Obudził się godzinę później. Nie śnił, żaden okropny koszmar nie zburzył mu porządku mózgu, nie machał rękoma, broniąc się przed przylepionym do twarzy galaretowatym potworem, otworzył jedynie oczy i pomyślał, Ktoś jest w domu. Powoli, nie śpiesząc się, usiadł na łóżku i zaczął nasłuchiwać. Wewnętrzny pokój, nawet w ciągu dnia nie docierają tu żadne dźwięki z zewnątrz, a o tej porze nocy, Któraż to może być godzina, zwykle panuje kompletna cisza. I była kompletna. Kimkolwiek był intruz, nie ruszał się ze swego miejsca. Tertulian Maksym Alfons wyciągnął rękę w stronę nocnego stolika i zapalił światło. Zegar pokazywał kwadrans po czwartej. Jak większość zwykłych ludzi Tertulian Maksym Alfons ma w sobie tyle samo z człowieka odważnego co z tchórza, nie jest typem niezwyciężonego bohatera filmowego, ale nie jest też kompletnym tchórzem, z tych, co to sikają ze strachu po nogach, gdy tylko o północy usłyszą skrzypienie wrót prowadzących do lochów zamku. To prawda, że poczuł, jak jeżą mu się włosy na całym ciele, ale to zdarza się nawet wilkom, kiedy stawiają czoło niebezpieczeństwu, a nikomu przy zdrowych zmysłach nie przyjdzie do głowy uznać, że wilki są żenującymi tchórzami. Tertulian Maksym Alfons udowodni, że też nie jest tchórzem. Zsunął się lekko z łóżka, chwycił but, z braku bardziej przekonywającej broni, i z wielką ostrożnością wyjrzał przez drzwi prowadzące na korytarz. Spojrzał w jedną stronę, później w drugą. Wrażenie czyjejś obecności w domu, które go obudziło, stało się trochę bardziej dojmujące. Zapalając światła w miarę przesuwania się, słuchając walenia swego serca w klatce piersiowej niczym galopującego rumaka, Tertulian Maksym Alfons wszedł do łazienki, a potem do kuchni. Nikogo. A wrażenie obecności, tam, co zaskakujące, wydawało się tracić na intensywności. Wrócił do korytarza i w miarę jak się zbliżał do salonu, stwierdził, że niewidoczna obecność stawała się gęściejsza z każdym krokiem, jakby powietrze zaczęło drżeć z powodu odbicia jakiegoś ukrytego żaru, jakby zdenerwowany Tertulian Maksym Alfons kroczył po terenie skażonym radioaktywnością, niosąc w rękach licznik Geigera wysyłający ektoplazmy, zamiast emitować dźwiękowe ostrzeżenia. Nie było nikogo w pomieszczeniu. Tertulian Maksym Alfons rozejrzał się dookoła, stały tam, silne i nieustraszone, obie wysokie półki wypełnione książkami, wisiały oprawione w ramki grawiury na ścianach, o których jak dotąd się nie wzmiankowało, ale pewne jest, że tam wiszą, i tam, i tam, i tam, biurko z maszyną do pisania, krzesło i niski stolik pośrodku z niewielką rzeźbą ustawioną dokładnie na geometrycznym środku, i dwuosobowa kanapa, i telewizor. Tertulian Maksym Alfons wyszeptał bardzo po cichu, z niepokojem, Ach więc to to, a kiedy wymówił ostatnie słowo, wrażenie obecności prysło po cichu, niczym bańka mydlana. Tak, to było to, telewizor, wideo, komedia pod tytułem Kto szuka, znajduje, obraz w środku, który powrócił na swoje miejsce po podejściu do łóżka i obudzeniu Tertuliana Maksyma Alfonsa. Nie miał pojęcia, co to mógł być za obraz, ale miał pewność, że go rozpozna, kiedy znów się pojawi przed jego oczami. Poszedł do sypialni, włożył szlafrok na piżamę, żeby nie zmarznąć, i wrócił. Usiadł na krześle, ponownie nacisnął przycisk pilota i, pochylony do przodu, z łokciami na kolanach, zamieniony we wzrok, już bez śmiechu i uśmiechów, przejrzał historię pięknej kobiety, która chciała osiągnąć sukces w życiu. Po dwudziestu minutach zobaczył ją, jak wchodzi do hotelu i idzie w stronę lady recepcjonisty, usłyszał, że się przedstawia, Nazywam się Inês de Castro, wcześniej już zwrócił uwagę na interesujący i historyczny zbieg okoliczności, po czym usłyszał, że kobieta mówi dalej, Mam tu zarezerwowany pokój, recepcjonista spojrzał jej prosto w twarz, w kamerę, nie na kobietę, albo na kobietę, która znajdowała się w miejscu kamery, Tertulian Maksym Alfons prawie nie zrozumiał tego, co powiedział recepcjonista, kciukiem dłoni, w której trzymał pilota, energicznie nacisnął przycisk zatrzymania, ale obraz już zniknął, jest sprawą oczywistą, że nie traci się niepotrzebnie taśmy na jednego aktora, zresztą pojawiającego się dopiero po dwudziestu minutach filmu, statysty albo niewiele więcej, taśma przewinęła się, ponownie przesuwa się twarz recepcjonisty, młoda i piękna ponownie wchodzi do hotelu, znowu mówi, że nazywa się Inês de Castro i że ma zarezerwowany pokój, teraz tak, oto jest przed naszymi oczami zatrzymany obraz twarzy recepcjonisty patrzącego prosto na tego, kto na niego patrzy. Tertulian Maksym Alfons wstał z krzesła, klęknął przed telewizorem z twarzą tak blisko ekranu, jak mu na to pozwalał wzrok, To ja, powiedział i ponownie poczuł, że jeżą mu się włosy na ciele, to co tam się wydarzało, nie było prawdą, nie mogło być prawdą, każda zrównoważona osoba przypadkiem obecna w tamtym miejscu uspokoiłaby go, Cóż za pomysł, drogi Tertulianie, proszę być tak dobrym i zwrócić uwagę, że on ma wąsy, podczas gdy pana twarz jest ogolona. Ludzie zrównoważeni już tacy są, mają zwyczaj upraszczania wszystkiego, a potem, zresztą zawsze zbyt późno, widzimy ich, jak się zdumiewają w obliczu obfitej różnorodności życia, przypominają sobie wtedy, że brody i wąsy nie mają własnej woli, wyrastają i pienią się, kiedy się im na to pozwoli, czasem także ze zwykłej gnuśności nosiciela, lecz w pewnej chwili, tylko dlatego, że zmieniła się moda albo włochata monotonia uczyniła je przykrymi dla lustra, znikają bez śladu. Nie zapominajmy jednak, bo wszystko może się wydarzyć w przypadku aktora i sztuk scenicznych, wysoce prawdopodobnej możliwości, że wąski i dobrze utrzymany wąs recepcjonisty jest po prostu sztuczny. Historia zna takie przypadki. Te rozważania, będąc oczywistymi, mogłyby naturalnie być wypowiedziane ustami każdej osoby, mógłby wypowiedzieć je również sam Tertulian Maksym Alfons, gdyby nie był tak skoncentrowany na poszukiwaniu w filmie innych sytuacji, w których pojawi się ten sam drugorzędny aktor albo statysta z tekstem, jak należałoby go dokładniej określić. Aż do końca historii mężczyzna z wąsami, ciągle w swojej roli recepcjonisty, pojawił się jeszcze pięć razy, za żadnym razem nie napracował się szczególnie, choć przy ostatnim pojawieniu się dane mu było wymienić dwa zdania, w założeniu złośliwe, z zadzierającą nosa Inês de Castro, a potem, kiedy ona oddalała się, kołysząc biodrami, patrzył na nią wzrokiem karykaturalnie pożądliwym, który realizator pewnie uznał za zabójczy w oczach spragnionego śmiechu widza. Nie trzeba mówić, że skoro Tertulian Maksym Alfons nie uznał tego za śmieszne za pierwszym razem, tym bardziej nie zaśmiał się za drugim. Wrócił do pierwszego obrazu, tego, kiedy to recepcjonista na pierwszym planie patrzy prosto w twarz Inês de Castro, i przeanalizował obraz zarys po zarysie, rys po rysie, Pomijając pewne niewielkie różnice, pomyślał, przede wszystkim wąsy, inna fryzura, mniej pełna twarz, jest taki sam jak ja. Teraz poczuł się spokojny, bez wątpienia podobieństwo było, by tak się wyrazić, uderzające, ale nic poza tym, nie brak w świecie podobieństw, proszę spojrzeć choćby na bliźniaki, zadziwiające jest to, że przy sześciu miliardach ludzi na ziemi nie można znaleźć dwóch osób idealnie takich samych. Że nigdy nie mogłyby być idealnie takie same we wszystkim, to już wiadomo, powiedział, jakby rozmawiał z tamtym, niemal swoim drugim ja, które patrzyło na niego ze środka telewizora. Wróciwszy na krzesło, zajmując więc umowne miejsce aktorki odgrywającej rolę Inês de Castro, zabawił się w odegranie roli klienta hotelu, Nazywam się Tertulian Maksym Alfons, obwieścił, a potem, uśmiechając się, A pan, pytanie należało do tych najbardziej oczywistych, spotykają się dwie identyczne osoby, logiczne jest, że chcą dowiedzieć się wszystkiego o tej drugiej osobie, a imię jest wśród tego zawsze pierwszą rzeczą, bo mamy przeczucie, że są to wrota, przez które się wchodzi. Tertulian Maksym Alfons przewinął taśmę do końca, znajdowała się tam lista mniej znaczących aktorów, nie pamiętał, czy podano przy nich takie role, które odgrywali, jednak nie, nazwiska pojawiały się w kolejności alfabetycznej, po prostu, i było ich wiele. Lekko rozkojarzony, chwycił pudełko kasety, jeszcze raz przebiegł oczyma po tym, co tam pisano i pokazywano, uśmiechnięte twarze głównych aktorów, krótkie streszczenie historii, a także, na samym dole, na linii z informacjami technicznymi, małymi literami data powstania filmu. Już ma pięć lat, wymamrotał, przypominając sobie jednocześnie, że powiedział mu to kolega od matematyki. Już pięć lat, powtórzył i nagle świat ponownie się zakołysał, nie był to wynik nieuchwytnej i tajemniczej obecności, która go obudziła, ale coś konkretnego, i nie tylko konkretnego, ale też możliwego do udokumentowania. Drżącymi rękoma otworzył i zamknął szufladę, wydobył z niej koperty z negatywami i odbitkami fotografii, rozrzucił wszystko po całym stole, w końcu odnalazł to, czego szukał, swój portret sprzed pięciu lat. Miał wąsy, inną fryzurę, mniej pełną twarz.
Nawet sam Tertulian Maksym Alfons nie potrafiłby powiedzieć, czy sen litościwie otworzył mu swe ramiona po straszliwym odkryciu, którym było dla niego istnienie, być może w tym samym mieście, mężczyzny, sądząc po twarzy i po ogólnej budowie, będącego jego żywym obrazem. Po systematycznym porównaniu fotografii sprzed pięciu lat z obrazem recepcjonisty z hotelu, po tym, jak nie odnalazł żadnej różnicy pomiędzy nimi, choćby minimalnej, przynajmniej najlżejszej zmarszczki, którą miałby jeden z nich, a drugiemu by jej brakowało, Tertulian Maksym Alfons opadł na kanapę, nie na krzesło, na którym nie było dość miejsca, by wytrzymać fizyczne i moralne zwalenie się jego ciała, i tam, z głową ściśniętą obydwoma rękoma, ze zszarpanymi nerwami, z mdłościami, zdobył się na wysiłek, by uporządkować myśli, wyplątując się z chaosu emocji nagromadzonych od momentu, kiedy pamięć, czuwająca, czego on nawet nie podejrzewał, za zaciągniętą kurtyną powiek, obudziła go gwałtownie z jego pierwszego i jedynego snu. Co najbardziej zbija mnie z tropu, myślał z wysiłkiem, to nie fakt, że ten facet jest do mnie podobny, że jest moją kopią, powiedzmy, duplikatem, takie przypadki nie należą do rzadkości, mamy bliźniaki, mamy sobowtóry, gatunki się powtarzają, człowiek się powtarza, głowa, tułów, ramiona, nogi, a mogłoby się zdarzyć, nie mam co do tego absolutnej pewności, to zaledwie hipoteza, że w wyniku szczęśliwej przemiany w określonej grupie genetycznej powstałaby istota podobna do innej istoty stworzonej w innej grupie genetycznej, nie posiadającej z nią żadnego związku, nie to mnie zbija z tropu, ale fakt, że pięć lat temu byłem idealnie taki sam jak on w tym samym czasie, nawet nosiliśmy wąsy, a dodatkowo jeszcze możliwość, co ja mówię, prawdopodobieństwo, że po pięciu latach, to znaczy, dzisiaj, w tej chwili, o tej porannej godzinie, identyczność się utrzymuje, jakby zmiana we mnie mogła spowodować taką samą zmianę w nim, albo, jeszcze gorzej, że jeden zmienia się nie dlatego, że ten drugi się zmienił, ale dlatego że zmiana w obu przypadkach następuje jednocześnie, to by dopiero było szokujące, tak, zgoda, nie powinienem robić z tego tragedii, wszystko co może się wydarzyć, to już wiemy, wydarzy się, pierwszy był przypadek, który uczynił nas identycznymi, potem nastąpił przypadek z filmem, o którym nigdy nie słyszałem, mogłem przeżyć resztę życia, nie mając najmniejszego pojęcia, że fenomen tego rodzaju wybrał na swe ujawnienie przeciętnego nauczyciela historii, tego, który jeszcze zaledwie kilka godzin temu poprawiał błędy swoich uczniów, a teraz nie wie, co powiedzieć o błędzie, w który on sam, w jednej chwili, najwyraźniej się przemienił. Czy rzeczywiście mogę być błędem, zapytał siebie, a zakładając, że rzeczywiście nim jestem, jakie znaczenie, jakie konsekwencje będzie miała wiedza, że jest się błędem. Przebiegł mu po plecach gwałtowny dreszcz strachu i pomyślał, iż istnieją rzeczy, które lepiej zostawić takimi, jakie są, w przeciwnym bowiem razie istnieje niebezpieczeństwo, że inni je spostrzegą, a co gorsza, że my spostrzeżemy to w ich oczach, to ukryte odchylenie, które spaczyło nas przy narodzeniu i teraz czeka, obgryzając paznokcie z niecierpliwości, na dzień, kiedy będzie mogło się ujawnić i obwieścić, Oto jestem. Nadmierny ciężar tak głębokich rozmyślań, dodatkowo jeszcze krążących wokół możliwości istnienia podwójnych absolutów, jednakże bardziej przeczuwany w przelotnych przebłyskach niż mozolnie werbalizowany, sprawił, że głowa mu powoli opadła i zapadł w sen, sen, który dzięki swym własnym sposobom miał kontynuować umysłową pracę aż do tej chwili realizowaną na jawie, zajął się znużonym ciałem i pomógł mu wygodnie się ułożyć na poduszkach kanapy. Nie był to odpoczynek mogący zasłużyć na miano słodkiego ani to miano usprawiedliwić, po kilku chwilach, otwierając z nagła oczy, Tertulian Maksym Alfons, niczym gadająca lalka z zepsutym mechanizmem, powtórzył innymi słowami postawione przed chwilą pytanie, Czym jest bycie błędem. Wzruszył ramionami, jakby pytanie nagle przestało go interesować. Zrozumiały to skutek zmęczenia doprowadzonego do granic albo, wręcz przeciwnie, dobroczynna konsekwencja krótkiej drzemki, mimo to taka obojętność zbija z tropu i jest niemożliwa do zaakceptowania, wiemy to bowiem doskonale, a on lepiej niż ktokolwiek inny, że problem nie został rozwiązany, znajduje się tam, nietknięty, w odtwarzaczu wideo, czekając, także on, po wyrażeniu słowami, których nie było słychać, bo były ukryte pod głosami dialogu ze scenariusza, Jeden z nas jest błędem, oto co w rzeczywistości powiedział recepcjonista do Tertuliana Maksyma Alfonsa, kiedy zwracając się do aktorki grającej rolę Inês de Castro, poinformował ją, że zarezerwowany przez nią pokój ma numer dwanaście – osiemnaście. Z iloma niewiadomymi jest to równanie, zapytał nauczyciel historii nauczyciela matematyki w chwili, kiedy po raz wtóry przekraczał granicę snu. Kolega od liczb nie odpowiedział na pytanie, zrobił jedynie współczujący gest i rzucił, Później porozmawiamy, teraz odpocznij, postaraj się zasnąć, bo bardzo tego potrzebujesz. Spanie było bez wątpienia tym, czego Tertulian Maksym Alfons najbardziej w tej chwili pragnął, lecz próby okazały się daremne. Po chwili znowu siedział rozbudzony, ożywiony teraz myślą, która raptownie na niego spłynęła i go oświeciła, a mianowicie, że trzeba poprosić kolegę od matematyki, by wyjaśnił, dlaczego przyszło mu do głowy polecić właśnie Kto szuka, znajduje, skoro chodziło o film o miernych walorach, mający za sobą pięć lat nędznego żywota, co dla filmu produkcji bieżącej, niskobudżetowej, jest więcej niż pewną przyczyną jego przejścia na emeryturę z powodu niewydolności, jeśli nie śmierci, odwleczonej na jakiś czas dzięki ciekawości kilku ekscentrycznych widzów, którzy słyszeli o istnieniu filmów kultowych i sądzili, że to jeden z nich. W tym powikłanym równaniu pierwszą niewiadomą, którą należałoby ustalić, jest, czy kolega od matematyki zauważył, czy też nie, podobieństwo, kiedy oglądał film, a w przypadku odpowiedzi twierdzącej, z jakiego to powodu nie ostrzegł go w chwili polecania mu filmu, nawet gdyby miał to zrobić żartem, niby grożąc, na przykład, Przygotuj się, bo się przestraszysz. Chociaż nie wierzy w Przeznaczenie w ścisłym tego słowa znaczeniu, to znaczy takie, które odróżnia się od każdego pośledniejszego przeznaczenia dzięki nadanej mu przez szacunek dużej literze, Tertulian Maksym Alfons nie potrafi pozbyć się myśli, że tyle przypadków i zbiegów okoliczności razem mogłoby stanowić część planu, jak dotąd niemożliwego do przejrzenia, lecz którego rozwój i rozwiązanie już zostały określone na tablicach, na których rzeczone Przeznaczenie, przyjmując, że jednak istnieje i nami kieruje, wskazało zaraz u zarania dziejów dzień spadnięcia pierwszego włosa z głowy i dzień zgaśnięcia na ustach ostatniego uśmiechu. Tertulian Maksym Alfons przestał leżeć na kanapie jak zmięty garnitur bez ciała w środku, właśnie wstał i stoi twardo na nogach, o ile jest to możliwe po nocy, której gwałtowność nasycających ją emocji nie znajduje odpowiednika w całym jego życiu, a czując, że głowa trochę mu się chwieje, poszedł spojrzeć na niebo przez okienne szyby. Noc trwała uczepiona dachów miasta, uliczne latarnie jeszcze się świeciły, lecz pierwsza, delikatna akwaforta poranka poczęła już barwić przezroczystością powietrze w górze. W ten sposób osiągnął pewność, że świat się dzisiaj nie skończy, bo byłoby niewybaczalnym marnotrawstwem kazać słońcu wschodzić bez powodu, tylko po to, by było obecne u zarania nicości coś, co dało początek wszystkiemu, i dlatego, choć w ogóle nie był jasny, a na pewno oczywisty, związek istniejący pomiędzy jednym i drugim, zdrowy rozsądek Tertuliana Maksyma Alfonsa zjawił się w końcu, aby udzielić mu porady, której brak dawał się we znaki od chwili pojawienia się recepcjonisty w telewizji, a porada ta była następująca, Jeśli sądzisz, że powinieneś zażądać wyjaśnień od swojego kolegi, no to ich wreszcie zażądaj, zawszeć to lepiej niż chodzić z gardłem zatkanym pytaniami i wątpliwościami, jednakże tak czy inaczej sugeruję, żebyś za bardzo nie otwierał ust, żebyś uważał na słowa, masz w rękach gorącego ziemniaka, wyrzuć go, jeśli nie chcesz, żeby cię poparzył, jeszcze dziś oddaj kasetę do wypożyczalni, przywalisz sprawę kamieniem i zakończysz ją, zanim ona zacznie wywlekać na światło dzienne rzeczy, o których wolałbyś nie wiedzieć albo ich nie widzieć, albo je robić, poza tym, zakładając, iż istnieje osoba będąca twoją kopią, albo ty jej kopią, a wydaje się, że rzeczywiście istnieje, nie masz żadnego obowiązku wyruszać na jej poszukiwanie, ten facet istnieje i ty o tym nie wiedziałeś, ty istniejesz i on tego nie wie, nigdy się nie widzieliście, nigdy nie spotkaliście się na ulicy, najlepsze, co możesz zrobić, to, A jeśli go spotkam któregoś dnia, jeśli wpadnę na niego na ulicy, przerwał Tertulian Maksym Alfons, Odwrócisz się tyłem, ani cię nie znam, ani cię nie widziałem, A jeśli on się zwróci do mnie, Jeśli ma choć trochę zdrowego rozsądku, zrobi to samo, Nie można wymagać od wszystkich ludzi zdrowego rozsądku, Dlatego świat jest, jaki jest, Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Jakie, Co mam zrobić, jeśli on się do mnie zwróci, Powiesz, że to zaskakujący zbieg okoliczności, fantastyczny, ciekawy, co ci się wyda najodpowiedniejsze, ale to wciąż zbieg okoliczności, i przerwiesz rozmowę, Tak po prostu, Tak po prostu, Świadczyłoby to o braku wychowania, braku taktu, Czasem jest to jedyny sposób na uniknięcie większych nieszczęść, nie zrobisz tego, i wiesz od razu, co się dalej wydarzy, po jednym słowie przyjdzie drugie, po pierwszym spotkaniu przyjdzie drugie i trzecie, i tak czy siak zaraz będziesz opowiadał swoje życie obcemu, przeżyłeś już dość dużo lat, żeby się nauczyć, że z nieznajomymi i obcymi trzeba uważać, gdy chodzi o sprawy osobiste, a jeśli chcesz wiedzieć, nie potrafię wyobrazić sobie nic bardziej osobistego, nic bardziej intymnego niż błędne koło, w które zdajesz się teraz pakować, Trudno uważać za obcą osobę kogoś dokładnie takiego samego jak ja, Pozwól mu dalej być tym, czym był dotychczas, nieznajomym, Tak, ale obcym nigdy nie będzie mógł być, Obcymi jesteśmy wszyscy, Nawet my, którzy tu jesteśmy, O kogo ci chodzi, O ciebie i o mnie, o twój zdrowy rozsądek i o ciebie, rzadko się spotykamy na pogawędkach, od czasu do czasu, a szczerze mówiąc, zaledwie parę razy było warto, Z mojej winy, Także z mojej, jesteśmy zmuszeni przez naturę do podążania ścieżkami równoległymi, ale oddzielająca nas odległość, albo też dzieląca, jest tak wielka, że w większości przypadków nie słyszymy jeden drugiego, Teraz cię słyszę, Chodziło o nagły przypadek, a nagłe przypadki zbliżają, Co ma być, będzie, Znam tę filozofię, zwykle zwą ją predestynacją, fatalizmem, losem, ale w rzeczywistości oznacza ona, że zrobisz to, co ci się żywnie podoba, jak zwykle, Oznacza to, że zrobię to, co muszę zrobić, nic więcej, Są ludzie, dla których nie ma różnicy pomiędzy tym, co zrobili, i tym, co myśleli, że musieli zrobić, Wbrew temu, co sądzi zdrowy rozsądek, sprawy woli nie zawsze są proste, proste jest niezdecydowanie, niepewność, wahanie, Kto by powiedział, Nie dziw się, ciągle się uczymy, Moja misja dobiegła końca, zrobisz, jak będziesz chciał, Tak jest, No to żegnaj, do następnej okazji, trzymaj się, Prawdopodobnie do następnego nagłego przypadku, Jeśli zdołasz dotrzeć na czas. Latarnie uliczne zgasły, ruch uliczny wzmagał się z każdą chwilą, błękit na niebie zyskiwał na intensywności. Wszyscy wiemy, że każdy wstający dzień dla jednych będzie pierwszym, a dla innych ostatnim, nie będzie też, po prostu, jeszcze jednym dniem. Dla nauczyciela historii Tertuliana Maksyma Alfonsa dzisiejszy dzień, skoro nie ma żadnego powodu, by sądzić, iż będzie ostatnim, nie będzie też, po prostu, jeszcze jednym dniem. Powiedzmy, że przedstawił się na tym świecie jako możliwość bycia jeszcze jednym pierwszym dniem, jeszcze jednym początkiem, a więc oznaczającym zaistnienie jeszcze jednego przeznaczenia. Wszystko zależy od kroków, jakie Tertulian Maksym Alfons dzisiaj podejmie. Jednakże procesja, tak mawiano w niegdysiejszych czasach, dopiero wychodzi z kościoła. Podążmy za nią.