Równoleżnik strachu, który znajdował się w odtwarzaczu, podzielił ten sam los, nigdy nie było tak łatwo uporządkować chaosu, jak świat światem. Jednakże doświadczenie nauczyło nas, że zawsze zostaje kilka nie związanych końcówek, zawsze trochę mleka rozleje się po drodze, zawsze jakiś szereg ma wybrzuszenie albo wklęsłość, co zastosowane do analizowanej sytuacji ma ten sens, że Tertulian Maksym Alfons zyskał świadomość, iż przegrał batalię, zanim się jeszcze zaczęła. W sytuacji, w jakiej znalazły się sprawy, z powodu niebywałej głupoty jego dyskursu o znakach ideologicznych, i teraz dzięki mistrzowskiemu strzałowi, jakim było zdanie o istnieniu porządku w chaosie, porządku możliwego do odczytania, nie sposób powiedzieć kobiecie, która tam w głębi robi kawę, Nasz związek dobiegł końca, możemy w przyszłości być przyjaciółmi, jeśli chcesz, ale nic poza tym, albo, Ciężko mi przychodzi sprawić ci taką przykrość, ale ważąc moje obecne do ciebie uczucia, nie znajduję już początkowego entuzjazmu, albo jeszcze inaczej, Było miło, było, ale się skończyło, moja złota, od dzisiaj ty masz swoje życie, a ja swoje. Tertulian Maksym Alfons kluczy w rozmowie tam i z powrotem, usiłując odkryć, w którym miejscu zawiodła go własna taktyka, o ile w ogóle miał jakąś taktykę, i czy przypadkiem nie dał się tylko wodzić za nos zmiennym nastrojom Marii da Paz, jakby chodziło o wciąż nowe ogniska pożaru, które trzeba było gasić w miarę ich pojawiania się, nie pamiętając, że w tym samym czasie ogień płonie mu pod nogami. Ona zawsze była bardziej pewna siebie niż ja, pomyślał i w tej samej chwili ujrzał w całej rozciągłości powody swojej klęski, tę karykaturalną postać, rozczochraną i nie ogoloną, z przydeptanymi kapciami, paski piżamy wyglądały jak zwiędłe frędzle, szlafrok krzywo założony, niektóre życiowe decyzje lepiej podejmować porządnie ubranym, z zawiązanym krawatem i wypastowanymi butami, czyli w szlachetnym stylu, i wykrzyknąć tonem urażonej godności, Jeśli moja obecność pani przeszkadza, nie musi mi pani tego mówić, i zaraz potem wychodzi się za drzwi, nie oglądając się za siebie, oglądanie się za siebie grozi okropnym ryzykiem, można się zamienić w słup soli i tak pozostać na łasce i niełasce następnego deszczu. Lecz Tertulian Maksym Alfons ma teraz inny problem do rozwiązania i ten wymaga wielkiego taktu, wielkiej dyplomacji, umiejętności lawirowania, których do tej chwili mu brakowało, skoro, jak widzieliśmy, inicjatywa zawsze była po stronie Marii da Paz, nawet wtedy, gdy po przyjściu rzuciła się w ramiona kochanka jak kobieta gotowa się zaraz utopić. Właśnie dokładnie to pomyślał Tertulian Maksym Alfons, rozdarty między podziwem, odtrąceniem i swego rodzaju niebezpieczną czułością, Wydawało mu się, że się topi, a jednak mocno stał nogami na ziemi. Wracając do zagadnienia, Tertulian Maksym Alfons nie może dopuścić do tego, by Maria da Paz pozostała sama w pokoju. Wyobraźmy sobie, że pojawi się z kawą, zresztą nie wiadomo, dlaczego tak długo jej nie ma, kawę robi się w trzy minuty, dawno już minęły czasy, kiedy trzeba ją było filtrować, wyobraźmy sobie, że po wypiciu jej w błogosławionej harmonii, ona mówi mu, żywiąc pewne własne zamiary, Idź się ogól, a ja sobie włączę jedną z tych kaset, zobaczymy, czy odnajdę któryś z tych twoich słynnych znaków ideologicznych, wyobraźmy sobie, że nieszczęsny traf chciałby tego, że pojawiłaby się postać portiera z boite albo kasjera z banku, albo duplikat Tertuliana Maksyma Alfonsa, wyobraźmy sobie krzyk, jaki wydałaby z siebie Maria da Paz, Maksymie, Maksymie, chodź tu, szybko, chodź zobaczyć aktora, który jest dokładnie taki sam jak ty, sanitariusza, naprawdę, można by go nazwać wszystkim, dobrym samarytaninem, boską Opatrznością, bratem miłosierdzia, znakiem ideologicznym zaś nie. Nic z tego jednakowoż się nie wydarzy, Maria da Paz przyniesie kawę, słychać już jej kroki na korytarzu, taca z dwoma filiżankami i cukiernicą, trochę ciastek na pocieszenie żołądka, a wszystko się dzieje w taki sposób, jaki nie przyszedłby Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi do głowy w najśmielszych snach, wypili kawkę w milczeniu, ale było to milczenie przyjazne, nie wrogie, idealne współżycie domowe, które dla Tertuliana Maksyma Alfonsa przekształciło się w błogosławioną chwałę, gdy usłyszał, Kiedy ty się będziesz ubierał, ja posprzątam chaos w kuchni, potem zostawię cię w spokoju razem z twoimi studiami, Dobra, dobra, nie mówmy więcej o studiach, powiedział Tertulian Maksym Alfons, aby usunąć z drogi ten nieszczęsny kamień, ale uświadomił sobie, że rzucił następny na jego miejsce, trudniejszy do usunięcia, co niebawem ujrzymy. Jakkolwiek by było, Tertulian Maksym Alfons nie chciał niczego pozostawić działaniu przypadku, ogolił się w jednej chwili, umył w trymiga, ubrał w okamgnieniu i uczynił to wszystko razem tak szybko, że kiedy wszedł do kuchni, naczynia jeszcze ociekały wodą. I oto pojawił się w tym domu obrazek wzruszająco rodzinny, mężczyzna wycierający naczynia, i kobieta wkładająca je na miejsce, mogłoby być odwrotnie, ale przeznaczenie albo pech, nazwijcie to, jak chcecie, sprawił, że zaistniała sytuacja, w której mogło się wydarzyć to, co się wydarzyło w chwili, kiedy Maria da Paz unosiła ramiona wysoko w górę, żeby odstawić salaterkę na półkę, ofiarowując w ten sposób nieświadomie, albo doskonale sobie z tego zdając sprawę, wąską kibić dłoniom mężczyzny, który nie był w stanie opanować pokusy. Tertulian Maksym Alfons odłożył na bok ścierkę i kiedy filiżanka rozbijała się właśnie o podłogę, przytulił się do Marii da Paz i gwałtownie przyciągnął ją do siebie, nawet najbardziej obiektywny i bezstronny obserwator nie wahałby się, przyznać, że tak zwany entuzjazm początkowy nigdy nie mógłby być bardziej żarliwy niż ten. Bolesnym i ustawicznym problemem jest pytanie o to, jak długo będzie to trwało, czy rzeczywiście będzie to ponowne rozpalenie uczucia, które kilka razy mogło zostać wzięte za miłość, nawet za namiętność, czy też znajdujemy się tylko w obliczu arcyznanego fenomenu świecy, która gasnąc, strzela płomieniem wysoko w górę i emituje nieznośnie jasne światło, nieznośne przez sam fakt bycia ostatnim, nie dlatego, że rani nasze oczy, które chętnie dalej by się w nią wpatrywały. Mówi się, że pomiędzy odejściem i przyjściem kija odpoczywają plecy, tak, o ile konkretnie chodzi o plecy, to one właśnie najmniej odpoczywają, choć trzeba zauważyć, jeśli zgodzimy się na wulgarność, że kij też jest w robocie, ale pewne jest, chociaż nie sposób znaleźć tu szczególnych powodów do lirycznego uniesienia, że jednak radość, przyjemność, rozkosz tych dwojga rzuconych na łóżko, jedno na drugim, dosłownie sczepionych nogami i ramionami, skłoniłaby nas do ściągnięcia czapki z szacunkiem i życzenia im, by zawsze tak im było, razem ze sobą albo z kimś innym, z kim los złączy ich w przyszłości, jeśli płonąca teraz świeca nie przetrwa dłużej niż krótki, ostatni spazm, z tych, co to w chwili rozklejania się nas już sprawia, że sztywniejemy i się od siebie odsuwamy. Ciała, myśli. Tertulian Maksym Alfons myśli o sprzecznościach w życiu, o tym, że aby wygrać batalię, czasem trzeba ją przegrać, spójrzmy na ten obecny przypadek, zwycięstwem byłoby doprowadzenie rozmowy do oczekiwanego, całkowitego i definitywnego zerwania, a tę bitwę, przynajmniej w najbliższym czasie, musi uznać za przegraną, ale wygrana znaczyłaby oderwanie uwagi Marii da Paz od kaset, od wymyślonego studium o znakach ideologicznych, i w tej bitwie jak na razie zwyciężył. Mądrość ludowa powiada, że nigdy nie można mieć wszystkiego, i nie brak temu stwierdzeniu słuszności, bilans ludzkiego życia nieustannie oscyluje między wygraną i przegraną, problem polega na niemożliwości, równie ludzkiej, dojścia do porozumienia co do tego, jak względne ma znaczenie, co należałoby przegrać i co należałoby wygrać, dlatego świat jest w stanie, w jakim go widzimy. Maria da Paz także myśli, ale będąc kobietą, a więc istotą bardziej bliską sprawom podstawowym i elementarnym, wspomina żal, jaki skrywała w sercu, kiedy weszła do tego domu, swoją pewność, że wyjdzie z tego domu pokonana i upokorzona, a w końcu zdarzyło się coś, co ani przez chwilę nie przeszło jej przez głowę, że będzie w łóżku z człowiekiem, którego kocha, co pokazuje, jak wiele musi się jeszcze nauczyć ta kobieta, skoro jest nieświadoma, że wiele dramatycznych małżeńskich kłótni właśnie tam znajduje rozwiązanie, nie dlatego, że seksualne ćwiczenia są panaceum na wszelkie fizyczne i moralne zło, choć nie brak takich, co tak myślą, ale dlatego, że po wyczerpaniu sił cielesnych dusze wykorzystują moment, skromnie unoszą palec w górę i proszą o pozwolenie zabrania głosu, pytają, czy mogą zostać wysłuchane ich racje, i czy one, ciała, są przygotowane, żeby zechcieć je wysłuchać. I wtedy mężczyzna mówi do kobiety albo kobieta do mężczyzny, Jesteśmy wariatami, ale byliśmy głupi, a jedno z nich, litościwie, przemilcza sprawiedliwą odpowiedź, którą byłoby, Ty, pewnie tak, ja tylko czekałam na ciebie. Chociaż może się to wydawać mało prawdopodobne, właśnie ta cisza, pełna niewypowiedzianych słów, ocala to, co uznano za stracone, jak tratwa wypływająca z mgły zapraszająca swych marynarzy, z ich wiosłami i kompasem, świeczką i skrzynką z chlebem. Tertulian Maksym Alfons zaproponował, Moglibyśmy razem zjeść obiad, nie wiem tylko, czy masz czas, Naturalnie, że tak, zawsze miałam, Chciałem powiedzieć, że masz matkę, Wyjaśniłam jej, że chcę sama pójść na spacer, że może nie przyjdę na obiad, Usprawiedliwiłaś się, żeby tutaj przyjść, Niezupełnie, dopiero po wyjściu z domu zdecydowałam się przyjść i z tobą porozmawiać, Właśnie porozmawialiśmy, Chcesz przez to powiedzieć, zapytała Maria da Paz, że wszystko pomiędzy nami zostaje tak jak dawniej, Oczywiście. Można było oczekiwać trochę więcej elokwencji ze strony Tertuliana Maksyma Alfonsa, ale on zawsze będzie mógł się bronić, Nie miałem czasu, ona przyssała się do mnie pocałunkami, a potem ja do niej, i już po chwili znowu byliśmy splątani, było to coś z cyklu niech – bóg – nas – wspomoże, I wspomógł, zapytał nieznany głos, którego od tak dawna nie słyszeliśmy, Nie wiem, czy to był on, ale co pomógł, to pomógł, A teraz, Teraz idziemy na obiad, I więcej nie będziecie rozmawiać o sprawie, Jakiej sprawie, Waszej, Już wszystko zostało powiedziane, Nie zostało, Zostało, A więc chmury zostały przegonione, Zostały, Chcesz przez to powiedzieć, że nie myślisz już o zerwaniu, To inna sprawa, zostawmy na jutro to, co należy do jutrzejszego dnia, Dobra to filozofia, Najlepsza, Odkąd to wiadomo, co należy do jutrzejszego dnia, Dopóki nie nastanie jutrzejszy dzień, nie dowiemy się, Na wszystko masz odpowiedź, Ty też miałbyś na wszystko odpowiedź, gdybyś znalazł się w sytuacji wymagającej ciągłego kłamania tak jak ja w ostatnich dniach, To co, idziecie na obiad, No, idziemy, Smacznego, a potem, Potem zawiozę ją do domu i wracam, Żeby oglądać kasety, Tak, żeby oglądać kasety, Smacznego, pożegnał się nieznany głos. Maria da Paz już wstała, dał się słyszeć plusk wody pod prysznicem, w dawniejszych czasach myli się razem po uprawianiu miłości, ale dziś ani jej to nie przyszło do głowy, ani on się nie upomniał, albo przyszło to do głowy obojgu, lecz woleli to przemilczeć, są chwile, kiedy najlepiej jest zadowolić się tym, co już się ma, żeby przypadkiem nie stracić wszystkiego.