Выбрать главу

Po obiedzie Tertulian Maksym Alfons wziął udział, z większością swych kolegów, w zebraniu zwołanym przez dyrektora w celu przeanalizowania ostatniej propozycji aktualizacji pedagogicznej pochodzącej z ministerstwa, z tych tysięcy iluś tam, które sprawiają, że życie nieszczęsnych nauczycieli to podróż na Marsa poprzez nie kończący się deszcz spadających groźnych asteroid, ze zbyt wielką częstotliwością trafiających w sam środek celu. Kiedy nadeszła jego kolej na zabranie głosu, tonem ospałym i jednostajnym, który obecnym wydał się dziwny, powtórzył jedynie własne słowa na temat idei, która przestała już tam być nowością i która nieodmiennie wywoływała pobłażliwe uśmieszki zebranych oraz objawy źle skrywanego zmartwienia dyrektora, Moim zdaniem, powiedział, jedynym ważnym wyborem, jedyną poważną decyzją, którą według mnie należałoby podjąć w kwestii znajomości historii, jest ta, czy powinniśmy jej nauczać od tyłu do przodu czy od przodu do tyłu, cała reszta, nie zasługująca zresztą na lekceważenie, zależeć będzie od dokonanego wyboru, wszyscy wiedzą, że tak właśnie jest, ale ciągle się udaje, że nie. Wyniki peroraty były takie same, co zwykle, pełne rezygnacji westchnienie dyrektora, wymiana spojrzeń i szepty między nauczycielami. Ten od matematyki też się uśmiechnął, ale jego uśmiech był uśmiechem przyjaznego wspólnictwa, jakby chciał powiedzieć, Masz rację, nic z tego nie należy brać na serio. Lekko zamaskowany gest, jaki posłał mu Tertulian Maksym Alfons z drugiej strony stołu, oznaczał, że dziękuje za wiadomość, jednakże coś, co zaszło w tej samej chwili i co z braku lepszego określenia nazwiemy podgestem, oznajmiło mu, że wydarzenie na korytarzu nie do końca zostało zapomniane. Innymi słowy, podczas gdy podstawowy gest był absolutnie pojednawczy, w rodzaju, Co było, to było, podgest zachowawczo cieniował, Tak, lecz nie wszystko. W tym czasie głos został oddany następnemu nauczycielowi i gdy ten, w odróżnieniu od Tertuliana Maksyma Alfonsa, przemawia kwieciście, wymownie, fachowo i biegle, wykorzystajmy moment, aby odrobinę rozwinąć, odrobinkę, niezbędną w przypadku nieuniknionej złożoności materii, kwestię podgestów, które tutaj, przynajmniej na tyle, na ile się orientujemy, po raz pierwszy się podnosi. Należy do zwyczaju mawiać na przykład, że jeden, drugi czy trzeci człowiek w określonej sytuacji uczynili gest tego, tamtego czy owego, mówimy to tak, po prostu, jakby to, tamto czy owo, wątpliwość, okazanie wsparcia czy nakazanie ostrożności, należało do wyrażeń ukutych z jednego kawałka, wątpliwość zawsze metodyczna, wsparcie zawsze bezwarunkowe, nakazanie ostrożności zawsze bezinteresowne, podczas gdy cała prawda, o ile rzeczywiście chcemy ją poznać i nie zadowolimy się wytłuszczonymi czcionkami tytułów, wymaga od nas skupienia uwagi na wielorakim migotaniu podgestów, podążających za gestem niczym gwiezdny pył za ogonem komety, bo te podgesty, aby posłużyć się porównaniem dostępnym dla ludzi każdego wieku i możliwości rozumienia, są jak małe literki w umowie, których odcyfrowanie wymaga wysiłku, ale które w tej umowie są. Chociaż, zastrzegając skromność, którą zaleca przyzwoitość i dobry gust, w niczym nie zaskoczyłoby nas, gdyby w bardzo bliskiej przyszłości studia nad rozpoznawaniem i klasyfikacją podgestów doprowadziły, każdy pojedynczo i wszystkie zbiorowo, do stworzenia jednej z najbardziej płodnych gałęzi semiotyki ogólnej. Widywano już przypadki bardziej nieprawdopodobne niż ten. Nauczyciel, który zabrał głos, właśnie w tej chwili zakończył przemawiać, dyrektor przekaże głos następnemu w kolejności, lecz Tertulian Maksym Alfons energicznie wyciąga prawą rękę w górę na znak, że chce przemówić. Dyrektor zapytał go, czy jego komentarze będą się odnosić do właśnie zaprezentowanych punktów widzenia, i dodał, że w takim przypadku normy zebrań determinują, o czym tamten powinien wiedzieć, iż należy wstrzymać się od zabrania głosu do końca wystąpień wszystkich uczestników, lecz Tertulian Maksym Alfons odpowiedział, że nie, panie dyrektorze, nie jest to komentarz i nie odnosi się do cennych uwag szanownego kolegi, że on zna zasady obowiązujące na zebraniach i zawsze się do nich stosował, jak też i do tych, które przestały być już zachowywane, chodzi mu jedynie o zwolnienie z zebrania, gdyż czekają na niego niebywale pilne zajęcia poza szkołą. Tym razem nie był to podgest, ale powiedzmy podton, co dało nowy impuls do rozwijania zapoczątkowanej powyżej teorii dotyczącej znaczeń, które powinniśmy przypisać wariacjom, nie tylko drugo – i trzeciorzędnym, ale też czwarto – i pięciorzędnym, komunikacji, zarówno gestualnej, jak i oralnej. W interesującym nas przypadku, na przykład, wszyscy obecni spostrzegli, że podton w głosie dyrektora wyraził uczucie głębokiej ulgi, skrywany pod słowami, które w rzeczywistości wypowiedział na głos, Cóż za pytanie, ma pan zawsze wolny wybór. Tertulian Maksym Alfons pożegnał się z zebranymi szerokim machnięciem ręką, gest dla wszystkich, podgest dla dyrektora, i wyszedł. Samochód stał blisko szkoły, po kilku minutach już w nim siedział, wpatrując się w drogę prowadzącą w kierunku, który jak na razie, jest jego jedynym przeznaczeniem wynikającym z wydarzeń, które nastąpiły od południa poprzedniego dnia, a więc do wypożyczalni, w której znalazł film Kto szuka, znajduje. Nakreślił sobie plan w stołówce, kiedy w samotności jadł obiad, dopracował go pod ochronną tarczą usypiających wystąpień kolegów, a teraz ma przed sobą ekspedienta z wypożyczalni kaset wideo, tego, który uznał za wyjątkowo śmieszny fakt, że klient nazywa się Tertulian, i który po zakończeniu transakcji handlowej, co niebawem nastąpi, będzie miał powody bardziej niż wystarczające, aby zastanowić się nad zależnością pomiędzy rzadkim imieniem i dziwacznym zachowaniem jego posiadacza. Początkowo nic tego nie zapowiadało, Tertulian Maksym Alfons wszedł, jak każdy człowiek, dzień dobry, i, jak każdy człowiek, zaczął przeglądać półki, wolniutko, zatrzymując się to tu, to tam, wykręcając szyję, żeby przeczytać tytuły na grzbietach pudełek kaset, aż w końcu podszedł do kontuaru i powiedział, Przyszedłem kupić film, który wczoraj pożyczyłem, nie wiem, czy pan pamięta, Pamiętam doskonale, był to Kto szuka, znajduje, Tak właśnie, chcę go kupić, Oczywiście, ale przepraszam bardzo, chodzi mi oczywiście wyłącznie o pański interes, byłoby lepiej, żeby oddał nam pan wypożyczoną kasetę, a wziął nową, rzecz w tym, że w miarę używania, wie pan, zawsze następuje nieznaczne uszkodzenie, zarówno obrazu, jak i dźwięku, minimalne, ale po jakimś czasie zaczyna to być zauważalne, Nie warto, odparł Tertulian Maksym Alfons, do tego, do czego go potrzebuję, tamta kaseta nadaje się znakomicie. Ekspedient natychmiast zwrócił uwagę na intrygujące słowa do – tego – do – czego – go – potrze – buję, nie jest to zdanie, które na ogół ma się zwyczaj wypowiadać w odniesieniu do filmów na kasetach wideo, chce się filmów po to, żeby je oglądać, po to zostały stworzone, po to je wyprodukowano, nie trzeba żadnej wyższej filozofii. Jednakże osobliwość klienta nie ograniczyła się tylko do tego. Mając na względzie przyszłe transakcje, ekspedient postanowił uhonorować Tertuliana Maksyma Alfonsa najwyższym dowodem szacunku i poważania handlowego znanym od czasów fenickich, Odliczę panu cenę wypożyczenia, powiedział, a kiedy podliczał rachunek, usłyszał głos klienta pytającego, Ma pan może inne filmy tej samej firmy, Zapewne chciał pan powiedzieć tego samego reżysera, odparł ekspedient dyplomatycznie, Nie, nie, powiedziałem tej samej firmy, interesuje mnie firma, a nie reżyser, Przepraszam bardzo, ale przez tyle lat pracy w branży nigdy żaden klient nie zapytał mnie o to, pytają się o tytuł filmu, często szukają po nazwiskach aktorów, czasem, bardzo rzadko, ktoś się spyta o reżysera, ale o firmę nikt nigdy się nie zapytał, Powiedzmy więc, że należę do grona nietypowych klientów, Rzeczywiście na to wygląda, panie Maksymie Alfonsie, powiedział cicho ekspedient, szybko rzuciwszy okiem na fiszkę klienta. Czuł się oszołomiony, zmieszany, ale też zadowolony z nagłego i szczęśliwego pomysłu zwrócenia się do klienta po nazwisku, które będąc też imionami własnymi, być może zdołają, od tej chwili, w jego duszy, zepchnąć w cień autentyczne imię, to, które w złej godzinie skłoniło go do śmiechu. Zapomniał odpowiedzieć klientowi, czy posiada czy nie posiada filmy tego samego producenta, Tertulian Maksym Alfons musiał powtórzyć pytanie, dodając wyjaśnienie, które mogło w jego mniemaniu poprawić reputację osoby ekscentrycznej, jaką najwyraźniej już zyskał w zakładzie, Chcę zobaczyć inne filmy tego producenta z racji tego, że piszę, a jest ono obecnie w dość zaawansowanej fazie, studium o tendencjach, inklinacjach, celach, informacjach, zarówno tych wyraźnych, jak i niedopowiedzianych oraz sugerowanych, w sumie, znakach ideologicznych, jakie określony producent filmowy, pomijając rzeczywisty stopień świadomości, z jakim to robi, krok za krokiem, metr za metrem, ujęcie za ujęciem, rozprzestrzenia pomiędzy konsumentami. W miarę jak Tertulian Maksym Alfons rozwijał swój dyskurs, ekspedient z czystego zaskoczenia, z czystego zachwytu, stopniowo coraz bardziej wytrzeszczał oczy, absolutnie oczarowany klientem, który nie tylko wie, czego chce, ale potrafi też szczegółowo to uzasadnić, rzecz to zdecydowanie rzadka w handlu, a zwłaszcza w wypożyczalniach filmów wideo. Trzeba jednak powiedzieć, że przykra skaza merkantylnego zainteresowania kalała czysty zachwyt na oczarowanej twarzy, a potęgowała ten zachwyt jednoczesna myśl, że skoro wzmiankowany producent należy do najbardziej aktywnych i najstarszych na rynku, ten klient, do którego nie mogą nigdy pozwolić sobie na zwracanie się inaczej niż przez Maksymie Alfonsie, zostawi w kasie znaczną ilość gotówki, zanim dotrze do końca swojej pracy, studium, eseju czy czego tam chce. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że nie wszystkie filmy weszły na rynek wideo, ale i tak interes wydawał się nęcący, wart zachodu, Myślę, powiedział ekspedient, który już otrząsnął się z osłupienia, że najpierw należałoby poprosić producenta, żeby przysłał nam listę wszystkich tytułów, Tak, być może, odpowiedział Tertulian Maksym Alfons, ale to nie jest pilne, zresztą chyba i tak nie będę potrzebował wszystkich filmów, dlatego zacznijmy od tych, które ma pan tutaj, a potem, w zależności od rezultatów i wniosków, sprecyzuję swe przyszłe wybory. Nadzieje uszły znienacka z ekspedienta, balon jeszcze stoi na ziemi, ale zdaje się, że już traci gaz. No cóż, małe interesy narażone są na takie przypadłości, nie dlatego, że osioł kopnął, więc utnie mu się nogę, a skoro nie mogłeś się wzbogacić w dwadzieścia cztery miesiące, może uda ci się, jeśli popracujesz przez dwadzieścia cztery lata. Z mniej więcej odbudowanym moralnym puklerzem dzięki leczniczym właściwościom tych złotych drobin cierpliwości i oddania, ekspedient obwieścił, obchodząc kontuar i kierując się do półek, Zobaczę, co tu mamy, a na to Tertulian Maksym Alfons, Jeśli jakieś będą, wystarczy mi na początek pięć albo sześć, o ile będę mógł zabrać pracę na tę noc do domu, byłoby dobrze, Sześć filmów to przynajmniej dziewięć godzin oglądania, przypomniał ekspedient, będzie pan musiał zarwać noc. Tym razem Tertulian Maksym Alfons nie odpowiedział, przyglądał się plakatowi reklamowemu filmu tego samego przedsiębiorstwa, film nosił tytuł Bogini estrady i musiał być bardzo niedawny. Nazwiska głównych aktorów zostały wypisane literami różnej wielkości i rozmieszczone były na plakacie wedle większego lub mniejszego ich znaczenia na kinematograficznym firmamencie narodowym. Oczywiście nie byłoby tam nazwiska aktora grającego w Kto szuka, znajduje hotelowego recepcjonistę. Ekspedient powrócił ze swej eksploracji, przyniósł ze sobą sześć kaset, ułożonych jedna na drugiej, położył je na kontuarze, Mamy więcej, ale skoro powiedział pan, że chce tylko pięć albo sześć, Tak jest dobrze, jutro albo pojutrze wpadnę, żeby zabrać resztę, Myśli pan, że powinienem zamówić te, których brakuje, zapytał ekspedient, chcąc ożywić oklapłe nadzieje, Zacznijmy od tych, które ma pan tutaj, później się zobaczy. Nie warto było naciskać, klient rzeczywiście wie, czego chce. W głowie, ekspedient pomnożył przez sześć jednostkową cenę kasety, należał do dawnej szkoły, do czasów, kiedy jeszcze nie istniały kieszonkowe kalkulatory ani nawet nikomu się o nich nie śniło, i podał cenę. Tertulian Maksym Alfons sprostował, To jest cena kupna, a nie wypożyczenia, Skoro kupił pan tamtą, myślałem, że będzie pan też chciał kupić te, usprawiedliwił się ekspedient, Tak, być może je kupię, którąś z nich albo nawet wszystkie, ale najpierw muszę je zobaczyć, obejrzeć, wydaje mi się, że to jest odpowiednie słowo, żeby zobaczyć, czy jest na nich to, czego szukam. Pokonany niepodważalnością logiki klienta, ekspedient szybko zmienił rachunek i włożył kasety do plastikowej siatki. Tertulian Maksym Alfons zapłacił, pożegnał się i wyszedł. Kto ci dał imię Tertulian, wiedział, co robi, wysyczał przez zęby niedoszły sprzedawca.

Dla sprawozdawcy, albo narratora, wedle bardziej niż prawdopodobnej hipotezy preferowania postaci z pieczątką uznania akademickiego, najłatwiejsze, skoro doszliśmy do tego miejsca, byłoby napisanie, że trasa nauczyciela historii, prowadząca przez miasto i aż do wejścia do domu, nie miała swej historii. Jak maszyna manipulująca czasem, szczególnie w przypadku gdy skrupuły dyktowane profesjonalizmem nie pozwoliły mu wymyślić jakiejś bójki na ulicy czy też wypadku, czego jedynym celem byłoby wypełnienie pustki intrygą, te trzy słowa, Nie Miała Historii, stosuje się, kiedy istnieje konieczność pospiesznego przejścia do kolejnego wydarzenia albo kiedy, na przykład, nie wie się dokładnie, co zrobić z myślami, które postać ma na własną rękę, szczególnie gdy nie są one związane z okolicznościami życiowymi, w których otoczeniu rzekomo się znajduje i działa. Tak więc w tej konkretnej sytuacji znajdował się również i świeżo upieczony miłośnik filmów wideo Tertulian Maksym Alfons podczas jazdy samochodem. To prawda, że myślał, i to bardzo, i intensywnie, lecz jego myśli były do tego stopnia odległe od tego, co przeżywał w czasie ostatnich dwudziestu czterech godzin, że gdybyśmy postanowili uwzględnić je i przenieść do tego opowiadania, historia, którą zdecydowaliśmy się przedstawić, niechybnie zostałaby zastąpiona inną. To prawda, że może byłoby warto, co więcej, znając już wszystkie myśli Tertuliana Maksyma Alfonsa, wiemy, że na pewno byłoby warto, jednak oznaczałoby to uznanie za daremne i bezużyteczne ciężkich wysiłków, jakie dotychczas podjęliśmy, odrzucenie tych czterdziestu gęsto i z trudem zapisanych stron, oraz powrócenie do początku, do ironicznego i zuchwałego odrzucenia całej uprzedniej pracy jako bezużytecznej, aby wziąć na siebie ryzyko nowej przygody, nie tylko nowej i odmiennej, lecz też wysoce ryzykownej, do której, nie mamy co do tego wątpliwości, zawiodłyby nas myśli Tertuliana Maksyma Alfonsa. Zostańmy więc z tym wróblem w garści w zamian za rozczarowanie patrzeniem na siedzącego na dachu gołębia. Ponadto, nie ma czasu na więcej. Tertulian Maksym Alfons właśnie skończył parkować samochód. Przebywa niewielką odległość, która dzieli go od domu, w jednej ręce niesie nauczycielską teczkę, w drugiej plastikową siatkę, jakież myśli powinny go męczyć, jeśli nie te, ile kaset zdoła obejrzeć, zanim pójdzie do łóżka, tak to jest, kiedy człowiek interesuje się drugoplanowymi aktorami, gdyby był gwiazdą, zaraz byśmy go odnaleźli w pierwszej scenie. Tertulian Maksym Alfons już otworzył drzwi, już wszedł, zamknął już także drzwi, odkłada teczkę na biurko, a obok siatkę z kasetami. Powietrze jest oczyszczone z obecności, a może po prostu nie sposób jej zauważyć, jakby to, co wczoraj tutaj weszło, tymczasem stało się integralną częścią mieszkania. Tertulian Maksym Alfons poszedł do sypialni zmienić ubranie, otworzył lodówkę w kuchni, żeby zobaczyć, czy ma ochotę na coś, co się w niej znajduje, zamknął ją i wrócił do pokoju ze szklanką i puszką piwa. Wyciągnął kasety z siatki i rozłożył je według daty produkcji filmów, od najstarszej, Przeklęty kod, dwa lata przed widzianym już Kto szuka, znajduje, aż do ostatniego, Bogini estrady, z ubiegłego roku. Cztery pozostałe, także wedle tego samego porządku, to Pasażer na gapę, Śmierć atakuje o świcie, Alarm zawył dwa razy i Zadzwoń do mnie kiedy indziej. Instynktownie, nieświadomie, pewnie z powodu ostatniego z tych tytułów, zwrócił głowę w stronę swego telefonu. Światełko oznaczające na sekretarce, że ktoś dzwonił, było zapalone. Zawahał się przez chwilę, ale w końcu nacisnął na przycisk, aby odsłuchać wiadomości. Pierwsza należała do kobiecego głosu, który się nie przedstawił, prawdopodobnie dlatego że wiedział z góry, iż zostanie rozpoznany, powiedział zaledwie, To ja, a potem kontynuował, Nie wiem, co się z tobą dzieje, nie dzwonisz od tygodnia, jeśli masz zamiar to skończyć, lepiej, żebyś mi to powiedział prosto w oczy, to że się wtedy pokłóciliśmy, nie musi od razu kończyć się takim milczeniem, ale to twoja sprawa, co do mnie, to wiem, że cię kocham, cześć, Drugi telefon należał do tego samego głosu, Zadzwoń do mnie, proszę. Był jeszcze trzeci telefon, ale ten należał do kolegi od matematyki, Drogi przyjacielu, mówił, odnoszę wrażenie, że dzisiaj obraziłeś się na mnie, ale szczerze mówiąc, nie potrafię sobie przypomnieć, co takiego się wydarzyło albo zostało powiedziane, że do tego doszło, wydaje mi się, że powinniśmy porozmawiać, wyjaśnić ewentualne nieporozumienia, jakie mogły się pomiędzy nami pojawić, jeśli miałbym przyjść i przeprosić, proszę, abyś przyjął ten telefon jako początek przeprosin, myślę, że powinieneś wiedzieć, iż jestem twoim przyjacielem. Tertulian Maksym Alfons zmarszczył brwi, chyba rzeczywiście przypominał sobie, że w szkole wydarzyło się coś irytującego albo nieprzyjemnego, co miało związek z tym od matematyki, ale nie potrafił sobie uzmysłowić, co to takiego. Przewinął kasetkę w telefonie i ponownie odsłuchał dwie pierwsze wiadomości, tym razem z półuśmiechem i wyrazem twarzy z tych, o którym zwykle mówimy rozmarzony. Wstał, aby wyciągnąć z wideokasetę z Kto szuka, znajduje, w zamian włożył Przeklęty kod, lecz w ostatniej chwili, już z palcem na przycisku startu, spostrzegł, że gdyby go nacisnął, dokonałby ciężkiego wykroczenia, przeskoczyłby jeden z kolejnych punktów szczegółowego planu działania, który sam opracował, to znaczy, nie przepisałby z końca Kto szuka, znajduje nazwisk drugorzędnych i trzeciorzędnych aktorów, tych, którzy choć wypełniają czas i przestrzeń w historii, niekoniecznie wypowiadają jakieś słowa i służą za satelity, drobniutkie, rzecz jasna, w służbie splotów i krzyżujących się orbit gwiazd, nie mają prawa do imienia, z tych, co to się je nadaje i odbiera, równie koniecznych w życiu, co w fikcji, choć może nie wydaje się słuszne wspominanie go. To prawda, że mógłby to zrobić później, w każdej chwili, ale porządek, jak to się mówi też o psie, jest najlepszym przyjacielem człowieka, chociaż, tak jak pies, od czasu do czasu gryzie. Mieć miejsce dla każdej rzeczy i mieć każdą rzecz na swoim miejscu zawsze stanowiło złotą zasadę w rodzinach, którym dobrze się wiedzie, tak samo jak wielokrotnie dowiedziono, w należytym porządku trzymać, co należy, zawsze było najsolidniejszą polisą ubezpieczeniową przeciw podjazdom chaosu. Tertulian Maksym Alfons szybko przewinął do końca znany już sobie film Kto szuka, znajduje, zatrzymał w miejscu, które go interesowało, na rzeczonej liście drugorzędnych aktorów, i z zatrzymanym obrazem zapisał na kartce nazwiska mężczyzn, bo teraz, wbrew zwyczajowi, przedmiotem poszukiwań nie jest kobieta. Załóżmy, że to, co tam zostało powiedziane w stopniu dostatecznym wystarczyło, by móc zrozumieć operację, która się zarysowała w rozpalonej czaszce Tertuliana Maksyma Alfonsa, to znaczy poszukiwania tożsamości recepcjonisty z hotelu, tego, który był jego portretem opisanym i wykrztuszonym w czasach, kiedy nosił wąsy, czym z pewnością dalej jest, bez niego, i kto wie, czy jutro też, kiedy zakola na głowie jednego zaczną otwierać drogę do łysiny na głowie drugiego. To, czego podjął się Tertulian Maksym Alfons, w sumie, było skromnym powtórzeniem kuglarskiej sztuczki z jajkiem Kolumba, zapisać wszystkie nazwiska drugoplanowych aktorów, zarówno z filmów, w których wziął udział hotelowy recepcjonista, jak też z tych, do których go nie wezwano. Na przykład, jeśli w tym filmie, który właśnie włożył do wideo, Przeklęty kod, nie pojawi się jego ludzka kopia, będzie mógł wykreślić z pierwszej listy wszystkie te nazwiska, które powtarzają się w Kto szuka, znajduje. Już wiemy, że neandertalczykowi do niczego nie przydałaby się głowa, gdyby znalazł się w podobnej sytuacji, ale nauczycielowi historii, przyzwyczajonemu do utrzymywania związków z postaciami z najbardziej szalonych miejsc i epok, proszę zwrócić uwagę, że jeszcze wczoraj czytał w uczonej książce o dawnych cywilizacjach mezopotamskich rozdział traktujący o Amorytach, ta biedna wersja ukrytego skarbu nie jest niczym innym jak dziecięcą zabawą, która może powinna zasługiwać na coś więcej niż tylko tak skromne i przypadkowe wyjaśnienie. W końcu, wbrew temu, co wcześniej przypuszczaliśmy, hotelowy recepcjonista pojawił się jednak w Przeklętym kodzie, tym razem w roli kasjera w banku, który pod groźbą pistoletu i przesadnie dygocąc ze strachu, pewnie w celu uczynienia siebie bardziej wiarygodnym w oczach wiecznie niezadowolonego reżysera, nie miał innego wyjścia, niż przerzucić zawartość sejfu do torby rzuconej przez rabusia, warczącego w tym czasie z przekrzywioną gębą w najlepszym gangsterskim stylu, Albo napełnisz tę torbę, albo ja naszpikuję cię ołowiem, wybieraj. Znakomicie dobierał czasowniki i zaimki ten bandyta. Kasjer pojawił się jeszcze dwukrotnie, po raz pierwszy, aby odpowiedzieć na pytania policjanta, po raz drugi, kiedy dyrektor banku zdecydował się usunąć go z okienka kasy, bo po traumatycznych przejściach zaczął widzieć przestępców we wszystkich klientach. Trzeba jeszcze dodać, że ów kasjer miał wąsy takie same cienkie i błyszczące jak pracownik hotelu. Tym razem Tertulian Maksym Alfons nie poczuł już uderzenia zimnych potów, spływających mu po plecach, nie trzęsły mu się już ręce, zatrzymywał obraz na kilka sekund, przyglądał mu się z chłodną ciekawością, i przesuwał do przodu. Ponieważ chodziło o film, w którym występował identyczny mężczyzna, sobowtór, rozdzielony brat syjamski, więzień zamku zendy lub coś, co jeszcze oczekiwało na sklasyfikowanie, metoda poszukiwania jego rzeczywistej tożsamości musiała być oczywiście inna, trzeba by było zaznaczyć wszystkie nazwiska, które w zestawieniu z pierwszą listą powtórzyłyby się na drugiej. Tylko dwa, zaledwie dwa nazwiska zaznaczył krzyżykiem Tertulian Maksym Alfons. Do kolacji zostało jeszcze dużo czasu, apetyt nie przejawiał najmniejszych oznak niecierpliwości, mógł więc obejrzeć kolejny chronologicznie film, zatytułowany Pasażer na gapę, a równie dobrze można by go było zatytułować Stracony czas, gdyż nie zaangażowano doń człowieka w żelaznej masce. Mawia się stracony czas, ale w sumie nie tak bardzo, bo dzięki niemu można było wykreślić jeszcze kilka nazwisk z pierwszej listy i z drugiej, Drogą eliminacji na pewno mi się uda, powiedział na głos Tertulian Maksym Alfons, jakby nagle poczuł potrzebę towarzystwa. Zadzwonił telefon. Najmniej prawdopodobne było to, że dzwoni kolega od matematyki, najbardziej prawdopodobne natomiast, że dzwoni ta sama kobieta, która dzwoniła już wcześniej dwa razy. Mogła to być też matka, która raz na jakiś czas chce dowiedzieć się o zdrowie kochanego syna. Po kilku dzwonkach telefon zamilkł, znak to, że działa mechanizm automatycznej sekretarki, od tej chwili nagrane słowa będą czekać, aż ktoś kiedyś będzie chciał je odsłuchać, matka zapyta, Jak ci się żyje, synu, kolega będzie nalegał, Nie wydaje mi się, żebym zrobił coś złego, kochanka będzie desperować, Nie zasłużyłam na to. Cokolwiek powiedziano, niech zostanie tam w środku, Tertulian Maksym Alfons nie ma ochoty tego słuchać. Żeby się rozerwać, bardziej niż dlatego, że żołądek zażądał pokarmu, poszedł do kuchni przygotować sobie kanapki i otworzyć następne piwo. Usiadł na taborecie, przeżuł bez przyjemności kilka kęsów, podczas gdy myśli, zostawione same sobie, oddawały się urojeniom. Spostrzegając, że świadoma czujność osłabła, zapadając w swego rodzaju letarg, zdrowy rozsądek, który po pierwszej, energicznej interwencji krążył nie wiadomo gdzie, wśliznął się pomiędzy dwa niedokończone fragmenty tych mętnych rozważań i zapytał Tertuliana Maksyma Alfonsa, czy czuje się szczęśliwy w sytuacji, którą sam stworzył. Wracając nagle do gorzkiego smaku piwa, które raptownie zrobiło się ciepłe, i do miękkiej i wilgotnej konsystencji szynki niskiej jakości, wtłoczonej pomiędzy dwie kromki niby – chleba, nauczyciel historii odpowiedział, że szczęście nie ma nic do czynienia z tym, co się tam odbywa, a co do sytuacji, zwracał uwagę, że to nie on ją stworzył. Zgoda, nie stworzyłeś jej ty, odpowiedział zdrowy rozsądek, ale większość spraw, w które się pakujemy, nigdy nie zaszłoby tak daleko, gdybyśmy im nie pomogli, a ty nie możesz mi zaprzeczyć, że tej sytuacji nie pomogłeś, Chodziło o zwykłą ciekawość, o nic więcej, Już o tym dyskutowaliśmy, Masz coś przeciwko ciekawości, Zauważam jedynie, że życie, jak dotychczas, nie nauczyło cię rozumieć, że naszym najlepszym prezentem, naszym to znaczy zdrowego rozsądku, jest właśnie, i to od zawsze, ciekawość, Według mnie zdrowy rozsądek i ciekawość są niekompatybilne, Jakże się mylisz, westchnął zdrowy rozsądek, Udowodnij, Jak myślisz, kto wynalazł koło, Nie wiemy, Wiemy, proszę pana, wiemy, koło zostało wymyślone przez zdrowy rozsądek, tylko wielka ilość zdrowego rozsądku mogła wymyślić koło, A bombę atomową też wymyślił ten twój zdrowy rozsądek, zapytał Tertulian Maksym Alfons triumfalnym tonem człowieka, który przyłapał przeciwnika na boso, Nie, to nie, bombę atomową też wymyślił rozsądek, ale ze zdrowiem nie miał nic wspólnego, Zdrowy rozsądek, przepraszam, że ci to mówię, jest konserwatystą, ośmieliłbym się nawet powiedzieć, że jest reakcjonistą, Zawsze pojawiają się te paszkwile, wcześniej czy później wszyscy piszą je do wszystkich i wszyscy je otrzymują, A więc mają rację, skoro tak wielu to aprobuje i je pisze, a inni, nie mając innego wyjścia, je dostają, chyba że też je piszą, Powinieneś wiedzieć, że zgadzać się nie zawsze oznacza podzielać rację, najczęściej ludzie zbierają się w cieniu jednej opinii, jakby ona była parasolem. Tertulian Maksym Alfons otworzył usta, żeby odpowiedzieć, o ile wyrażenie otworzył usta może być tu użyte, skoro chodzi o dialog prowadzony w całkowitej ciszy, całkowicie prowadzony w myślach, ale zdrowego rozsądku już tam nie było, usunął się bezszelestnie, niezupełnie pokonany, ale niezadowolony z siebie dlatego, że dopuścił, by rozmowa odbiegła od tematu, który spowodował jego ponowne pojawienie się. Choć nie jego winą było to, że do tego doszło. Rzeczywiście, nierzadko zdrowy rozsądek myli się co do następstw, złych po wynalezieniu koła, jeszcze gorszych po wynalezieniu bomby atomowej. Tertulian Maksym Alfons spojrzał na zegarek, skalkulował, ile czasu zajmie mu następny film, zaczynał już odczuwać skutki nieprzespania poprzedniej nocy, powieki, wspomagane też przez piwo, ciążyły mu jak ołów, nawet to abstrakcyjne rozmyślanie, w które popadł przed chwilą, pewnie nie miało innej przyczyny. Jeśli zaraz pójdę do łóżka, powiedział, pewnie obudzę się za dwie, trzy godziny, a później będzie jeszcze gorzej. Postanowił obejrzeć fragment Śmierć atakuje o świcie, może facet w ogóle nie pojawi się w tym filmie, to ułatwiłoby wszystko, przeskoczyłby do końca, przepisałby nazwiska, i wtedy poszedł do łóżka. Rachunki nie zgodziły mu się. Facet pojawił się, tym razem był sanitariuszem i nie miał wąsów. Włosy Tertuliana Maksyma Alfonsa znowu zaczęły się jeżyć, tym razem tylko te na ramionach, pot zostawił mu plecy w spokoju i, normalny, nie zimny, zadowolił się lekkim zroszeniem czoła. Obejrzał cały film, postawił krzyżyk przy kolejnym powtarzającym się nazwisku i poszedł do łóżka. Przeczytał jeszcze dwie strony o Amorytach, po czym zgasił światło. Jego ostatnia świadoma myśl podążyła do kolegi od matematyki. Rzeczywiście nie wiem, jakie mógłbym podać mu powody, które wyjaśniłyby nagły chłód, z jakim potraktowałem go na szkolnym korytarzu. Położenie mi dłoni na ramieniu, zapytał, i od razu odpowiedział, Zrobię z siebie idiotę, jeśli to powiem, i on się w ogóle ode mnie odwróci, bo sam bym tak zrobił na jego miejscu. Ostatnią chwilę przed zaśnięciem wykorzystał, aby wyszeptać, być może mówiąc do samego siebie, może do kolegi, Są rzeczy, których nigdy nie udaje się wyjaśnić słowami.