Austin krzyknął do Zavali, żeby go osłaniał. Strzelba wypaliła szybko trzy razy. W drugim, końcu barki rozległy się krzyki. Przynajmniej jeden pocisk musiał trafić. Austin wetknął rewolwer do kabury, rzucił się na najbliższą postać i ściągnął ją z podajnika. Jej miejsce na makabrycznej taśmie zajęło następne, mniejsze ciało. Austin odciągnął je na bok i zobaczył, że to dziecko.
Zbliżały się kolejne ofiary. Kurt chwycił za nogi następną osobę. Domyślił się po ciężarze, że to mężczyzna. Stęknął z wysiłku i odciągnął go w bezpieczne miejsce. Łapał za kostki kolejną osobę, gdy taśma stanęła. Wyprostował się. Po twarzy spływał mu pot, ciężko dyszał. Poczuł ból w starej ranie na piersi. Spojrzał w górę i zobaczył nadchodzącą postać z latarką. Wyciągnął rewolwer.
– Nie strzelaj, amigo – zabrzmiał znajomy głos jego partnera.
Austin opuścił bowena.
– Myślałem, że mnie osłaniasz.
– Już nie ma przed kim. Kiedy załatwiłem paru facetów, reszta wyskoczyła za burtę. Znalazłem wyłącznik podajnika.
Pierwsza osoba, którą Austin uratował od niechybnej śmierci, wydawała stłumione przez knebel odgłosy. Kurt włączył latarkę i zobaczył szafirowe oczy Therri Weld. Ostrożnie odkleił jej taśmę z ust, potem oswobodził ręce i nogi. Podziękowała mu i uwolniła z więzów dziecko. Austin wręczył dziewczynce lalkę. Przytuliła ją mocno.
Razem prędko oswobodzili pozostałych. Ryan powitał Austina promiennym uśmiechem i zaczął zasypywać pochwałami. Kurt miał dosyć tego egoistycznego aktywisty. Był na niego wściekły za wtrącanie się do akcji ratowniczej i narażanie na niebezpieczeństwo Therri. Chętnie wyrzuciłby go za burtę.
– Zamknij się – powiedział.
Ryan zamilkł, ponieważ zrozumiał, że Austin nie jest w dobrym nastroju.
Uwalniano ostatnich więźniów, gdy Austin usłyszał silnik łodzi. Chwycił bowena i razem z Zavalą przykucnęli za burtą. Silnik ucichł i łódź stuknęła w kadłub barki. Austin wstał i zapalił latarkę. Snop światła padł na przestraszoną twarz Bena Nighthawka.
– Właź – zawołał Austin. – Wszyscy są żywi.
Ben odetchnął z ulgą. Wdrapał się na pokład katamarana, bracia Aguirrez za nim. Pablo poruszał się z pewnym trudem. Miał zakrwawiony rękaw powyżej łokcia.
– Co się stało? – zapytał Austin.
Diego uśmiechnął się.
– Kiedy byliście tutaj, kilku ochroniarzy zauważyło, że bierzemy ich łódź i chcieli nas skasować. Pablo oberwał, ale oni poszli do piachu. – Rozejrzał się po barce i zobaczył trzy trupy. – Widzę, że wy też nie próżnowaliście.
Austin zerknął w kierunku przystani, gdzie poruszały się liczne światła.
– Wygląda na to, że potrąciliście gniazdo szerszeni.
– Bardzo duże gniazdo – odparł Pablo. Na odgłos helikoptera spojrzał w górę. – Ale my też mamy żądła.
Austin zauważył ruchomy cień na granatowoczarnym tle nocnego nieba. Sea cobra zbliżyła się w ułamku sekundy. Leciała jak strzała w kierunku lądu. Nad kompleksem Barkera zwolniła i zatoczyła krąg. Szukała celu, nie mogąc go znaleźć. Włączono kamuflaż kopuły i ogromny budynek wtopił się w otaczający go las.
Chwila niezdecydowania miała fatalne skutki. Reflektory oświetliły helikopter jak niemiecki bombowiec w czasie nalotów na Londyn. Załoga śmigłowca odpaliła rakietę, celując w plac. Za późno. Eksplozja zabiła garstkę ludzi Barkera, ale w tym samym momencie w górę wystrzelił pióropusz ognia. Naprowadzany ciepłem pocisk ziemia-powietrze nie mógł chybić z takiej małej odległości. Trafił w rurę wydechową sea cobry. Nastąpił żółtoczerwony błysk i płonące szczątki maszyny opadły do jeziora.
Wszystko stało się tak szybko, że ludzie na katamaranie ledwo mogli uwierzyć własnym oczom. Nawet Austin, który wiedział, że losy bitwy mogą się zmienić w mgnieniu oka, był zaszokowany. Jednak prędko się otrząsnął. Nie było chwili do stracenia. Ludzie Barkera mogli zaatakować lada moment. Austin zawołał Bena. Kazał mu odstawić uratowanych na ląd i ukryć w lesie.
Podszedł Ryan.
– Posłuchaj, przepraszam za to wszystko i dziękuję, że znów mnie uratowałeś.
– Kiedy następnym razem wpadniesz w tarapaty, będziesz zdany na siebie.
– Może mógłbym ci się jakoś odwdzięczyć?
– Najlepiej się odwdzięczysz, jak ruszysz się stąd. Dopilnuj, żeby Therri i inni dotarli bezpiecznie do brzegu.
Zza pleców Ryana wyłoniła się Therri.
– A ty? – zapytała.
– Zamierzam zamienić kilka słów z doktorem Barkerem, czy raczej Toonookiem.
Therri popatrzyła na Austina z niedowierzaniem.
– Przecież mówiłeś, że nie można niepotrzebne narażać się na niebezpieczeństwo. Barker i jego ludzie zabiją cię.
– Nie wykręcisz się tak łatwo od randki ze mną.
– Randki? Jak możesz myśleć o czymś takim? Jesteś stuknięty!
– Jestem całkiem normalny i zdecydowany zjeść wreszcie romantyczną kolację tylko we dwoje.
Therri uśmiechnęła się lekko.
– Też bym chciała. Bądź ostrożny.
Austin pocałował ją delikatnie w usta. Potem razem z Zavalą zepchnął skuter na wodę. Pojazd miał kilka wgnieceń i dziur od pocisków po ataku na katamaran, ale silnik nie ucierpiał i Zavala uruchomił go bez problemu. Austin skierował skuter w stronę lądu. Nie wiedział, co zrobi, kiedy wreszcie spotka się z Barkerem. Ale był pewien, że coś wymyśli.
Austin i Zavala przybili do brzegu kilkaset metrów od przystani i ruszyli w kierunku placu, gdzie wcześniej Barker przemawiał do swoich ludzi. Plac był teraz pusty. Podczas ataku helikoptera wszyscy uciekli do lasu. Austin i Zavala ominęli krater i kilka trupów.
Przy włączonym kamuflażu elektronicznym kopuła była niewidoczna, ale z wąskiego, prostokątnego otworu, gdzie pozostawiono otwarte wejście, sączyło się światło. Nikt nie zagrodził im drogi, gdy weszli do środka. Zobaczyli ogromną srebrzystą torpedę, wypełniającą większą część hangaru. Ten widok zapierał dech. W lśniącym, aluminiowym poszyciu zeppelina odbijało się światło mocnych reflektorów, reszta pomieszczenia była ciemna. Ukryli się w mroku za rusztowaniem, skąd mieli dobry widok na sterowiec.
Wokół statku powietrznego krzątali się ludzie. Najwyraźniej kończyli przygotowania do startu. Przy zeppelinie wyglądali jak karzełki.
Obsługa naziemna trzymała napięte cumy, jak na zawodach w przeciąganiu liny. Wysoko w górze rozchylało się wolno sklepienie kopuły. Przez otwór widać było gwiazdy. Austin przyglądał się sterowcowi, od tępego dziobu do zwężonego ogona, chłonąc każdy szczegół. Na moment zatrzymał wzrok na trójkątnym górnym stateczniku i napisie “Nietzsche”. Statek powietrzny był pięknym przykładem połączenia formy z funkcjonalnością, ale Austina nie interesowała estetyka.
Kabinę sterowniczą, znajdującą się tuż nad podłogą, otaczali strażnicy. Austin znów przyjrzał się zeppelinowi i znalazł to, czego szukał. Wskazał Zavali obudowę najbliższego silnika i szybko wyłożył mu swój plan. Joe skinął głową, że zrozumiał. Zawiadomił przez radio Diego, że wchodzą na pokład sterowca. Dach hangaru był już całkiem odsłonięty i za kilka sekund obsługa naziemna mogła zacząć luzować liny kotwiczne.
Zeppelin spoczywał na stożkowych podporach, przypominających dawne wieże wiertnicze. Przy kadłubie stały rusztowania. Austin zaczął się skradać od jednego do drugiego, Zavala szedł tuż za nim. W końcu dotarli do dwóch stojaków, podtrzymujących obudowę prawego tylnego silnika. Austin rozejrzał się. Obsługa wciąż była zajęta przytrzymywaniem lin kotwicznych, które napinał sterowiec. Korzystając z tego, że nikt ich nie zauważył, Austin wspiął się na szczyt stojaka.
Jajowata obudowa silnika wisiała na metalowych wysięgnikach, wystających z kadłuba. Wirujące śmigło miało wysokość dwóch ludzi. Austin podciągnął się do góry. Poczuł pod stopami wibracje potężnego silnika. Kiedy śmigło nabrało szybkości, musiał się mocno trzymać, żeby nie zdmuchnął go wsteczny strumień powietrza. Sięgnął w dół, by pomóc Zavali wdrapać się na górę. W tym momencie obsługa naziemna zluzowała liny i zeppelin zaczął się wznosić. Trzymając się jedną ręką, Austin napiął mięśnie ramion i wciągnął Zavalę.