Minęło niewiele minut od ósmej rano następnego dnia, kiedy zaparkował samochód niemal naprzeciw drzwi, przez które miała wyjść Maria da Paz, po drugiej stronie ulicy. Wyglądało na to, że patron detektywów został tam przez całą noc, żeby pilnować mu miejsca. Większość sklepów jeszcze jest zamknięta, niektóre z powodu wakacji, jak wyjaśniają wywieszki, nie widać zbyt wielu osób, kolejka czekających na autobus jest dość krótka. António Claro szybko pojął, że jego pracowite kalkulowanie, jak i gdzie powinien się ustawić, aby śledzić Marię da Paz, nie tylko było stratą czasu, ale też niepotrzebną stratą energii umysłowej. W samochodzie, czytając gazetę, najmniej się ryzykuje zwrócenie na siebie uwagi, wygląda, jakby na kogoś czekał, i to jest święta prawda, ale nie można tego powiedzieć na głos. Z obserwowanego budynku, w pewnych odstępach czasu wyszło kilka osób, prawie sami mężczyźni, nie było żadnej kobiety odpowiadającej wyobrażeniu, jakie António Claro bezwiednie wyrobił sobie w swoim umyśle, sięgając do pomocy postaci kobiecych z filmów, w których występował. Była dokładnie ósma trzydzieści, kiedy otworzyły się drzwi budynku i młoda, ładna kobieta, na którą przyjemnie było popatrzeć, na całą jej figurę, wyszła w towarzystwie kobiety starszej. To one, pomyślał. Odłożył gazetę, włączył silnik i trwał nieruchomo jak koń w boksie czekający na wystrzał startera. Obie kobiety powoli szły prawą stroną chodnika, młodsza podała ramię starszej, nie ma tu żadnych wątpliwości, to matka z córką, i prawdopodobnie mieszkają same, Starsza to ta, która wczoraj odebrała telefon, sądząc po tym, w jaki sposób chodzi, chyba jest chora, a co do drugiej, daję głowę, że to Maria da Paz, całkiem całkiem, proszę ja ciebie, nauczyciel historii ma niezły gust. Obie oddalały się coraz bardziej, a António Claro nie wiedział, co robić. Mógł pójść za nimi i wrócić, kiedy wsiądą do samochodu, ale to oznaczało ryzyko zgubienia ich. Co robić, zostać, nie zostać, dokąd idą te baby, winę za wulgarne słowo ponosi nerwowość, António Claro nie zwykł używać tego rodzaju słów, wymsknęło mu się niechcący. Gotowy na wszystko, wyskoczył z samochodu i, wydłużając krok, ruszył za kobietami. Kiedy znalazł się o jakieś trzydzieści metrów za nimi, zwolnił i postarał się wyrównać z nimi krok. Aby ustrzec się przed zbytnim zbliżeniem, tak wolno szła matka Marii da Paz, od czasu do czasu musiał się zatrzymywać i udawać, że przypatruje się wystawom. Zaskoczyło go, gdy spostrzegł, że powolność zaczęła go irytować, jakby przewidywał w niej przeszkodę w dalszych wydarzeniach, które choć jeszcze nie zostały całkowicie określone w jego głowie, nie mogły w żadnym razie być zakłócone najmniejszą przeszkodą. Sztuczna broda łaskotała go, zdawało się, że droga nigdy się nie skończy, a prawda była taka, że wcale tak dużo nie przeszedł, w sumie jakieś trzysta metrów, następny róg ulicy był końcem spaceru, Maria da Paz pomaga matce wejść po schodach kościoła, żegna się z nią pocałunkiem i teraz idzie z powrotem po tym samym chodniku, wolnym krokiem, jakim poruszają się niektóre kobiety, które chodzą, jakby tańczyły. António Claro przeszedł na drugą stronę ulicy, zatrzymał się nieco dalej przed jakąś witryną, w której szybie za chwilę pojawi się smukła sylwetka Marii da Paz. Teraz musi być szczególnie uważny, najmniejsze niezdecydowanie może spowodować, że straci wszystko, jeśli ona wsiądzie do któregoś z tych samochodów, a on nie zdąży w porę do swego, żegnaj do następnego dnia. António Claro nie wie, że Maria da Paz nie ma samochodu, który mógłby ją zawieźć do banku, okazuje się, że podręcznik doskonałego detektywa, aktualizowany pod kątem najnowszych technologii, pominął fakt, że z pięciu milionów mieszkańców tego miasta niektórzy mogli zostać trochę w tyle w zakresie posiadania własnych środków lokomocji. Kolejka na przystanku zwiększyła się nieco, Maria da Paz stanęła w ogonku, a António Claro, żeby nie znaleźć się zbyt blisko, przepuścił przed sobą trzy osoby, to prawda, że sztuczna broda zasłania mu twarz, ale oczu nie, ani nosa, ani brwi, ani czoła, ani włosów, ani uszu. Ktoś obeznany w doktrynach ezoterycznych wykorzystałby moment i dodał do listy duszę, której nie zasłania sztuczna broda, lecz my ten punkt pominiemy milczeniem, z naszego powodu nie pogłębi się debata rozpoczęta mniej więcej na początku dziejów i nic raczej nie zapowiada, by miała się zakończyć w najbliższym czasie. Przyjechał autobus, Maria da Paz zdołała jeszcze znaleźć sobie wolne miejsce, António Claro jedzie na stojąco w przejściu, gdzieś z tyłu. Lepiej będzie tak, pojedziemy razem.
Tertulian Maksym Alfons opowiedział matce, że poznał osobę, mężczyznę, którego podobieństwo do niego jest tak wielkie, że ten, kto by ich doskonale nie znał, na pewno by ich pomylił, że spotkał się z nim i pożałował już tego kroku, bo widzieć siebie powtórzonym, z wyjątkiem drobnych detali, w jednym z dwóch prawdziwych bliźniaków, to można jeszcze zaakceptować, wszak wszyscy są z tej samej rodziny, ale stanąć oko w oko z nigdy nie widzianym nieznajomym i przez chwilę powątpiewać, kto jest kim, jest nie do zniesienia, Jestem przekonany, że mama, przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie byłaby w stanie stwierdzić, który z nas jest mamy synem, a gdyby trafiła, to tylko przez przypadek, Nawet gdybyś mi tu przyprowadził dziesięciu takich samych jak ty i wmieszałbyś się pomiędzy nich, swojego syna zawsze rozpoznam, instynkt macierzyński się nie pomyli, Nie istnieje na świecie nic takiego, co by można z absolutną pewnością nazwać instynktem macierzyńskim, gdyby nas rozłączyli przy moim urodzeniu i dwadzieścia lat później byśmy się spotkali, jest mama pewna, że byłaby w stanie mnie rozpoznać, Rozpoznać pewnie nie, bo nie jest tym samym pomarszczona twarzyczka noworodka i twarz dwudziestoletniego mężczyzny, ale mogę się założyć, że coś w moim wnętrzu kazałoby mi przyjrzeć ci się dwa razy, A za trzecim razem pewnie by mama odwróciła wzrok, Niewykluczone, ale od tej chwili pozostałby pewnie ból w moim sercu, A czy ja też bym spojrzał na mamę dwa razy, zapytał Tertulian Maksym Alfons, Prawdopodobnie nie, ale to dlatego, że wszystkie dzieci są niewdzięcznikami. Oboje się zaśmiali, a ona zapytała, I to dlatego chodziłeś taki zmartwiony, Tak, szok był bardzo silny, nie mogę uwierzyć, żeby mógł się zdarzyć drugi raz podobny przypadek, przypuszczam, że sama genetyka by temu zapobiegła, podczas pierwszych nocy nawet miałem koszmary, to było jak obsesja, A teraz, jak się sprawy mają, Szczęśliwie dopomógł nam zdrowy rozsądek, pozwolił zrozumieć, że skoro żyliśmy do tej pory, nie wiedząc, że ten drugi istnieje, to tym bardziej powinniśmy trzymać się oddzielnie po wzajemnym poznaniu się, niech mama zauważy, że nawet nie moglibyśmy pokazywać się razem, nie moglibyśmy być przyjaciółmi, Bardziej prawdopodobne, że raczej nieprzyjaciółmi, Były takie momenty, kiedy myślałem, że coś podobnego mogłoby się nam zdarzyć, ale dni mijały, rzeki wróciły każda do swego koryta, zostało z tego jeszcze wspomnienie, jakby złego snu, które czas stopniowo wymazuje z pamięci, Miejmy nadzieję, że tak będzie w tym przypadku. Tomarctus leżał u stóp pani Karoliny, z wyciągniętą szyją i głową złożoną na skrzyżowanych łapach, jakby spał. Tertulian Maksym Alfons popatrzył na niego przez chwilę i powiedział, Ciekawe, jak by się zachował ten zwierzak, gdyby znalazł się przed tamtym facetem i przede mną jednocześnie, w którym z nas rozpoznałby pana, Poznałby cię po zapachu, To w przypadku, gdybyśmy mieli inne zapachy, a tego nie jestem absolutnie pewien, Jakaś różnica musi istnieć, To możliwe, Ludzie mogą być do siebie bardzo podobni z twarzy, ale nie z ciała, mam nadzieję, że nie stanęliście chyba nadzy przed lustrem, porównując wszystko, nawet paznokcie u nóg, Oczywiście, że nie, mamo, odparł szybko Tertulian Maksym Alfons, i właściwie nie było to kłamstwo, bo przed lustrem nigdy nie stał z Antoniem Claro. Pies otworzył oczy, znowu je zamknął, ponownie otworzył, pewnie myślał, że nadeszła pora wstania i popatrzenia na patio, czy geranium i rozmaryn urosły od ostatniego razu. Przeciągnął się, najpierw wyciągnął przednie łapy, a później tylne, rozprostowując kręgosłup najbardziej, jak potrafił, po czym podszedł do drzwi. Dokąd idziesz, Tomarctus, zapytał ten pan, który pojawia się tylko od czasu do czasu. Pies zatrzymał się w progu, spojrzał za siebie w oczekiwaniu jakiegoś zrozumiałego polecenia, a ponieważ takowe nie nadeszło, wyszedł. A Marii da Paz powiedziałeś, co się dzieje, zapytała pani Karolina, Nie, nie chciałem jej obarczać zmartwieniami, które samego mnie już tyle kosztowały, Rozumiem to, ale zrozumiałabym też, gdybyś jej powiedział, Uznałem, że lepiej jej o tym nie mówić, A teraz, kiedy wszystko już się skończyło, nie powiesz jej, Nie warto, któregoś dnia, kiedy zobaczyła mnie trochę wyprowadzonego z równowagi, przyrzekłem sobie, że kiedyś jej powiem, co się ze mną dzieje, że w tamtej chwili nie mogłem tego zrobić, ale że któregoś dnia wszystko jej opowiem, I najwyraźniej taki dzień nigdy nie nastąpi, Lepiej zostawić sprawy tak, jak są, Bywają takie sytuacje, kiedy najgorsze, co się może zdarzyć, to zostawić sprawy tak, jak są, to powoduje jeszcze większe kłopoty, Może też posłużyć temu, żeby się zmęczyły i zostawiły nas w spokoju, Gdybyś kochał Marię da Paz, opowiedziałbyś jej, Kocham, Może i kochasz, ale niewystarczająco, skoro śpisz z kochającą cię kobietą w jednym łóżku i nie otwierasz się przed nią, to pytam się ciebie, co ty tam robisz, Broni jej mama, jakby ją znała, Nigdy jej nie widziałam, ale znam ją, Tylko z tego, co mama usłyszała ode mnie, a tego nie mogło być zbyt wiele, Dwa listy, w których mi o niej opowiedziałeś, kilka komentarzy przez telefon, nie potrzebowałam więcej, Żeby wiedzieć, że ona jest odpowiednią kobietą dla mnie, Mogłabym powiedzieć to także tymi słowami, ale równie dobrze mogłabym powiedzieć, że ty jesteś odpowiednim mężczyzną dla niej, A nie sądzi mama, że mógłbym nim być albo że nim jestem, Może nie, A więc najlepsze rozwiązanie jest najprostsze, zakończyć łączący nas związek, To ty tak mówisz, nie ja, Trzeba być logicznym, moja mamo, skoro ona jest dla mnie dobra, a ja dla niej nie, jaki jest sens życzyć nam zawarcia małżeństwa, Po to, żeby ona jeszcze tam była, kiedy ty się obudzisz, Nie śpię przez cały czas, nie jestem lunatykiem, mam swoje życie, swoją pracę, Jedna twoja część śpi od samych twoich urodzin, a ja się obawiam, że któregoś dnia obudzą cię znienacka, Mama powinna zostać Kasandrą, Co to jest, Pytanie nie powinno brzmieć, co to jest, ale kto to jest, No to naucz mnie, zawsze słyszałam, że uczenie tych, którzy nie wiedzą, to czyn miłosierny, Ta Kasandrą była córką króla Troi, który nazywał się Priam, i kiedy Grecy postawili pod bramami miasta drewnianego konia, ona zaczęła krzyczeć, że miasto zostanie zniszczone, jeśli koń zostanie wprowadzony do środka, za bramy, wszystko to zostało dokładnie opisane w Iliadzie Homera, Iliada to taki poemat, Znam, i co się potem stało, Trojanie uznali, że ona oszalała, i nie wzięli pod uwagę jej przepowiedni, A potem, Potem miasto zostało napadnięte, złupione, obrócone w popiół, Czyli ta Kasandrą miała rację, Historia nauczyła mnie, że Kasandrą ma zawsze rację, I ty twierdzisz, że ja mam zadatki na Kasandrę, Powiedziałem to i powtarzam z całą miłością syna, którego matka jest czarownicą, Czyli jesteś jednym z tych Trojan, którzy nie uwierzyli, i dlatego Troja została spalona, W tym przypadku nie ma żadnej Troi do spalenia, Ileż Troi o innych nazwach i w innych miejscach zostało spalonych po niej, Nieskończona liczba, Nie chciałbyś być więc kolejną, Nie mam przed drzwiami żadnego drewnianego konia, A gdybyś go miał, posłuchaj głosu tej starej Kasandry, nie pozwól mu wejść, Będę uważał na rżenie, Proszę cię jedynie, żebyś nie spotykał się więcej z tym człowiekiem, obiecaj mi to, Obiecuję. Pies Tomarctus stwierdził, że nadeszła chwila powrotu, pospacerował, wąchając geranium i rozmaryn na patio, ale to nie stamtąd teraz wracał. W ostatniej kolejności przeszedł przez pokój Tertuliana Maksyma Alfonsa, zobaczył na łóżku otwartą walizkę, a już od wielu lat był psem, więc doskonale wiedział, co to takiego oznacza, dlatego tym razem nie poszedł się położyć u stóp pani, która nigdy stamtąd nie wyjeżdża, ale koło tego drugiego, który niebawem odjedzie.
Po wszystkich wątpliwościach, jakie miał co do jak najbardziej ostrożnej formy powiadomienia matki o przykrej sprawie absolutnego bliźniaka lub, by użyć tych mocnych i ludowych słów, sobowtóra podobnego do niego tak, jakby był zdjętą z niego skórą, Tertulian Maksym Alfons jechał teraz względnie przekonany, że zdołał przedstawić zagadnienie, nie zostawiając za sobą zbyt wielu zmartwień. Nie mógł uniknąć powrócenia do sprawy Marii da Paz, ale zdumiewało go coś, co wydarzyło się podczas rozmowy, w chwili kiedy powiedział, że najlepiej będzie zakończyć ten związek, w tej samej właśnie chwili, gdy tylko wypowiedział pozornie nieodwołalny wyrok, poczuł swego rodzaju wewnętrzne znużenie, na wpół świadome pragnienie poddania się, jakby jakiś głos wewnątrz głowy pracował nad tym, aby mu wykazać, że być może jego upór był tylko ostatnią redutą, za którą jeszcze usiłował powściągnąć w sobie chęć wywieszenia białej flagi bezwarunkowej kapitulacji. Jeśli tak jest, rozmyślał, mam obowiązek poważnego rozważenia tej kwestii, rozpatrzenia niepokoju i niezdecydowania, najprawdopodobniej odziedziczonych po poprzednim małżeństwie, i przede wszystkim raz na zawsze ustalić, dla własnego dobra, co to znaczy kochać kogoś do tego stopnia, że się z nim chce mieszkać, bo prawda jest taka, że kiedy się żeniłem, nawet o tym nie pomyślałem, i ta sama prawda, skoro już o tym mowa, wymaga, bym przyznał, iż napawa mnie strachem możliwość, że mogłoby mi się nie udać po raz drugi. Te chwalebne zamiary wypełniły podróż Tertuliana Maksyma Alfonsa, zamieniając się chwilami z obrazem Antonia Claro, którego myśli, ciekawa sprawa, odmawiały przedstawienia z całkowitym, należnym mu podobieństwem, jakby wbrew oczywistości faktów, odmawiały mu prawa istnienia. Wspominał też fragmenty rozmów, które z nim odbył, szczególnie tę w domu na wsi, ale z osobliwym wrażeniem oddalenia i wyobcowania, jakby nic z tego naprawdę nie odnosiło się do niego, jakby chodziło o jakąś historię przeczytaną kiedyś w jakiejś książce, z której zostało zaledwie kilka luźnych kartek. Obiecał matce, że nigdy więcej nie spotka się z Antoniem Claro, i tak się stanie, jutro nikt nie będzie mógł go oskarżyć, że zrobił choćby jeden krok w jego kierunku. Życie się zmieni. Zadzwoni do Marii da Paz, gdy tylko przyjedzie do domu, Powinienem był zadzwonić od matki, pomyślał, było to zapomnienie, z którego trudno się będzie wytłumaczyć, choćbym miał się tylko zapytać o stan zdrowia jej matki, przynajmniej tyle, zwłaszcza że ona może zostać moją teściową. Uśmiechnął się Tertulian Maksym Alfons na myśl, która jeszcze dwadzieścia cztery godziny wcześniej wyprowadziłaby go z równowagi, widać, że wakacje dobrze mu zrobiły dla ciała i dla ducha, przede wszystkim rozjaśniły mu myśli, teraz jest zupełnie innym człowiekiem. Przyjechał wieczorem, zaparkował samochód przed drzwiami do domu, jest sprawny, szybki, w dobrym humorze, jakby nie przejechał właśnie, bez jednego zatrzymania, ponad czterystu kilometrów, wbiegł po schodach z lekkością nastolatka, nawet nie zwracał uwagi na walizkę, która, co naturalne, przy powrocie jest cięższa niż przy wyjeździe, i niewiele brakowało, a byłby wszedł do domu tanecznym krokiem. Według tradycyjnych konwencji literackich tworu, któremu nadano nazwę powieść i który będzie nazywany tak aż do czasu, póki się nie wymyśli czegoś bardziej przystającego do jego obecnych form, ten wesoły opis, będący prostą sekwencją danych narracyjnych, do której w sposób rozmyślny nie dopuszczono żadnej informacji o znaczeniu negatywnym, a gdyby jakaś informacja negatywna została tu chytrze umieszczona to tylko jako przygotowanie operacji kontrastu, będącego w zależności od zamysłów pisarza, brutalnym, dramatycznym albo przerażającym, mógłby to być na przykład ktoś zamordowany i leżący na ziemi, cały we krwi, zebranie duchów z tamtego świata, rój wściekłych trutni w czasie rui, które pomyliły nauczyciela historii z pszczołą matką, albo gorzej jeszcze, wszystko to zestawione razem, w jednym jedynym koszmarze, skoro, jak dowiedziono społeczeństwu, nie istnieją granice wyobraźni zachodnich pisarzy, przynajmniej od cytowanego wcześniej Homera, który, gdy się dobrze nad tym zastanowić, był pierwszym z nich wszystkich. Mieszkanie Tertuliana Maksyma Alfonsa otworzyło przed nim ramiona niczym matka, cichuteńkim głosem wyszeptało, Chodź, mój synu, czekam tu na ciebie, ja jestem twoim zamkiem i bastionem, przeciw mnie żadna moc nic nie zdoła ci uczynić, bo jestem twoje, nawet kiedy ciebie nie ma, a nawet gdybym zostało zburzone, zawsze pozostanę miejscem, które należało do ciebie. Tertulian Maksym Alfons postawił walizkę na podłodze i zapalił górne światło. Duży pokój był posprzątany, na meblach nie było ani śladu kurzu, to wielka i solenna prawda, że mężczyźni, nawet mieszkając samotnie, nigdy nie potrafią całkowicie obyć się bez kobiet, i nie mieliśmy tym razem na myśli Marii da Paz, co mimo swoich wątpliwych zamiarów jednak by potwierdził, ale kobietę z góry, która wczoraj sprzątała tu przez całe rano, z takim oddaniem i skrupulatnością, jakby uważała mieszkanie za swoje, albo bardziej jeszcze, jakby chciała, żeby mieszkanie do niej należało. W automatycznej sekretarce pali się światełko, Tertulian Maksym Alfons siada, żeby odsłuchać wiadomości. Pierwsza wyskoczyła mu ze środka wiadomość od dyrektora szkoły, który życzył mu miłych wakacji i chciał się dowiedzieć, jak postępują prace nad projektem dla ministerstwa, Nie ograniczając, nie muszę chyba dodawać, pańskiego prawa do odpoczynku po tak pracowitym roku, w drugiej usłyszał nudny i nadęty głos kolegi od matematyki, nic ważnego, chce tylko zapytać, jak się miewa jego marazm, i sugeruje, że być może niespieszna wycieczka po kraju w dobrym towarzystwie byłaby najlepszym remedium na jego przypadłości, trzecią wiadomością była ta, którą tamtego dnia zostawił António Claro, ta, która zaczynała się następująco, Dobry wieczór, mówi António Claro, przypuszczam, że nie spodziewał się pan telefonu ode mnie, wystarczyło, że jego głos rozbrzmiał w tym, dotychczas spokojnym pokoju, żeby stało się oczywiste, że zacytowane wcześniej tradycyjne konwencje powieściowe nie są jednak zwykłym zużytym zabiegiem pisarzy z chwilowo szwankującą wyobraźnią, ale literacką wypadkową dostojnej równowagi kosmosu, skoro wszechświat, mimo iż był od swoich początków systemem pozbawionym jakiejkolwiek inteligencji organizacyjnej, dysponował wystarczającą ilością czasu, aby zmądrzeć dzięki nieskończonej liczbie własnych doświadczeń, tak by skończyć, co wykazuje nie kończący się spektakl życia, w nieomylnej maszynie kompensacji, która tylko będzie potrzebować, także ona, trochę więcej czasu, aby dowieść, że jakieś tam małe spóźnienie w działaniu jej trybów nie ma najmniejszego znaczenia dla spraw zasadniczych, to zupełnie wszystko jedno, czy musimy czekać minutę, godzinę, rok czy wiek. Wspomnijmy wspaniałą dyspozycję, z jaką nasz Tertulian Maksym Alfons wchodzi do domu, wspomnijmy jeszcze raz, że zgodnie z tradycyjnymi konwencjami powieściowymi, wzmocnionymi rzeczywistym istnieniem maszyny kompensacji wszechświata, do której właśnie szeroko się odnieśliśmy, musiał wpaść na coś, co zniszczy w nim wesołość i rzuci go w otchłań rozpaczy, niepokoju, strachu, wszystkiego tego, co może nas spotkać, gdy skręcamy za róg albo wsadzamy klucz w zamek. Monstrualne przerażenia, jakie wtedy opisaliśmy, były tylko zwykłymi przykładami, mogły być takie, a mogły być inne, mogły być gorsze, a w sumie, mogło nie być żadnego z nich, dom po matczynemu otworzył ramiona na widok swego właściciela, powiedział mu kilka miłych słów, z tych, co to każde mieszkanie potrafi powiedzieć, lecz których w większości przypadków mieszkający w nich ludzie nie uczą się słuchać, no dobrze, żeby się przesadnie nie rozgadywać, zdawało się, że nic nie może zepsuć szczęśliwego powrotu Tertuliana Maksyma Alfonsa do domu. Czysta pomyłka, czysta konfuzja, iluzja czysta. Tryby kosmicznej maszyny przeniosły się do elektronicznych jelit automatycznej sekretarki, w oczekiwaniu, aż jakiś palec naciśnie guzik, który otworzy drzwi klatki ostatniemu i najstraszliwszemu z potworów, już nie zakrwawionemu trupowi na ziemi, już nie przelotnemu zgromadzeniu duchów, już nie brzęczącemu i lubieżnemu rojowi trutni, ale wystudiowanemu i sugestywnemu głosowi Antonia Claro, te jego prośby, że proszę zobaczmy się znowu, że proszę mamy sobie wiele do powiedzenia, kiedy my, ci, którzy jesteśmy po tej stronie, jesteśmy wiarygodnymi świadkami, że jeszcze wczoraj, mniej więcej o tej porze, Tertulian Maksym Alfons obiecywał matce, że nigdy więcej nie będzie się zadawał z tym mężczyzną, czy to spotykając się z nim osobiście, czy to dzwoniąc, aby powiedzieć, że to, co zostało skończone, jest skończone, i żeby go zostawił w spokoju, dobrze. Z zapałem przyklaskujemy tej decyzji, jednakże, i do tego wystarczy postawić się w jego sytuacji, współczujemy przez chwilę Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi z powodu stanu nerwów, w jaki wprawiła go ta wiadomość, czoło znowu zroszone potem, ręce znowu drżące, nieznane jak dotąd uczucie, że za chwilę sufit spadnie mu na głowę. Światło sekretarki pozostaje zapalone, znak to, że jest jeszcze w środku jedna albo więcej wiadomości. Pod wpływem ostrego szoku, który wywołała wiadomość od Antonia Claro, Tertulian Maksym Alfons zatrzymał kasetę i teraz boi się odsłuchać resztę, żeby przypadkiem nie pojawił się ten sam głos, kto wie, czy nie podając, nie czekając nawet na zgodę drugiej strony, dzień, godzinę i miejsce nowego spotkania. Podniósł się z krzesła i poszedł do pokoju, żeby zmienić ubranie, ale w pokoju zmienił zdanie, najbardziej potrzebuje teraz zimnego prysznica, który nim wstrząśnie i ożywi go, niech wciągnie w odpływ wody wszystkie ciemne chmury spowijające mu głowę i przytępiające rozum do tego stopnia, że nawet nie pomyślał o tym, że jedna z wiadomości, jeśli jest ich więcej, może pochodzić od Marii da Paz. Właśnie to sobie uprzytomnił i było tak, jakby nagłe i spóźnione błogosławieństwo w końcu spłynęło na niego wraz z wodą, jakby inna oczyszczająca kąpiel, nie ta trzech nagich kobiet na balkonie, ale ta mężczyzny samotnego i zamkniętego w niepewnym bezpieczeństwie domu, litościwie, poprzez samo spływanie wody i piany, oczyściła go z brudu ciała i niepokojów duszy. Pomyślał o Marii da Paz ze swego rodzaju nostalgicznym spokojem, jakby myślał o porcie, z którego wypłynął statek udający się w podróż dookoła świata. Umyty i wytarty, odświeżony i odziany w czyste ubranie, wrócił do salonu, żeby odsłuchać resztę wiadomości. Zaczął od wykasowania wiadomości od dyrektora szkoły i od nauczyciela matematyki, których nie było po co zachowywać, ze zmarszczonym czołem ponownie odsłuchał wiadomości od Antonia Claro, którą usunął lekkim uderzeniem palca w odpowiedni klawisz, i przygotował się na wysłuchanie z uwagą tego, co następowało po niej. Czwarta wiadomość pochodziła od kogoś, kto nie chciał mówić, połączenie trwało całą trzydziestosekundową wieczność, ale po drugiej stronie nie pojawiło się nawet jedno westchnienie, nie było słychać żadnej muzyki w tle ani nawet lekkiego oddechu, a już na pewno nie dyszącego, jak to zwykle robi się w kinie, kiedy usiłuje się podnieść napięcie dramatyczne aż do poziomu trwogi. Nie mówcie mi, że to znowu ten facet, pomyślał Tertulian Maksym Alfons, wściekły, czekając na rozłączenie. To nie on, nie mógł to być on, jeśli ktoś wcześniej zostawił tak wyczerpujące przemówienie, na pewno nie zadzwoni po raz drugi, żeby milczeć. Piąta i ostatnia wiadomość pochodziła od Marii da Paz, To ja, powiedziała, jakby na świecie nie istniała żadna inna osoba mogąca powiedzieć, To ja, wiedząc z góry, że i tak zostanie rozpoznana, Przypuszczam, że wkrótce przyjedziesz, mam nadzieję, że dobrze wypocząłeś, myślałam, że zadzwonisz do mnie od matki, ale dawno powinnam wiedzieć, że nie ma co na ciebie liczyć w tych sprawach, zresztą, to bez znaczenia, zostawiam ci tu słowa przywitania od przyjaciółki, zadzwoń do mnie, kiedy będziesz miał ochotę, ale nie jak ktoś, kto czuje się zobowiązany, żeby to zrobić, to nie byłoby dobre ani dla ciebie, ani dla mnie, czasem wyobrażam sobie, jak cudownie by było, gdybyś do mnie po prostu zadzwonił, tylko dlatego, że masz taką ochotę, po prostu jak ktoś, komu zachciało się pić i idzie się napić wody, ale już wiem, że jak na ciebie to byłoby zbyt wiele, nigdy nie udawaj przy mnie pragnienia, którego nie czujesz, przepraszam, nie to chciałam ci powiedzieć, chciałam ci tylko życzyć, żebyś zdrowo wrócił do domu, aha, á propos zdrowia, moja matka czuje się już znacznie lepiej, już wychodzi na mszę i na zakupy, za kilka dni wróci do dawnej formy, całuję cię, jeszcze raz, i jeszcze raz. Tertulian Maksym Alfons przewinął kasetę do tyłu i odsłuchał ją ponownie, najpierw z pewnym siebie uśmiechem człowieka słuchającego zachwytów i pochlebstw, co do których nie ma żadnych wątpliwości, że są słuszne, stopniowo jednak wyraz twarzy zmieniał mu się najpierw na poważny, później zamyślony, potem niespokojny, przyszło mu do głowy to, co powiedziała matka, Oby ona jeszcze tam była, kiedy się obudzisz, i te słowa rozbrzmiewały teraz w jego głowie jak ostatnie ostrzeżenie Kasandry znużonej już brakiem posłuchu. Spojrzał na zegarek, Maria da Paz pewnie już wróciła z banku. Dał jej jeszcze kwadrans, po czym zadzwonił. Kto mówi, zapytała, To ja, odpowiedział, Wreszcie, Wróciłem przed niecałą godziną, tylko się wykąpałem i odczekałem, żeby mieć pewność, że zastanę cię w domu, Odsłuchałeś moją wiadomość, Odsłuchałem, Mam wrażenie, że powiedziałam rzeczy, które powinnam była przemilczeć, Jakie na przykład, Już dokładnie nie pamiętam, ale coś jakbym cię prosiła po raz tysięczny, żebyś zwrócił na mnie uwagę, zawsze przysięgam sobie, że to się nie powtórzy, i zawsze prowokuję to samo upokorzenie, Nie wymawiaj tego słowa, nie jest wobec ciebie sprawiedliwe, i wobec mnie też nie, mimo wszystko, Nazywaj więc to, jak ci się podoba, ja ze swej strony widzę, że taka sytuacja nie może dalej trwać, ponieważ w końcu utracę resztki szacunku dla samej siebie, jakie mi jeszcze zostały, Będzie trwała, Co, chcesz mi powiedzieć, że nasze miotanie się będzie dalej wyglądało tak samo jak dotychczas, że nigdy nie skończy się to moje żałosne przemawianie do ściany, która nawet nie odpowiada mi echem, Mówię ci, że cię kocham, Już słyszałam te słowa od ciebie, zwłaszcza w łóżku, przed, w trakcie, ale nigdy po, A jednak to prawda, kocham cię, Proszę cię, nie męcz mnie więcej, Słuchaj mnie, Słucham cię, nigdy nie chciałam od ciebie nic więcej poza tym, żeby cię słuchać, Nasze życie się zmieni, Nie wierzę, Uwierz, musisz uwierzyć, A ty uważaj na to, co do mnie mówisz, nie dawaj mi dzisiaj nadziei na coś, czego jutro nie będziesz mógł albo nie będziesz chciał spełnić, Ani ty, ani ja nie wiemy, co nam przyniesie przyszłość, dlatego dziś proszę cię, żebyś mi zaufała, A dlaczego to dziś akurat odzywasz się do mnie i prosisz mnie o coś, co zawsze miałeś, Żeby żyć z tobą, żebyśmy żyli razem, Chyba śnię, to niemożliwe, że to właśnie usłyszałam, Jeśli chcesz, mogę to powtórzyć jeszcze raz, Pod warunkiem że tymi samymi słowami, Żeby żyć z tobą, żebyśmy żyli razem, Powtarzam, że to niemożliwe, ludzie tak się nie zmieniają, w jednej chwili, co się wydarzyło w twojej głowie albo w twoim sercu, że mnie prosisz, żebym z tobą zamieszkała, podczas gdy do tej pory jedyną twoją troską było wykazanie mi, że nie masz w planach podobnej rzeczy i że lepiej, żebym nie robiła sobie nadziei, Ludzie mogą się zmienić w ciągu jednej chwili, a jednak nadal pozostają tymi samymi ludźmi, Czyli, że naprawdę chcesz, żebyśmy razem zamieszkali, Tak, Że kochasz Marię da Paz wystarczająco mocno, żeby chcieć z nią mieszkać, Tak, Powiedz to jeszcze raz, Tak, tak, tak, Wystarczy, nie zalewaj mnie słowami, bo zaraz pęknę, Słuchaj, chcę cię całą, Nie będzie ci przeszkadzać, jeśli powiem to mojej matce, przez całe życie czekała na tę radosną nowinę, Oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu, choć ona nie umiera raczej z miłości do mnie, Miała swoje powody, nie mogłeś się zdecydować, ona chciała widzieć córkę szczęśliwą, a po mnie nie było widać wielkich oznak szczęścia, wszystkie matki są takie same, Chcesz wiedzieć, co moja matka wczoraj powiedziała, wtedy kiedy o tobie rozmawialiśmy, Co takiego, Oby ona jeszcze tam była, kiedy ty się obudzisz, Przypuszczam, że musiałeś usłyszeć takie słowa, To prawda, Obudziłeś się, a ja jeszcze tu byłam, nie wiem, jak długo jeszcze bym została, ale byłam, Powiedz twojej matce, że od tej chwili może spać spokojnie, To ja nie będę mogła spać, Kiedy się zobaczymy, Jutro, jak tylko wyjdę z banku, wezmę taksówkę i do ciebie przyjadę, Jak najszybciej, W twoje ramiona. Tertulian Maksym Alfons odłożył słuchawkę i usłyszał Marię da Paz śmiejącą się i wołającą do matki, Mamusiu, mamusiu, a potem zobaczył je obie w objęciach, a zamiast wołania szepty, zamiast śmiechu łzy, czasem zadajemy sobie pytanie, dlaczego szczęście tak długo zwlekało, dlaczego nie przyszło wcześniej, ale jeśli pojawia nam się znienacka, jak w tym przypadku, kiedy już na nie nie czekaliśmy, wtedy najprawdopodobniej nie będziemy wiedzieli, co zrobić, i chodzi nie tyle o wybór pomiędzy śmiechem i płaczem, ile o tajemną wewnętrzną trwogę na myśl, że być może nie zdołamy stanąć na wysokości zadania. Jakby wracając do starych, zapomnianych nawyków, Tertulian Maksym Alfons poszedł do kuchni zobaczyć, czy znajdzie się coś do jedzenia. Nic tylko puszki, pomyślał, Do drzwi lodówki została przyczepiona kartka, na której wielkimi czerwonymi literami, tak żeby rzucało się w oczy, zostało napisane, Ma pan zupę w lodówce, to od sąsiadki z góry, niech ją Bóg błogosławi, tym razem puszki jeszcze poczekają. Znużony podróżą, wyczerpany emocjami, Tertulian Maksym Alfons poszedł do łóżka jeszcze przed jedenastą. Usiłował przeczytać jedną stronę o cywilizacjach mezopotamskich, ale dwa razy książka wypadła mu z rąk, w końcu zgasił światło i zdecydował się położyć spać. Delikatnie zsuwał się w stronę snu, kiedy Maria da Paz wyszeptała mu do ucha, Jak cudownie by było, gdybyś do mnie po prostu zadzwonił. Prawdopodobnie powiedziałaby resztę zdania, ale on już wstał, już włożył szlafrok na piżamę, już wykręcał numer. Maria da Paz zapytała, To ty, a on odpowiedział, To ja, mam pragnienie, przyszedłem poprosić o szklankę wody.