José Saramago
Podwojenie
Dla Pilar, do ostatniej chwili
Dla Ray – Güde Martin
Dla Pepy Sánchez – Manjavacas
Chaos jest jeszcze nieodgadnionym porządkiem.
Księga Przeciwności
Jestem szczerze przekonany, że przechwyciłem wiele myśli przeznaczonych przez niebo komuś innemu.
Laurence Sterne
Mężczyzna wchodzący do wypożyczalni, aby wypożyczyć kasetę wideo, ma w swym dowodzie niezbyt popularne imię o posmaku klasycznym, który z czasem uległ zjełczeniu, ni mniej, ni więcej, lecz Tertulian Maksym Alfons. Co do częstszych w użyciu Maksyma i Alfonsa jakoś jeszcze potrafi się przyznać, jednakowoż w zależności od stanu ducha, w jakim się znajduje, Tertulian wszakże ciąży mu jak głaz od pierwszego dnia, kiedy to zdał sobie sprawę, iż nieszczęsne imię można wymówić z ironią zabarwioną odcieniem obraźliwości. Jest nauczycielem historii w gimnazjum, a film został mu polecony przez kolegę z pracy, który nie omieszkał go uprzedzić, Nie jest to arcydzieło sztuki kinematograficznej, ale będziesz mógł się rozerwać przez półtorej godziny. Prawdę powiedziawszy, Tertulian Maksym Alfons bardzo potrzebuje bodźców mogących go rozerwać, mieszka sam i nudzi się, albo, by wyrazić to z kliniczną dokładnością wymaganą przez rzeczywistość, poddał się chwilowej słabości ducha powszechnie znanej pod nazwą depresji. Aby mieć jasność co do jego przypadku, wystarczy powiedzieć, że był kiedyś żonaty i że nie pamięta, co go skłoniło do małżeństwa, rozwiódł się i teraz nie chce nawet pamiętać powodów, dla których się rozszedł. W zamian nie pozostała mu po nieudanym związku gromadka dzieci domagających się od niego nieodpłatnie świata podanego na srebrnej tacy, tylko słodka historia, poważny i wychowawczy przedmiot, do której nauczania go powołano i która mogła stać się wygodnym schronieniem, ale od dłuższego czasu postrzega on ją jako bezsensowną udrękę i początek bez końca. Dla nostalgicznych temperamentów, z natury swej chwiejnych, niezbyt elastycznych, samotne życie jest niezwykle ciężką karą, lecz taka sytuacja, przyznajmy to, choć przykra, z rzadka jedynie prowadzi do porywającego dramatu, z tych, co to wstrząsają ciało dreszczem i jeżą włosy na głowie. Najczęściej widać, tak często, że przestaje to już kogokolwiek dziwić, ludzi cierpliwie cierpiących o systematyczne drążenie samotności, jak w niedawnej przeszłości pokazały publiczne przykłady, choć niezbyt nagminne, a nawet w dwóch przypadkach zakończone szczęśliwie, tego portrecisty, którego poznaliśmy zaledwie inicjał imienia, tego lekarza medycyny ogólnej, który wrócił z wygnania, by umrzeć na łonie ukochanej ojczyzny, tego redaktora, co to usunął prawdę, aby w miejsce jej zaszczepić kłamstwo, tego pracownika archiwum, który usuwał świadectwa zgonu, wszyscy oni, przez przypadek czy też zbieg okoliczności, byli płci męskiej, ale żaden z nich nie cierpiał z powodu nieszczęsnego imienia Tertulian, i to zdecydowanie przemawiało na ich korzyść w sprawie stosunków z bliźnimi. Ekspedient, który wyciągnął już z półki zamówioną kasetę, zapisał w książce wypożyczeń tytuł filmu i aktualną datę i zaraz wskazał klientowi rubrykę, by się w niej podpisał. W podpisie, złożonym po chwili wahania, można było dojrzeć jedynie dwa ostatnie słowa, Maksym Alfons, bez Tertuliana, lecz jakby chcąc wyjaśnić z góry sprawę mogącą stać się powodem konfliktu, klient, podpisując się, wyszeptał, Tak będzie szybciej. Na niewiele mu się zdały te zabiegi, bo ekspedient, przepisując do kartoteki dane z jego dowodu osobistego, wypowiedział na głos znane nam imię, do tego jeszcze takim tonem, że nawet niewinne stworzenie rozpoznałoby go jako zamierzony. Nikt, jak sądzimy, bez względu na to, jak pozbawione przykrości byłoby jego życie, nie ośmieliłby się przyznać, że nigdy nie zdarzył mu się afront tego typu. Zawsze pojawi się na naszej drodze, wcześniej czy później, jeden z tych silnych duchem, w których słabości ludzkie, szczególnie te wyjątkowo subtelne, wzbudzają wybuchy szyderczego śmiechu, prawda jest taka, że pewne nie wyartykułowane dźwięki, które czasem mimo woli opuszczają nasze usta, nie są niczym innym tylko niepohamowanym jękiem pradawnego bólu, zupełnie jak stara blizna, która nagle o sobie przypomina. Wkładając kasetę do swej sfatygowanej nauczycielskiej teczki, Tertulian Maksym Alfons, z godnością wartą odnotowania, wysila się, by nie okazać uczucia przykrości, jakie wywołało w nim bezinteresowne obwieszczenie wszem i wobec jego imienia, ale nie potrafi powstrzymać się od powiedzenia do siebie samego, chociaż jednocześnie obwiniając sam siebie za nikczemną niesprawiedliwość, myśli, że wina była po stronie kolegi i wynikała z manii, nieobcej różnym ludziom, udzielania komuś porad, choć ten o nie nie prosi. Zwykle gdy tego potrzebujemy, zrzucamy winę na coś odległego, podczas gdy w rzeczywistości zabrakło nam odwagi, by stawić czoło temu czemuś, co bezpośrednio stanęło nam na drodze. Tertulian Maksym Alfons nie wie, nawet sobie tego nie wyobraża, nie może zgadnąć, że ekspedient już żałuje swego złego i niewczesnego zachowania, inne ucho, bardziej czułe niż jego własne, będące w stanie wychwycić subtelne stopniowanie głosu, którym zawsze deklarował swą usłużność w odpowiedzi na wymuszone do widzenia, pozwoliłoby dostrzec, że za kontuarem zagnieździło się wielkie pragnienie zawarcia pokoju. Jakkolwiek by było, fundamentem handlu, wymurowanym w przeszłości i umocnionym przez wieki używania, jest maksyma, że rację ma zawsze klient, nawet w tak nieprawdopodobnym, choć możliwym, przypadku, kiedy nazywa się Tertulian.
Już w autobusie zostawiającym go blisko bloku, w którym mieszka od kilku lat, to znaczy odkąd się rozwiódł, Maksym Alfons, by użyć wersji skróconej imienia, bo w naszym mniemaniu dopuścił do jej użycia jedyny pan i właściciel, lecz przede wszystkim dlatego, że słowo Tertulian, będąc tak blisko, zaledwie dwie linijki wcześniej, zakłóciłoby tok narracji, otóż Maksym Alfons, jak mówiliśmy, zadał sobie pytanie, nagle zaintrygowany, nagle bezradny, jakież to dziwne motywy, jakież szczególne powody skłoniły kolegę od matematyki, zapomnieliśmy powiedzieć, że kolega jest od matematyki, polecać mu z takim uporem film, który przyszedł wypożyczyć, skoro prawdą jest, że nigdy tak zwana siódma sztuka nie była przedmiotem ich rozmowy. Można by jeszcze zrozumieć ten upór, gdyby chodziło o jakiś dobry film, z tych, co to nie podlegają dyskusji, w tej sytuacji przyjemność, satysfakcja, entuzjazm spowodowany odkryciem dzieła o wielkiej wartości estetycznej mogłyby skłonić kolegę, podczas obiadu w stołówce albo podczas przerwy pomiędzy dwoma lekcjami, do pociągnięcia w pośpiechu za rękaw i powiedzenia, Nie pamiętam, żebyśmy kiedykolwiek mówili o filmach, ale teraz mówię ci, stary, musisz go zobaczyć Kto szuka, znajduje, bo taki jest dokładnie tytuł filmu, który Tertulian Maksym Alfons niesie w teczce, tej informacji też nam brakowało. Wtedy nauczyciel historii by zapytał, I w jakim kinie go wyświetlają, na co ten od matematyki odpowiedziałby, prostując, Nie wyświetlają, wyświetlali, film ma już cztery albo pięć lat, nie wiem, w jaki sposób uciekła mi premiera, a potem, ciągle zaniepokojony możliwą bezużytecznością rady, którą dawał z takim zapałem, Ale może już go widziałeś, Nie widziałem, rzadko chodzę do kina, zadowalam się telewizją, No to powinieneś go zobaczyć, znajdziesz go w każdym sklepie, albo wypożycz, jeśli nie chcesz kupować. Dialog mógłby przebiegać mniej więcej w taki sposób, gdyby film zasługiwał na uznanie, lecz sprawy odbyły się przy mniejszej ilości dytyrambów, Nie chcę się mieszać w twoje życie, powiedział ten od matematyki, obierając pomarańczę, ale od jakiegoś czasu wydajesz się mocno przybity, co Tertulian Maksym Alfons potwierdził, To prawda, ostatnio nie najlepiej się czuję, Problemy ze zdrowiem, Nie sądzę, z tego, co wiem, nie jestem chory, chodzi o to, że wszystko mnie męczy i nudzi, ta cholerna rutyna, to powtarzanie, to maszerowanie w miejscu, Rozerwij się, człowieku, rozerwanie się zawsze było najlepszym lekarstwem, Pozwól, że zauważę, że rozerwanie się zawsze było lekarstwem dla kogoś, kto nie potrzebuje lekarstw, Masz rację, bez wątpienia, niemniej będziesz musiał zrobić coś, żeby wyjść z tego marazmu, w którym się znalazłeś, Z depresji, Depresja czy marazm to to samo, porządek współczynników jest arbitralny, Ale nie ich wartość, Co robisz po lekcjach, Czytam, słucham muzyki, czasem idę do muzeum, A do kina chodzisz, Do kina chodzę rzadko, wystarczy mi to, co puszczają w telewizji, Mógłbyś kupić kilka kaset, stworzyć małą wideotekę, jak to się teraz mówi, Tak, rzeczywiście mógłbym, tyle że brakuje już miejsca nawet na książki, No to wypożycz sobie, wypożyczenie to najlepszy sposób, Mam trochę kaset, kilka dokumentów naukowych, przyrodniczych, archeologicznych, antropologicznych, poświęconych sztuce, interesuje mnie też astronomia, sprawy tego rodzaju, To bardzo dobrze, ale musisz rozerwać się historiami, które nie zajmują zbyt wiele miejsca w głowie, na przykład, skoro interesuje cię astronomia, to przypuszczam, że spodobałoby ci się science fiction, przygody w kosmosie, gwiezdne wojny, efekty specjalne, Z tego, co widzę i rozumiem, te tak zwane efekty specjalne są najgorszym wrogiem wyobraźni, tej tajemniczej, enigmatycznej i przebiegłej siły, która tyle się napracowała, pozwoliła ludziom tak wiele wymyślić, Mój drogi, przesadzasz, Wcale nie, przesadzają ci, którzy chcą mnie przekonać, że szybciej niż w jedną sekundę, dzięki pstryknięciu palcami, przemieszcza się statek kosmiczny o sto miliardów kilometrów, Przyznaj, że aby stworzyć te efekty, które tak lekceważysz, także potrzeba wyobraźni, Owszem, ale ich, a nie mojej, Zawsze możesz użyć swojej, poczynając od punktu, do którego dotarła ich wyobraźnia, Dobra, dobra, dwieście miliardów kilometrów, zamiast stu, Nie zapominaj, że to, co dzisiaj nazywamy rzeczywistością, wczoraj było wytworem wyobraźni, popatrz na Juliusza Verne'a, Tak, ale obecną rzeczywistością jest, na przykład, lot na Marsa, a przecież Mars z astronomicznego punktu widzenia, można powiedzieć, jest tuż za rogiem, żeby tam dolecieć, potrzeba ponad dziewięciu miesięcy, a potem musiałoby się czekać tam sześć miesięcy, aż planeta znajdzie się ponownie w idealnym punkcie, by można było wrócić i na koniec znów wyruszyć w następną dziewięciomiesięczną podróż na Ziemię, w sumie dwa lata najwyższej nudy, film o podróży na Marsa, w którym przestrzegano by autentyczności faktów, byłby najbardziej przerażającym nudziarstwem, jakie kiedykolwiek widziało ludzkie oko, Teraz już rozumiem, dlaczego jesteś sfrustrowany, Dlaczego, Dlatego, że nie ma nic, co by cię mogło zadowolić, Zadowoliłbym się nawet czymś niewielkim, gdybym to miał, Coś na pewno masz, karierę, pracę, na pierwszy rzut oka nie widzę powodów do narzekania, To kariera i praca mają mnie, a nie ja je, Na to zło, zakładając, iż rzeczywiście jest to zło, wszyscy się skarżymy, ja też bym wolał zyskać sławę matematycznego geniusza, zamiast być przeciętnym, zrezygnowanym nauczycielem gimnazjum, którym dalej będę, bo nie mam innego wyjścia, Nie lubię siebie samego, prawdopodobnie na tym polega problem, Gdybyś przyszedł do mnie z układem równań z dwiema niewiadomymi, mógłbym ewentualnie ci pomóc jako specjalista, ale w kwestii niekompatybilności tego kalibru moja wiedza mogłaby ci tylko skomplikować życie, dlatego radzę, żebyś rozerwał się, oglądając kilka filmów, tak jakby to był środek na uspokojenie, zamiast zacząć interesować się matematyką, co bardzo nadweręża głowę, Masz jakiś pomysł, Pomysł na co, Na interesujący film, który byłby wart obejrzenia, Tego nie brakuje, wejdź do wypożyczalni, pooglądaj sobie i coś wybierz, No to przynajmniej poleć mi któryś. Nauczyciel matematyki pomyślał, pomyślał, w końcu powiedział, Kto szuka, znajduje, Co to jest, Film, o to mnie prosiłeś, Brzmi jak ludowe porzekadło, To jest porzekadło, Cały film czy tylko jego tytuł, Sam zobacz, Jaki to gatunek, Porzekadło, Nie, film, Komedia, Jesteś pewien, że nie jest to okropny dramat z gatunku płaszcza i szpady albo z tych nowoczesnych, z bombami i wybuchami, To lekka komedia, zabawna, Zapiszę sobie tytuł, Kto szuka, znajduje, Dobra, już mam, Nie jest to żadne arcydzieło kinematografii, ale będziesz mógł się odprężyć przez półtorej godziny.
Tertulian Maksym Alfons jest w domu, ma minę wyrażającą zwątpienie, nic poważnego, jednakże nie pierwszy raz zdarza mu się znajdować w takiej sytuacji, obserwując kołysanie się własnej woli pomiędzy trwonieniem czasu a przygotowaniem czegoś do jedzenia, co zwykle nie wymaga więcej wysiłku niż otworzenie puszki i podgrzanie jej zawartości, albo alternatywę pójścia na kolację do pobliskiej restauracji, gdzie już go znają jako człowieka nie wykazującego zbytniego zainteresowania kartą dań, nie z powodu pychy wiecznie niezadowolonego klienta, ale z powodu obojętności, oddalenia, lenistwa nachodzących go w chwili, kiedy trzeba wybrać danie na zbyt krótkiej liście, zdecydowanie za bardzo powtarzalnej. W przekonaniu, że nie warto wychodzić z domu, utwierdza go fakt, że przyniósł wszak pracę ze szkoły, ostatnie ćwiczenia uczniów, które powinien uważnie przeczytać i poprawić, zawsze gdy zrobią zamach przeciw wpajanym im prawdom lub też pozwolą sobie na zbytnią dowolność interpretacji. Historia, której misję nauczania powierzono Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi, jest jak bonsai: trzeba mu od czasu do czasu przycinać korzenie, żeby nie rosło, karłowata miniaturka gigantycznego drzewa miejsc i czasu, i tego, co w nich się wydarza, patrzymy, widzimy nierówność rozmiarów i to nam wystarczy, nie zwracamy uwagi na wiele znaczących różnic, na przykład żaden ptak, nawet najmniejszy koliberek, nie byłby w stanie uwić sobie gniazdka w gałęziach bonsai, a jeśli jest prawdą, że w jego niewielkim cieniu, zakładając, że jest obdarzony wystarczającą rozłożystością, może skryć się jaszczurka, i tak gadowi wystawać będzie ogon na zewnątrz. Historia, której naucza Tertulian Maksym Alfons, on sam to przyznaje i nie zawaha się tego wyznać, gdyby go o to zapytano, ma bardzo wiele wystających na zewnątrz ogonów, niektóre nawet jeszcze się ruszają, inne zostały już zredukowane do zeschniętej skóry, z rzędem luźnych kręgów w środku. Przypominając sobie rozmowę z kolegą, pomyślał, Matematyka przyszła z innej mózgowej planety, w matematyce jaszczurcze ogony byłyby w najlepszym razie abstrakcją. Wyciągnął papiery z teczki i ułożył je na stole, wyciągnął też kasetę z Kto szuka, znajduje, oto miał przed sobą dwa zajęcia, którym mógł poświęcić dzisiejszy wieczór, poprawić ćwiczenia i obejrzeć film, podejrzewał jednakowoż, że czasu na wszystko nie wystarczy, zwłaszcza że nie miał zwyczaju pracować późną nocą. Pośpiech co do sprawdzania prac uczniów nie był natychmiastowy, pośpiechu z obejrzeniem filmu w ogóle nie było. Najlepiej będzie zająć się książką, którą czyta, pomyślał. Wszedł na moment do łazienki, potem poszedł do sypialni, żeby się przebrać, zmienił spodnie i buty, włożył pulower na koszulę, nie zdejmując krawatu, bo nie lubił patrzeć na siebie rozchełstanego, i wszedł do kuchni. Wyciągnął z szafki trzy puszki z różną zawartością, a ponieważ nie wiedział, na co się zdecydować, wyciągnął rękę, żeby dokonać wyboru, jak popadnie, stosując niezrozumiałą i niemal zapomnianą wyliczankę z dzieciństwa, która wielokrotnie w tamtych czasach wykluczała go z zabawy, a brzmiała tak, en ten tino sakarakatino, sakaraka i tabaka, en ten to. Wyszło duszone mięso z warzywami, na które niezbyt miał ochotę, ale pozostał przy zasadzie, że nie powinien przeciwstawiać się przeznaczeniu. Zjadł w kuchni, spłukując wszystko kieliszkiem czerwonego wina, a kiedy skończył, niemal bezmyślnie powtórzył wyliczankę z trzema okruchami chleba, tym z lewej, który był książką, tym ze środka, będącym ćwiczeniami, i tym z prawej, będącym filmem. Wygrał Kto szuka, znajduje, widać, że co być musi, musi być, i narzuca się z wielkim uporem, kto się zdaje na los, ten ma pusty trzos. Zwykle tak się mawia, a ponieważ mawia się tak zwykle, przyjmujemy wyrok bez zbędnych dyskusji, podczas gdy naszym obowiązkiem ludzi wolnych jest energiczne spieranie się z despotycznym przeznaczeniem, które rozstrzygnęło, i któż to może wiedzieć, z jakich to złośliwych pobudek, że wypadł film, a nie ćwiczenia lub książka. Jako nauczyciel, i jeszcze do tego historii, ten to nauczyciel Tertulian Maksym Alfons, który jak widzieliśmy przed chwilą w kuchni, powierzył swoją najbliższą przyszłość trzem okruchom chleba i bezsensownemu dziecięcemu paplaniu, jest złym przykładem dla nastolatków, powierzonych przez przeznaczenie, to samo lub inne, jego rękom. Niestety nie pojawi się w tej opowieści antycypacja możliwych zgubnych efektów wpływu takiego nauczyciela na kształtowanie się młodych dusz podopiecznych, dlatego zostawiamy je tutaj, bez innej nadziei niż ta, że spotkają pewnego dnia na ścieżkach życia impuls przeciwny i on ich uwolni, któż to wie, czy nie in extremis, od irracjonalnego zatracenia, które w tej chwili im grozi.
Tertulian Maksym Alfons starannie umył naczynia po kolacji, od zawsze stanowi dla niego niepodważalny obowiązek zostawienie po jedzeniu wszystkiego w stanie nieskazitelnej czystości i na swoim miejscu, co uczy nas, wracając po raz ostatni do wyżej cytowanych młodych dusz, dla których podobne działanie byłoby, być może, jeśli nie wręcz z największym prawdopodobieństwem, godne lekceważenia, a przymus jest martwą literą, co uczy nas, jak mówiliśmy, że nawet od kogoś tak mało godnego polecenia w sprawach, tematach i kwestiach związanych z wolnym wyborem można się czegoś nauczyć. Tertulian Maksym Alfons przyjął z wyważonych obyczajów rodziny, w której przyszedł na świat, te i inne dobre nauki, zwłaszcza od matki, szczęśliwie jeszcze żywej i zdrowej, którą niechybnie odwiedzi pewnego dnia w małym miasteczku na prowincji, gdzie przyszły nauczyciel otworzył oczy na świat, kołyskę matczynych Maksymów i ojcowskich Alfonsów, i w której przydarzyło mu się być pierwszym Tertulianem, urodzonym niemalże czterdzieści lat temu. Ojca, nie ma innego wyjścia, będzie musiał odwiedzić tylko na cmentarzu, takie jest to kurewskie życie, zawsze się nam kończy. Brzydkie słowo przebiegło mu przez głowę nieproszone, kiedy wychodził z kuchni, to przez tę myśl o ojcu i uczucie tęsknoty, Tertulian Maksym Alfons raczej nie używa przekleństw, tak konsekwentnie, że jeśli z rzadka wymsknie mu się jakieś, sam się dziwi brakiem przekonania swych organów głosowych, strun, jamy ustnej, języka, zębów i ust, jakby artykułowały one wbrew sobie i po raz pierwszy słowa z języka dotychczas nieznanego. W małym pomieszczeniu mieszkania, służącym mu za gabinet i pokój dzienny, znajduje się dwuosobowa kanapa, niski stolik pośrodku, krzesło z siedzeniem wyłożonym tapicerką, chyba wygodne, telewizor naprzeciw niego, i biurko postawione z boku tak, by padało na nie światło z okna, na którym leżą ćwiczenia i kaseta wideo, czekając na to, które z nich wygra. Dwie ściany są wypełnione książkami, większość tomów jest pomarszczona od ciągłego używania i zwiędła ze starości. Na podłodze dywan z motywami geometrycznymi o przytłumionych kolorach, a może spełzłych, pozwala utrzymać nastrój komfortu, nie wykraczającego ponad przeciętność, bez pretendowania do bycia czymś więcej, niż jest, miejscem zamieszkania zwykłego nauczyciela gimnazjum, który mało zarabia, co wydaje się powszechnym kaprysem klasy nauczającej albo historycznym potępieniem, którego jeszcze nie udało się odpokutować. Okruch ze środka, to znaczy książka, którą czyta Tertulian Maksym Alfons, doniosłe studium starożytnych cywilizacji mezopotamskich, znajduje się tam, gdzie została zostawiona poprzedniej nocy, tutaj, na centralnie ustawionym stoliku, w oczekiwaniu, tak jak pozostałe dwa okruchy, właściwym chyba wszystkim rzeczom, bo nie mogą tego uniknąć, tak oto rządzące nami przeznaczenie zdaje się tworzyć część nieprzeniknionej natury rzeczy. Przy osobowości takiej, jaką jawi nam się ta Tertuliana Maksyma Alfonsa, który już dał drobne dowody bierności swego ducha, a nawet skłonności do uników, choć znamy go od niedawna, nie wprawiłby w zdumienie, gdyby nagle świadomie zaczął udawać przed samym sobą, kartkując ćwiczenia uczniów z udawanym zainteresowaniem, otwierając książkę na stronie, na której przerwał był lekturę, patrząc na kasetę z jednej i drugiej strony, jakby jeszcze się nie zdecydował, co w końcu chce robić. Ale pozory, nie zawsze tak mylące, jak się uważa, nierzadko zaprzeczają sobie nawzajem i być może pozwolą w przyszłości wyłonić się symptomom otwierającym drogę możliwym poważnym różnicom w modelu zachowań, który ogólnie wyglądał na zdefiniowany. Można by było uniknąć tego mozolnego wyjaśnienia, gdybyśmy w swoim czasie, bez ogródek powiedzieli, że Tertulian Maksym Alfons skierował się prosto, to znaczy w prostej linii, do biurka, chwycił kasetę, przebiegł wzrokiem informacje z przedniej i tylnej strony kasety, przyjrzał się uśmiechniętym twarzom aktorów, zauważył, że tylko nazwisko jednego z nich, głównego, młodej i ładnej dziewczyny, jest mu znane, co było ostrzeżeniem, że film w chwili podpisywania kontraktów nie cieszył się specjalną uwagą producentów, a potem, szybkim ruchem zdradzającym wolę, zdającą się nigdy nie poddawać wątpliwościom, wepchnął kasetę do środka odtwarzacza wideo, usiadł na krześle, nacisnął przycisk startowy pilota i rozsiadł się wygodnie, by jak najprzyjemniej spędzić wieczór, którego próbka niezbyt była zachęcająca, więc pewnie całość też niewiele będzie warta. I tak było. Tertulian Maksym Alfons zaśmiał się dwa razy, uśmiechnął się trzy albo cztery razy, komedia, oprócz tego że lekka, jak ją określił kolega od matematyki, przede wszystkim była absurdalna, nonsensowna, była kinematograficznym tworem, w którym logika i zdrowy rozsądek protestowały za drzwiami wejściowymi, bo zabroniono im wstępu tam, gdzie popełniano niedorzeczności. Tytuł, owo Kto szuka, znajduje, był jedną z tych oczywistych metafor typu, co to jest, ma dziób, pływa i kaczka się nazywa, szukania ani znajdowania nie było w filmie widać, wszystko ograniczało się do szaleńczej ambicji, którą uosabiała młoda aktorka w sposób najlepszy, w jaki ją nauczono, okraszony był ten przypadek nieporozumieniami, manewrami, rozminięciami się i pomyłkami, pośród których, niestety, depresja Tertuliana Maksyma Alfonsa nie zdołała znaleźć najmniejszego ukojenia. Kiedy film dobiegł końca, Tertulian był poirytowany bardziej sobą niż kolegą. Tamtego usprawiedliwiała dobra wola, ale jego, który miał już wystarczająco dużo lat, żeby nie uganiać się za fajerwerkami, bolała, jak to zwykle w przypadku ludzi naiwnych, właśnie to, jego naiwność. Powiedział na głos, Jutro oddam to gówno, tym razem nie było zaskoczenia, uznał, że należy mu się prawo do ulżenia sobie w sposób ordynarny, a poza tym trzeba mieć na uwadze, że była to dopiero druga nieprzyzwoitość, na jaką sobie pozwolił w ciągu ostatnich kilku miesięcy, w dodatku pierwsza z nich wymsknęła mu się tylko w myślach, a to, co wydarza się tylko w myślach, nie liczy się. Rzucił okiem na zegarek i zobaczył, że nie ma jeszcze jedenastej. Jest wcześnie, mruknął pod nosem, a chciał przez to powiedzieć, co za chwilę zobaczymy, że jeszcze ma czas, żeby ukarać samego siebie za lekkomyślne porzucenie obowiązków na rzecz upodobań, coś rzeczywistego na rzecz czegoś fałszywego, coś trwałego na rzecz czegoś ulotnego. Usiadł przy biurku, ostrożnie przysunął do siebie ćwiczenia z historii, jakby chciał je prosić o wybaczenie za to, że uprzednio je porzucił, i pracował do późnej nocy, niczym skrupulatny mistrz, którym zawsze starał się być i za którego uchodzić, pełen pedagogicznej wyrozumiałości wobec swych podopiecznych, lecz niezwykle wymagający w sprawie dat i niezłomny w kwestii przydomków. Było późno, kiedy dobrnął do kresu zadania, które sam sobie postawił, jednakże, wciąż jeszcze żałując pomyłki, jeszcze skruszony grzechem, i jak ktoś, kto postanowił zamienić zbyt dokuczliwą włosiennicę na inną, niemniej pokutną, zabrał do łóżka książkę o starożytnych cywilizacjach mezopotamskich, by pogrążyć się w rozdziale traktującym o Amorytach i, w szczególności, o ich królu Hammurabim, tym od kodeksu. Po czterech stronach zasnął spokojnie, znak to, iż zostało mu odpuszczone.