziliśmy?
– Nie, ale wolałbym, żeby nie weszło wam to w nawyk.
– Rozumiem – odrzekł Aguirrez i zamyślił się na chwilę. – Czy zaatakowali pana ludzie z Oceanusa?
– Chyba tak. Z wyglądu przypominali tamtych ochroniarzy Oceanusa z Wysp Owczych.
– Dwa razy chcieli pana zabić. Niech pan będzie ostrożny, mój przyjacielu. Mogą znów spróbować.
– Już spróbowali.
Aguirrez nie zapytał o szczegóły. Najwyraźniej myślał o czymś innym. Wstał i zaczął spacerować po pokoju z kopią manuskryptu Blackthorne’a w ręku.
– Ludzie w tym budynku nie mogą się dowiedzieć o tej historii. Bez relikwii rząd hiszpański nie zechce przyznać Baskom autonomii. Ale chodzi tu nie tylko o politykę – dodał. – Zawiodę mojego przodka Diego, jeśli nie znajdę relikwii.
– Może jeszcze jest na to sposób.
Aguirrez przystanął i utkwił w Austinie badawcze spojrzenie.
– Jaki?
– Obaj chcemy przygwoździć Oceanusa. Pogadajmy o tym we wspólnym interesie.
Bask uniósł krzaczaste brwi, ale jego twarz nie zmieniła wyrazu. Podszedł do barku, skąd przyniósł dwa małe kieliszki i butelkę zielonkawo-żółtego alkoholu. Napełnił kieliszki i podał jeden gościowi.
Godzinę później Austin usiadł za kierownicą swojego samochodu. Zastanawiał się, czy zawarł korzystną umowę. Ufał jednak swojemu instynktowi. Obaj mieli ten sam cel, więc byłoby głupotą nie utworzyć sojuszu.
Sprawdził komórkę. Były do niego dwa telefony. Pierwszy od Troutów. Ulżyło mu, że się odezwali. Pracował z nimi w zespole specjalnym i wiedział, że Paul i Gamay potrafią sobie radzić, ale wyruszyli tropić Oceanusa, nie znając skali zagrożenia.
Oddzwonił do nich. Odebrała Gamay. Wrócili z Kanady przed kilkoma godzinami. Zostawili w domu bagaże i przyjechali do centrali NUMA na spotkanie z Zavalą, który miał ich zapoznać z aktualną sytuacją.
– Dostaliście się na teren Oceanusa? – zapytał Austin.
– Nie – odrzekła Gamay. – Ale spotkaliśmy się z jego ludźmi.
Powiedziała to trochę zbyt nonszalancko.
– Wiem z własnego doświadczenia, że spotkania z nimi mogą się źle skończyć. Nic wam się nie stało?
– Wszystko gra. Miałam tylko lekki wstrząs mózgu, a Paul złamał nadgarstek. Skaleczenia i siniaki dobrze się goją.
Austin zaklął pod nosem. Był zły na siebie, że naraził swoich partnerów na niebezpieczeństwo.
– Nie zdawałem sobie sprawy, w co was pakuję. Przepraszam.
– Nie ma za co. Prosiłeś tylko, żebyśmy spróbowali się czegoś dowiedzieć o Oceanusie. Wyprawa do Kanady i wtykanie nosa tam, gdzie nie byliśmy mile widziani, to był nasz pomysł. Ale opłaciło się. Inaczej nie dowiedzielibyśmy się o diabłorybach.
Jedyną diabłorybą, o jakiej Austin kiedykolwiek słyszał, była manta.
– Na pewno wyleczyłaś się już z tamtego wstrząsu?
– Nigdy nie miałam jaśniejszej głowy, Kurt, W ciągu całej mojej kariery biologa morskiego jeszcze nie spotkałam się z czymś takim. Paul nazwał to “białą śmiercią”.
Austina przeszedł dreszcz na wspomnienie spotkania z wielkim, zębatym stworzeniem w hodowli ryb Oceanusa.
– Opowiecie mi wszystko, kiedy przyjadę.
Wyłączył się i wystukał numer Gunna.
– Cześć, Rudi – powiedział bez zwykłej wymiany uprzejmości. – Chyba czas, żebyśmy się spotkali z Sandeckerem.
29
Wielki ekran wideo w sali konferencyjnej żarzył się przez moment na niebiesko, potem pojawił się obraz. W sieci błysnęła srebrzysto-biała łuska i Mike Neal krzyknął: Cofnijcie się, ludzie, mamy ostrą sztukę! Ryba upadła na pokład i na zbliżeniu zębaty pysk przegryzł harpun. W tle słychać było zdumione głosy Troutów.
Paul zatrzymał pilotem obraz. Zapaliło się światło i energiczny, władczy głos powiedział:
– Wygląda na to, że Szczęki mają groźną konkurencję.
Admirał James Sandecker, szef NUMA, siedział przy długim stole konferencyjnym. Wokół jego głowy kłębił się dym z grubego cygara, które trzymał w ręku.
– Ten stwór na ekranie to coś niezwykłego, panie admirale – odparła Gamay, siedząc przy stole z Austinem, Zavalą i Rudim Gunnem. – Wielki biały rekin atakuje, kiedy jest głodny lub czuje się zagrożony. Stworzenie, które tu widzieliśmy, to urodzony zabójca, samo zło.
Sandecker wypuścił kłąb dymu i spojrzał na obecnych.
– Wyjaśnijcie mi łaskawie, co ten potwór ma wspólnego z gipsem na nadgarstku Paula.
Gamay i Paul opowiedzieli o swojej kanadyjskiej przygodzie. Zaczęli od wyprawy do przetwórni rybnej Oceanusa, skończyli na rozmowie z genetykami na Uniwersytecie McGilla.
– Spotkałaś Fredericka Barkera? – wtrącił się Austin.
Gamay przytaknęła.
– Znasz go?
– To przelotna znajomość. Wczoraj wieczorem jego ludzie próbowali mnie zabić.
Austin szybko zdał relację ze swojego spotkania z Barkerem i szaleńczego wyścigu psich zaprzęgów przez Mali.
– Moje gratulacje, Kurt. Karambol, który spowodowałeś, trafił na pierwszą stronę “Washington Post”. – Sandecker urwał i zamyślił się. – Nie wiem, czy wszystko dobrze rozumiem. Uważasz, że Oceanus zorganizował zatonięcie okrętu i statku na wodach farerskich, żeby odwrócić uwagę od tajnego projektu, kierowanego przez Barkera, mającego coś wspólnego z rybami mutantami. Z takimi jak ta, na którą Paul i Gamay natrafili w Kanadzie. A ludzie z tego bandyckiego plemienia eskimoskiego próbowali cię zabić na Wyspach Owczych, w Kopenhadze i w Waszyngtonie.
Austin pokręcił głową.
– Wiem, że brzmi to nieprawdopodobnie.
– Przelicytowałeś chyba barona Munchhausena. Na szczęście Paul i Gamay potwierdzili istnienie tych krwiożerczych Eskimosów. – Sandecker odwrócił się do Gunna. – Co sądzisz o tej fantastycznej opowieści, Rudi?
– Zanim odpowiem, chciałbym zapytać Gamay, co by się stało, gdyby te sztucznie zmutowane superryby trafiły do mórz i zaczęły się rozmnażać?
– Według doktora Throckmortona, kolegi Barkera, stałyby się biologiczną bombą zegarową – odrzekła Gamay. – Na przestrzeni kilku pokoleń mogłyby wyprzeć naturalne gatunki ryb.
– A co w tym złego? – zapytał Sandecker, bawiąc się w adwokata diabła. – Rybacy łowiliby większe ryby zamiast drobnicy.
– To prawda, ale nie znamy efektów długofalowych. A jeśli te Frankenfishe byłyby niejadalne dla ludzi? A jeśli powstałaby jakaś nieprzewidziana mutacja? Może potomstwo tych superryb nie potrafiłoby przetrwać na wolności? Nie mielibyśmy wówczas ani naturalnych gatunków, ani mutantów. Równowaga w środowisku morskim zostałaby zachwiana. Rybacy, przetwórcy i dystrybutorzy na całym świecie straciliby pracę. Społeczności żywiące się rybami zaczęłyby głodować. Kraje wysoko uprzemysłowione też by ucierpiały.
– Czarny scenariusz – zauważył Sandecker.
– Staram się być ostrożna w moich ocenach. Jest za dużo niewiadomych. Wiemy, że programy modyfikacji genetycznej obejmują ponad dwadzieścia pięć gatunków ryb. Jeśli te stworzenia wydostaną się na wolność, może dojść do katastrofy na niewyobrażalną skalę.
– Zakładamy, że ten potwór na ekranie uciekł z laboratorium badawczego – powiedział Rudi. – A jeśli on i jemu podobne stwory celowo wypuszczono do morza?
Gamay popatrzyła na Gunna zaskoczona.
– Dlaczego ktoś miałby ryzykować, że wyginą całe gatunki? To byłaby katastrofa.
Gunn pokręcił głową.
– Nie dla wszystkich.
– Co ty mówisz? – wtrącił się Sandecker.
– Ryby zniknęłyby z mórz, ale nie z hodowli Oceanusa. Ta firma uzyskuje międzynarodowe patenty na rybie geny. Gatunki zostałyby zachowane w jej bankach DNA.
– Bardzo sprytnie, Rudi – przyznał Sandecker. – Oceanus miałby monopol na produkcję głównego światowego źródła protein.
– Taki monopol byłby wart miliardy dolarów – dodał Paul.
– Nie chodzi tylko o pieniądze – odparł Sandecker. – Rybie proteiny to główne źródło wyżywienia dla dużej części świata. Żywność to władza.
– To wyjaśnia, dlaczego Oceanus tak się z tym kryje – powiedział Austin. – Gdyby wyszło na jaw, że zamierza wytępić ryby w morzach świata, nietrudno sobie wyobrazić reakcję opinii publicznej.