Gamay fachowo opatrzyła ranę Austina. Była mniej groźna, niż wyglądało. Kurt pocieszał się, że przynajmniej będzie miał takie same blizny po obu stronach klatki piersiowej. On i Zavala siedzieli z Troutami w ciepłej mesie przy kawie, kiedy kucharz zapytał, co chcą na śniadanie.
Austin zdał sobie sprawę, że nie jedli od poprzedniego dnia. Poznał po oczach Zavali, że Joe też jest głodny.
– Wszystko jedno, byle dużo – odparł.
– Może ryba w cieście i jajka? – zaproponował kucharz.
– Ryba w cieście? – zapytał Zavala.
– Tak. To nowofundlandzka specjalność.
Austin i Zavala wymienili spojrzenia.
– Nie, dziękujemy – odpowiedzieli.
40
Bear zjawił się zgodnie z obietnicą. Therri wywołała pilota przez radio, powiedziała mu, że musi ewakuować około pięćdziesięciu osób, Bear nie zadawał pytań. Wezwał wszystkich pilotów w promieniu stu pięćdziesięciu kilometrów. Z różnych kierunków nadleciały hydroplany, by zabrać pasażerów z brzegu jeziora. Najpierw wsiedli chorzy i starzy, potem młodzi. Therri stała na plaży z mieszanymi uczuciami ulgi i smutku. Pomachała na pożegnanie swojej nowej przyjaciółce Rachaeli.
Ryan kwalifikował się do odlotu w pierwszej kolejności. Prowizorycznie opatrzono mu ranę, żeby powstrzymać krwawienie i zapobiec infekcji. Trafił z innymi do małego, ale dobrze wyposażonego prowincjonalnego szpitala. Bracia Aguirrez skorzystali z własnego transportu. Wezwali eurocopter, który zabrał ich na jacht.
Przed odlotem Ben i niektórzy młodzi mężczyźni z plemienia wybrali się na drugą stronę jeziora, żeby sprawdzić, co zostało z kompleksu Barkera. Po powrocie zameldowali, że nic już tam nie ma. Therri zapytała, co stało się z diabłorybami, które oglądała. Ben tylko się uśmiechnął.
– Usmażone.
Therri, Ben i Mercer byli ostatni w kolejce do ewakuacji. Kiedy hydroplan wzbił się nad rozległy las, Therri spojrzała w dół na spalone drzewa wokół zniszczonej budowli Barkera.
– Co się tu stało? – zawołał Bear przez hałas silnika. – Wiecie coś o tym?
– Ktoś musiał się bawić zapałkami – odrzekł Mercer. Na widok sceptycznej miny Beara uśmiechnął się szeroko. – Jak dolecimy na miejsce, opowiem ci wszystko przy piwie.
Austin i Zavala w towarzystwie Troutów płynęli do portu na pokładzie statku badawczego Throckmortona. Naukowiec wciąż był w szoku po odkryciu szalonego planu Barkera. Obiecał złożyć zeznania przed komisją kongresową senatora Grahama, kiedy tylko poinformuje parlament kanadyjski o zagrożeniach, jakie stwarzają genetycznie modyfikowane ryby.
Po powrocie do Waszyngtonu Austin spotkał się z Sandeckerem i zdał mu relację z przebiegu operacji. Admirał z zainteresowaniem słuchał opowieści o śmierci Barkera, ale najbardziej fascynował go Durendal. Trzymał miecz ostrożnie w obu rękach.
W przeciwieństwie do wielu ludzi morza Sandecker nie był przesądny, toteż Austin ze zdziwieniem uniósł brwi, kiedy admirał, wpatrzony w lśniące ostrze, mruknął:
– Ten miecz wydaje się żyć własnym życiem.
– Miałem to samo wrażenie – przyznał Austin. – Kiedy pierwszy raz wziąłem go do ręki, poczułem dreszcz, jakby przepłynął przeze mnie prąd elektryczny.
Sandecker wsunął miecz do pochwy.
– To oczywiście zabobonne bzdury.
– Oczywiście. Co pan proponuje z nim zrobić?
– Nie mam żadnych wątpliwości, że trzeba go zwrócić ostatniemu prawowitemu właścicielowi.
– Roland nie żyje, a Diego, jeśli jest tą mumią, którą widziałem, nie będzie w najbliższym czasie rościł pretensji do Durendala.
– Niech pomyślę… Nie miałbyś nic przeciwko temu, żebym na razie pożyczył sobie ten miecz?
– Oczywiście, że nie, choć mógłbym go wykorzystać do przebicia się przez kupę papierkowej roboty.
Sandecker zapalił cygaro i wrzucił zapałkę do kominka. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
– Zawsze uważałem, że ogień dużo lepiej wszystko załatwia niż nasza federalna biurokracja.
Parę dni później Sandecker wezwał Austina. W słuchawce telefonu zatrzeszczał jego głos:
– Kurt, jeśli masz chwilę czasu, wpadnij do mojego gabinetu. I weź ze sobą Joego. Jest u mnie kilka osób, które chcą się z wami zobaczyć.
Austin znalazł Zavalę w pracowni projektowej pojazdów głębokiego zanurzenia i przekazał mu polecenie szefa. Sandecker wprowadził ich do pokoju, który był centralnym ośrodkiem NUMA.
– Kurt, Joe, miło, że przyszliście – powitał ich wylewnie i wziął obu pod rękę.
Austin uśmiechnął się na tę obłudę admirała. Kiedy Sandecker kogoś wzywał, nie było wyboru. Ten, kto się spóźnił lub w ogóle nie przyszedł, miał okazję przekonać się, co znaczy gniew admirała.
Za Sandeckerem stał Balthazar Aguirrez i jego dwaj synowie. Bask rozpromienił się na widok Austina. Potrząsnął jego ręką, potem uścisnął dłoń Zavali.
– Zaprosiłem pana Aguirreza i jego synów, żeby podziękować im za pomoc w Kanadzie – wyjaśnił Sandecker.
– Nie zrobilibyśmy tego bez waszej pomocy – powiedział Austin, zwracając się do Basków. – Przykro mi z powodu śmierci waszego pilota i straty helikoptera. I rany Pablo.
Aguirrez zbył to machnięciem ręki.
– Dziękuję, przyjacielu. Helikopter to tylko maszyna, którą łatwo zastąpić inną. Jak widać, rana mojego syna szybko się goi. Szkoda mi pilota, ale jak wszyscy ludzie na moim jachcie, był dobrze opłacanym najemnikiem i doskonale zdawał sobie sprawę z ryzyka tego zawodu.
– Niemniej jednak to bolesna strata.
– Oczywiście. Cieszę się z waszego sukcesu, ale czy nie macie jakichś wiadomości o mieczu i rogu?
– Wygląda na to, że pańskie relikwie przebyły długą i trudną drogę – odrzekł Sandecker. – Dzięki notesowi znalezionemu przez Kurta w makabrycznym muzeum Barkera udało nam się odtworzyć ich historię. Pański przodek Diego żeglował z Wysp Owczych przez Atlantyk. Nie dotarł jednak do Ameryki. On i jego załoga zmarli, najprawdopodobniej z powodu jakiejś epidemii. Statek dryfował, aż dotarł do lodów polarnych. Zeppelin odkrył karawelę setki lat później podczas tajnego lotu do bieguna północnego i zabrał ciało pańskiego przodka. Awaria zmusiła potem sterowiec do lądowania na lodzie. Kiolya znaleźli go i zabrali ciała Diego i kapitana zeppelina, Heinricha Brauna.
– Kurt opowiedział mi tę historię – odparł niecierpliwie Aguirrez. – Ale co z relikwiami?
– Proszę usiąść. Myślę, że czas na brandy – powiedział Sandecker.
Admirał wskazał gościom wygodne skórzane fotele na wprost masywnego biurka i podszedł do barku ukrytego w ścianie. Wrócił z butelką i napełnił kieliszki. Potem otworzył skrzyneczkę i wyjął garść specjalnie zwijanych cygar. Poczęstował wszystkich i poklepał się po górnej kieszeni marynarskiej kurtki.
– Chyba zgubiłem obcinacz do cygar. Nie macie panowie scyzoryka? Nie szkodzi. – Sięgnął do tyłu i położył na blacie miecz w pochwie. – Może to wystarczy.
Balthazar z niedowierzaniem wytrzeszczył oczy. Drżącymi rękami wyciągnął miecz z pochwy i uniósł go wysoko nad głowę, jakby wzywał do boju rycerzy Karola Wielkiego.
– Durendal – wyszeptał.
– Róg otrzyma pan za kilka dni razem ze szczątkami pańskiego przodka – powiedział Sandecker. – Pomyślałem, że może pochowa pan te bezcenne relikwie z ich prawowitym właścicielem.
Balthazar wsunął miecz z powrotem do pochwy i podał synom.
– Prawowitym właścicielem jest naród baskijski. Wykorzystam miecz i róg Rolanda do zapewnienia Baskom suwerenności. – Uśmiechnął się. – Ale w pokojowy sposób.
Niebieskie oczy Sandeckera błyszczały wesoło. Był wyraźnie zadowolony, że udał mu się ten teatralny spektakl. Uniósł wysoko kieliszek.
– Wypijmy za to.
Później, tego samego dnia, do Austina zadzwonił Ryan. Wrócił już do Waszyngtonu. Poprosił o spotkanie w “zwykłym miejscu”. Austin przyjechał na Roosevelt Island kilka minut wcześniej. Czekał pod pomnikiem, kiedy zobaczył nadchodzącego Ryana. Ryan był jeszcze blady i wymizerowany po postrzale. Nie miał tego aroganckiego wyrazu twarzy, który tak drażnił Austina.