– Poradzisz sobie z pilotowaniem tego starego worka wypełnionego gazem?
– A co w tym trudnego? Otwierasz przepustnicę i celujesz dziobem tam, gdzie chcesz lecieć.
Austin nie wątpił w słowa Zavali. Jego partner przelatał setki godzin wszystkimi typami pojazdów powietrznych, jakie kiedykolwiek zbudowano. Znajdowali się mniej więcej w połowie długości wielkiego sterowca. Jeśli będą się posuwali do przodu i w dół, trafią do kabiny sterowniczej.
Opuścili pomieszczenie z dziwną ekspozycją muzealną i zapuścili się w labirynt korytarzy innych niż te, które napotkali zaraz po wejściu na pokład. Wszystko było tu nowsze i bardziej funkcjonalne. Dotarli do schodów prowadzących w dół. Austin myślał, że są w pobliżu kabiny sterowniczej, ale zmienił zdanie, gdy poczuł zapach słonej wody i ryb. Przypomniała mu się jego wizyta w wylęgarni ryb Oceanusa na Wyspach Owczych.
Zawahał się na szczycie schodów, wyciągnął bowena i wolno zszedł w ciemność. Usłyszał szum silników elektrycznych i bulgot napowietrzaczy. Odgłosy potwierdzały jego teorię, że to wylęgarnia ryb. Kiedy był w połowie schodów, rozbłysło światło i zobaczył, że będzie się musiał zmierzyć nie tylko z biorybami.
Na dole stał doktor Barker i patrzył na niego z wesołym uśmiechem na pociągłej twarzy. Oczy ukrywał za ciemnymi przeciwsłonecznymi okularami.
– Witam, panie Austin – powiedział. – Czekaliśmy na pana. Przyłączy się pan do nas?
Trudno było odmówić. Barkera otaczały ponure typy z karabinami szturmowymi wycelowanymi w schody. Jeden ruch palca na spuście zamieniłby Austina i Zavalę w krwawą miazgę. Jeszcze bardziej przekonująca była mina oszpeconego szefa strażników, który już kilka razy próbował zabić Austina. Człowiek z blizną wykrzywiał wargi w szerokim uśmiechu. Cieszył się, że wreszcie będzie mógł załatwić z nim porachunki.
– Jakże miałbym nie przyjąć tak miłego zaproszenia? – odrzekł Austin i zszedł na dół.
– A teraz rzućcie broń i kopnijcie daleko od siebie – rozkazał Barker.
Austin i Zavala wykonali polecenie. Strażnicy podnieśli rewolwer i strzelbę. Jeden z nich przeszukał Zavalę. Człowiek z blizną podszedł do Austina i dotknął jego płaszcza.
– Nie mogę się doczekać widoku twojej śmierci – warknął.
Durendal parzył Austina w żebra.
– Znam dentystę, który mógłby zrobić cuda z twoimi zębami.
Szef strażników przerwał rewizję osobistą, złapał Austina za klapy i przydusił. Na rozkaz Barkera cofnął się.
– Nie wolno tak traktować gości – pouczył go Barker i odwrócił się do Joego. – Pan Zavala, jak się domyślam?
Kąciki ust Zavali uniosły się lekko. Jego łagodny ton nie mógł zamaskować pogardy w głosie.
– A pan to ten stuknięty naukowiec, doktor Barker, jak się domyślam? Kurt dużo mi o panu opowiadał.
– Na pewno same dobre rzeczy – odrzekł Barker. Wydawał się ubawiony. Zerknął na Austina. – Wybieracie się, panowie, na bal kostiumowy?
– Zgadza się – przytaknął Austin. – Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, pójdziemy dalej.
– Nie uciekajcie tak szybko. Dopiero przyszliście.
– Skoro pan nalega… Chcielibyśmy jednak opuścić ręce, jeśli można.
– Proszę bardzo, tylko nie dawajcie moim ludziom powodu do zabicia was na miejscu.
– Dzięki za ostrzeżenie. – Austin rozejrzał się. – Skąd pan wiedział, że jesteśmy na pokładzie? Ukryte kamery?
– W tym zabytku nie ma takich skomplikowanych urządzeń. Dla bezpieczeństwa w całym sterowcu zainstalowaliśmy sensory. Lampka kontrolna w kabinie sterowniczej pokazała zmianę temperatury powietrza w prawym pomieszczeniu obsługi silników. Kiedy poszliśmy to sprawdzić, zastaliśmy otwarty właz. Myśleliśmy, że to przypadek, dopóki nie zauważyliśmy, że brakuje dwóch płaszczy.
– Ależ byliśmy nieostrożni…
– Ta nieostrożność może was kosztować życie. Jeśli chcieliście zwiedzić nasz statek, chętnie byśmy wam go pokazali.
– Może następnym razem.
– Nie będzie następnego razu.
Barker podszedł bliżej i zdjął przeciwsłoneczne okulary. Austin zobaczył jego blade oczy. Pierwszy raz widział je na otwarciu wystawy w waszyngtońskim muzeum. Tęczówki niemal niczym nie różniły się od białek i przypominały ślepia jadowitego węża.
– Pan i NUMA narobiliście mi mnóstwo kłopotów – powiedział Barker.
– Pańskie kłopoty dopiero się zaczynają – odparł Austin.
– Odważne słowa jak na człowieka w pańskiej sytuacji. Ale spodziewałem się ich po tym, jak w Waszyngtonie pokrzyżował pan plany Umealiqowi.
Zavala po raz pierwszy usłyszał to imię.
– Kto to taki? – zapytał.
– Ten facet z blizną – wyjaśnił mu Austin. – Podobno znaczy to “kamienna dzida”.
Zavala uśmiechnął się lekko.
– Uważa pan tę sytuację za śmieszną? – zapytał Barker.
– Myślałem, że to imię znaczy po kiolyańsku “focze łajno” – odrzekł Zavala.
Umealiq sięgnął do kościanego noża przy pasie i zrobił krok naprzód. Barker wyciągnął rękę i powstrzymał go. Przyjrzał się w zamyśleniu ludziom z NUMA.
– Co wiecie o Kiolya?
– Innuici uważają was za szumowiny Arktyki – odparł Austin.
Barker poczerwieniał.
– Właśnie przez Innuitów cały świat sądzi, że ludzie Północy to głupkowato uśmiechnięte karykatury, które biegają w futrach i mieszkają w lodowych domkach.
Austin był zadowolony, że udało mu się wkurzyć Barkera.
– Słyszałem, że kiolyańskie kobiety cuchną zjełczałym tranem.
Zavala wyczuł dobrą zabawę i włączył się.
– Naprawdę śmierdzą jeszcze gorzej. Dlatego te palanty tutaj wolą swoje własne, męskie towarzystwo.
– Możecie nas obrażać, ile chcecie – powiedział Barker. – Wasze kiepskie dowcipy to ostatnie słowo skazańca. Moi ludzie są jak rycerze zakonni w dawnych czasach.
Mózg Austina pracował na najwyższych obrotach. Barker miał rację. On i Joe mogli wymyślać różne obelgi, ale byli bezradni, mając przeciwko sobie tylu dobrze uzbrojonych ludzi. Trzeba znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Ziewnął i zapytał:
– A co z tym zwiedzaniem, które nam pan obiecał?
– Cóż za nietakt z mojej strony, że o tym zapomniałem.
Barker ruszył przodem. Wszedł na pomost biegnący środkiem pomieszczenia. Z obu stron bulgotała woda, ale źródło hałasu było ukryte w ciemności. Barker znów założył przeciwsłoneczne okulary i wydał rozkaz jednemu ze swoich ludzi. Sekundę później pomieszczenie zalało niebieskie światło z plastikowych zbiorników wpuszczonych w podłogę po obu stronach pomostu. Pod przezroczystymi, odsuwanymi pokrywami pływały wielkie ryby.
– Wygląda pan na zaskoczonego, panie Austin.
– Kolejna pomyłka z mojej strony. Myślałem, że trzyma pan swoje ryby na wybrzeżu, gdzie mają dostęp do słonej wody.
– To nie są zwykłe ryby – odparł Barker z dumą w głosie. – Mogą żyć w słonej lub słodkiej wodzie. Tak je zaprojektowałem. Udoskonaliłem modele, które opracowałem wspólnie z doktorem Throckmortonem. Są trochę większe i bardziej agresywne niż zwyczajne ryby. Perfekcyjne maszyny do rozmnażania. Polecimy tuż nad powierzchnią oceanu i ryby zsuną się do wody po specjalnych pochylniach. – Rozpostarł ręce jak podczas wiecu przed hangarem. – Oto moje dzieło. Niedługo te piękne stworzenia będą pływały w morzu.
– Gdzie narobią nieprawdopodobnych zniszczeń – dodał Austin. – To potwory.
– Potwory? Ja tak nie uważam. Po prostu wykorzystałem moją znajomość inżynierii genetycznej do stworzenia lepszego produktu komercyjnego. To nie jest wbrew prawu.
– Ale zabójstwa są karane!
– Niech pan sobie daruje to żałosne oburzenie. Zanim wkroczyliście na scenę, było wiele ofiar. I będzie jeszcze dużo więcej przeszkód do usunięcia. – Barker podszedł do zbiorników po drugiej stronie rybiej ładowni. – To moi ulubieńcy. Chciałem sprawdzić, do czego uda mi się dojść. Przekonać się, jak duże i żarłoczne mogą być ryby. Są zbyt agresywne, żeby się rozmnażać. Gdyby nie te śluzy, rzuciłyby się na siebie.