Therri patrzyła zaskoczona na człowieka, który ścigał Austina psim zaprzęgiem. Rozpoznała okaleczoną twarz i sylwetkę jakby napompowaną sterydami. Już wiedziała, kogo Jesse miał na myśli, kiedy mówił o “złym”. Zły przesunął wzrokiem po nowych więźniach i zatrzymał spojrzenie czarnych oczu na Therri. Ciarki przeszły jej po plecach. Jesse Nighthawk i inni wieśniacy cofnęli się instynktownie.
Zły zauważył, że wywołał strach, i uśmiechnął się usatysfakcjonowany. Wydał gardłową komendę. Strażnicy wypchnęli Therri, Ryana i Mercera z budynku i popędzili przez las. Therri zupełnie straciła orientację. Nie miała pojęcia, gdzie jest jezioro. Gdyby jakimś cudem udało jej się uciec, nie wiedziałaby, gdzie się skierować.
Chwilę później miała jeszcze większy zamęt w głowie. Zbliżali się asfaltową ścieżką do ściany gęstych jodeł. Drzewa blokowały drogę jak ciemna, nieprzenikniona barykada. Kiedy byli kilka metrów od nich, część lasu zniknęła i pojawił się czworokąt białego oślepiającego światła. Therri osłoniła oczy. Gdy po chwili jej wzrok przyzwyczaił się do blasku, zobaczyła poruszających się ludzi. Miała wrażenie, że znalazła się w świecie z innego wymiaru.
Wprowadzono ich do ogromnego, jasno oświetlonego pomieszczenia z wysokim sklepieniem. Therri zrozumiała, że są w budynku zamaskowanym sprytnym kamuflażem. Budowla była cudem architektonicznym, ale co innego zaparło im dech – znaczną część przestrzeni wewnątrz kopuły zajmował wielki, srebrzystobiały statek powietrzny.
Patrzyli w oszołomieniu na lewiatana w kształcie torpedy o długości większej niż dwa boiska piłkarskie. Przy ogonie miał cztery trójkątne stateczniki. Pod brzuchem sterowca wisiały na wysięgnikach cztery masywne silniki w ochronnych obudowach. Do podtrzymywania statku powietrznego służył skomplikowany system stałych i ruchomych rusztowań. Wokół krzątało się mnóstwo ludzi w kombinezonach. W hangarze rozbrzmiewało echo pracy maszyn i narzędzi. Strażnicy popchnęli więźniów naprzód, pod zaokrąglony dziób zeppelina. Wisiał nad nimi i Therri poczuła się jak robak, którego chcą zgnieść butem.
Pod kadłubem sterowca niedaleko dziobu, znajdowała się długa, wąska kabina z dużymi oknami. Kazano im tam wejść. Przestronne wnętrze z kołem sterowym i postumentem kompasu przypominało zwykły statek morski. Stał tam jakiś mężczyzna i wydawał innym rozkazy. W przeciwieństwie do strażników, którzy nie różnili się od siebie, jakby wszystkich odlano z jednej formy, był wysoki i przeraźliwie blady. Głowę miał ogoloną na łyso. Odwrócił się i spojrzał na więźniów przez ciemne przeciwsłoneczne okulary. Odłożył elektroniczny clipboard.
– No, proszę… Co za miła niespodzianka. SOS przybywa na ratunek.
Uśmiechał się, ale jego głos miał temperaturę wiatru znad lodowca.
Ryan zareagował tak, jakby nie usłyszał drwiny.
– Nazywam się Marcus Ryan. Jestem dyrektorem Strażników Morza. To Therri Weld, nasz doradca prawny, i Chuck Mercer, dyrektor operacyjny.
– Nie ma potrzeby wymieniać nazwisk, stanowisk i numerów identyfikacyjnych. Doskonale wiem, kim jesteście – odrzekł mężczyzna. – Nie traćmy czasu. W świecie białego człowieka występuję jako Frederick Barker. Mój lud nazywa mnie Toonookiem.
– Jesteście Eskimosami? – zapytał Ryan.
– Tak o nas mówią ignoranci. Jesteśmy Kiolya.
– Nie pasuje pan do stereotypu Eskimosa.
– Odziedziczyłem geny kapitana statku wielorybniczego z Nowej Anglii. To, co początkowo było upokarzającym obciążeniem, umożliwiło mi zainstalowanie się w świecie zewnętrznym z korzyścią dla Kiolya.
Ryan zerknął w górę.
– Co to jest?
– Piękny, prawda? “Nietzsche” został potajemnie zbudowany przez Niemców do wyprawy na biegun północny. Planowali używać go do lotów komercyjnych. Wyposażono go tak, żeby mógł zabierać pasażerów, którzy zapłaciliby każdą sumę za podróż na pokładzie pojazdu do badań polarnych. Kiedy się rozbił, mój lud myślał, że to dar z nieba. W pewnym sensie mieli rację. Wydałem miliony na odrestaurowanie sterowca. Usprawniliśmy silniki i zwiększyliśmy ich moc. Zastąpiliśmy zbiorniki gazu nowymi, które mieszczą miliony metrów sześciennych wodoru.
– Myślałem, że zrezygnowano z wodoru po katastrofie “Hindenburga” – wtrącił się Mercer.
– Niemieckie statki powietrzne przemierzały bezpiecznie tysiące kilometrów na wodorze. Wybrałem go z powodu ciężaru ładunku. Wodór ma dwukrotnie większą siłę wznoszenia niż hel. Za pomocą tego najlżejszego pierwiastka Lud Zorzy Polarnej zdobędzie to, co mu się należy.
– Mówi pan zagadkami – powiedział Ryan.
– Legenda głosi, że Kiolya narodzili się w zorzy polarnej, której Innuici bali się jako źródła nieszczęść. Pan i pańscy przyjaciele przekonacie się niedługo, że ich strach był uzasadniony.
– Chce pan nas zabić?
– Kiolya nie trzymają nieprzydatnych więźniów.
– A co z wieśniakami?
– Powiedziałem, że nie trzymamy więźniów.
– Skoro nasz los jest przesądzony, może zaspokoi pan naszą ciekawość i powie nam, jak do tej całej sprawy pasuje ten latający antyk?
Blade wargi wykrzywiły się w lodowatym uśmiechu.
– Właśnie w takim momencie filmowy bohater wykorzystuje próżność bandyty w nadziei, że przybędzie na odsiecz kawaleria. Szkoda pańskiego czasu. Pan i pańscy przyjaciele zginiecie natychmiast, kiedy przestaniecie być mi potrzebni.
– Nie interesuje pana, co wiemy o pańskich planach?
W odpowiedzi Barker zagadał coś w dziwnym języku. Szef ochroniarzy wystąpił naprzód i wręczył mu jeden z ładunków C-4, przygotowanych starannie przez Mercera.
– Zamierzaliście coś zaminować?
– Oczywiście! – wypalił Ryan. – Planowaliśmy zniszczyć waszą operację, tak jak wy zniszczyliście nasz statek!
– Jak zwykle szczery i konkretny pan Ryan. Wątpię jednak, żebyście mieli szansę urządzić pokaz fajerwerków na czwartego lipca – odparł pogardliwie Barker. Rzucił materiał wybuchowy swojemu człowiekowi. – A co właściwie wiecie o naszej “operacji”?
– Wiemy wszystko o pańskich eksperymentach z rybami.
– Dlatego próbowałem storpedować wasz protest na Wyspach Owczych – odrzekł Barker. – Może byłoby dla was lepiej, gdyby mi się udało. Pozwólcie, że wyjaśnię wam, co przyniesie przyszłość. Dziś w nocy ten sterowiec uniesie się w powietrze i poleci na wschód. Jego ładownie będą pełne zmodyfikowanych genetycznie ryb kilku gatunków, które stworzyłem. Rozrzuci je po morzu jak rolnik obsiewający pole. Po kilku miesiącach naturalne gatunki zostaną wytrzebione. Jeśli ten pilotażowy projekt powiedzie się, podobnego zasiewu dokonamy na wszystkich morzach świata. Z czasem większość ryb na światowych rynkach będzie produkowana przez nasze banki opatentowanych genów. Staniemy się monopolistami.
Ryan roześmiał się.
– Pan naprawdę myśli, że ten szalony pomysł ma rację bytu?
– Nie ma w nim nic szalonego. Każda symulacja komputerowa wskazuje na wielki sukces. Naturalna populacja ryb i tak jest skazana na wyginięcie z powodu rabunkowych połowów i skażenia przemysłowego. Ja po prostu przyspieszam dzień, w którym oceany zamienią się w rozległe gospodarstwa rybne. Poza tym wrzucanie ryb do morza nie jest działaniem wbrew prawu.
– Ale prawo nie pozwala zabijać ludzi – odparł z gniewem Ryan. – Zabiliście mojego przyjaciela, Josha Greena.
– Nie tylko jego – dodała Therri. – Zabiliście reportera telewizyjnego na pokładzie “Sentinela”. Zastrzeliliście w Kopenhadze jednego z waszych ludzi. Zamordowaliście kuzyna Bena Nighthawka i próbowaliście zabić senatora Grahama. Przetrzymujecie ludzi jako niewolników.