— Przyjacielu Danalta — powiedział Prilicla, oglądając się na drogę, którą przybyli. — Ten ranny jest naprawdę bliski śmierci, co oznacza, że nie możemy ryzykować wydobywania go ze skafandra w tak nieprzyjaznym miejscu. Musisz zabrać go stąd jak najszybciej, nawet gdyby trzeba było przeciskać się z noszami przez jakąś szczelinę w kadłubie…
— Doktorze — odezwał się nagle kapitan Fletcher. — Możemy utorować wam przejście.
Śledzę przebieg waszych poszukiwań i wiem dokładnie, gdzie jesteście.
— Odsuńcie się od strony kadłuba, która zwrócona jest ku wyspie, i przytrzymajcie się czegoś. Haslam — rzucił po chwili kapitan. — Jedna wąska wiązka na statek wedle podanych koordynatów z sekundowymi zmianami wektora.
Maszynownia zaczęła wibrować, a płyty poszycia rozjęczały się donośnie, na zmianę wybrzuszając się do środka i na zewnątrz. Istniejące szpary powiększyły się gwałtownie, aż w końcu blachy poddały się i odpadły niczym porwane wichurą. Do wnętrza wdarły się blask słońca i szum morza. Prilicla i Danalta dojrzeli całkiem bliską plażę i rozstawiony na niej szpital polowy.
— Dziękuję, kapitanie — powiedział empata. — Przyjaciółko Murchison, aby oszczędzić czas, wysyłam Danaltę samego z pacjentem. Osłona noszy będzie zamknięta, z systemem chłodzącym nastawionym na maksymalną wydajność, co powinno pomóc poszkodowanemu.
Nadal znajduje się w skafandrze, który trzeba będzie jak najszybciej usunąć. Sam też zaraz ruszę do brzegu, aby do was dołączyć.
— Może nie tak od razu, doktorze — powiedział Danalta. Jego głos dochodził z pakamery mieszczącej się bliżej dziobu.
Sekundę wcześniej Prilicla wyczuł zasadniczą zmianę emocji metamorfa — stanowiła teraz konglomerat doznań, pośród których dominowały zdumienie i ciekawość. Zanim empata zdążył zadać oczywiste w tej sytuacji pytanie, Danalta dodał:
— Nie wiem, kto to jest ani jaki typ fizjologiczny reprezentuje, ale moim zdaniem znaleźliśmy pasażera na gapę.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Istota wydawała się odziana w tak dokładnie dopasowany skafander, że można było sądzić, iż ma identyczny kształt jak jej odzienie ochronne. Przypominała spłaszczone jajo z sześcioma wyrostkami rozmieszczonymi w regularnych odstępach na obwodzie. Każdy z nich kończył się giętkimi manipulatorami chronionymi przez rękawice, które przylegały niczym warstwa metalizowanej farby. Zakończenia manipulatorów miały różny kształt i przypominały wyspecjalizowane w jakichś funkcjach narzędzia. Zaokrąglony występ w przedniej — zapewne przedniej — części ciała kojarzył się z głową, okrywała go jednak maska z zakończeniami sensorów, nie zaś przejrzysty wizjer, przez co nie dawało się dojrzeć twarzy.
Na górnej — a może dolnej? — części ciała widać było rozległy obszar poddany wcześniej działaniu wysokiej temperatury. Trudno było powiedzieć coś więcej o tej istocie, nie wyjmując jej ze skafandra.
— Co to jest, doktorze? — spytał Danalta. — Czy to żyje?
— Trudno powiedzieć — odparł Prilicla, wskazując na czwarte nosze. — Proszę jak najszybciej odtransportować Ziemianina na brzeg. Tam pomoże pan Naydrad i Murchison, aż sam do was dołączę albo poproszę o przysłanie noszy. Potrzebuję teraz pełnego wyciszenia emocjonalnego, aby sprawdzić, z czym albo kim mamy do czynienia.
Emanacja Danalty i jego pacjenta malała w miarę oddalania się ich od wraku. Z brzegu dobiegało słabe echo emocji reszty zespołu medycznego i pozostałych rozbitków.
Daleki od fałszywej skromności Prilicla wiedział, że jego zmysły należą do najczulszych wśród wszystkich przedstawicieli jego rasy i mało kto mógł się z nim równać w interpretacji tego, co dawało się nimi odebrać. Przez kilka długich chwil wsłuchiwał się w poszukiwaniu nowego źródła emocji.
Niczego nie znalazł.
Poczuł tak silne rozczarowanie, że zadrżał od własnej frustracji. Wiedział, że może wychwycić emocje przedstawiciela każdej znanej Federacji rasy i że umie rozpoznać nawet proste odczucia bezrozumnych owadów. A tu coś takiego! Czyżby napotkał właśnie jedną z istot, wobec których jego zdolności były niewystarczające? Przez chwilę zwątpił w siebie.
Cóż, zawsze musi się zdarzyć ten pierwszy raz, pomyślał rozczarowany i sięgnął po skaner. Nastawił go na funkcję przenikania metalowych powłok i zbliżył się na kilka cali do wybrzuszenia, które zgodnie z obserwowanymi w przyrodzie prawidłowościami powinno kryć centralny ośrodek nerwowy stworzenia. Powoli przesunął skanerem nad maską w poszukiwaniu skrytych głębiej tkanek. Z niedowierzaniem stwierdził, że w skafandrze brak było śladów materiału organicznego.
— Przyjaciółko Murchison — odezwał się, gdy udało mu się w końcu opanować zdumienie. — Mam tu rozbitka, który wymaga dokładnego zbadania. Czy jestem wam potrzebny?
— Owszem, chociaż niekoniecznie już teraz — odparła patolog i zamilkła na chwilę, aby opanować przypływ niepokoju. — U trzech zbadanych w niektórych miejscach spalone fragmenty odzieży przylgnęły do skóry na tyle, że trzeba będzie usunąć je operacyjnie.
Konieczne będzie też wycięcie obszarów ogarniętych martwicą i wszczepienie tam sztucznej skóry. To powinno wystarczyć do czasu pełniejszej interwencji w szpitalu. Obecnie rozbitkowie otrzymują nawadniające kroplówki z substancjami odżywczymi. Ich stan jest krytyczny, ale stabilny. Poza jednym. Możemy go stracić. Organy wewnętrzne Ziemian źle znoszą wysoką temperaturę. Ale czy dobrze zrozumiałam, że znalazłeś jeszcze kogoś? To ktoś nowy na naszym podwórku?
— Właściwie nie jestem pewien, czy to nowy pacjent, czy może raczej okaz do badania post mortem — odparł Prilicla po chwili wahania. — Z całą pewnością nie widziałem jeszcze podobnej istoty ani na żywo, ani w opracowaniach.
— Ciekawa sprawa — mruknęła Murchison coraz bardziej ciekawa. — Kiedy będziemy mogli go zobaczyć? Mam wysłać Naydrad z noszami?
— Nie — zarządził Prilicla, wyczuwając po drugiej stronie narastającą falę zdumienia.
Normalnie nigdy nie odezwałby się tak obcesowo do podwładnego. — Panujecie nad sytuacją.
Róbcie więc dalej swoje — dodał łagodniejszym tonem. — I nie podejmujcie żadnych innych działań dopóty, dopóki o to nie poproszę.
— Tak jest — odparła Murchison skrajnie zaskoczona.
Podobnie zareagowali Naydrad i Danalta, a nawet prowadzący nasłuch oficerowie z Rhabwara. Ale Prilicla musiał najpierw znaleźć kilka odpowiedzi. Uspokoiwszy więc drżące kończyny, wrócił do badania.
Ponieważ był jedynym empatą w najbliższej okolicy, nikt nie mógł wyczuć jego obaw. Zespół medyczny skupił się na pacjentach, załoga pokładowa zaś nie miała akurat nic pilnego do roboty, mogła więc śledzić jego poczynania. W końcu zauważą jego stan i przyjaciel Fletcher zrozumie, co to może oznaczać. Być może nawet już coś pojął.
Wszyscy przecież widzieli, z jaką determinacją załoga Terragara starała się uniknąć kontaktu z ratownikami. To musiało mieć jakiś związek z odnalezioną właśnie istotą i dlatego Prilicli tak bardzo zależało, aby dokładnie ją zbadać. Nie zdziwił się, gdy po dłuższej chwili usłyszał głos kapitana.
— Doktorze — powiedział Fletcher. — Być może wtrącam się w nie swoje sprawy, zrozumiem zatem, jeśli każe mi się pan zamknąć, ale zastanawia mnie pańskie postępowanie.
Od półgodziny obserwuję przebieg badania tej istoty. Na początku podchodził pan do niej ostrożnie, nie dotykając pod żadnym pozorem, teraz zaś utrzymuje pan z nią ciągły kontakt. O ile pierwszą metodę rozumiem, o tyle drugiej — nie. Czy coś się zmieniło? Czy uważa pan, że ta istota nie niesie ze sobą żadnego zagrożenia? Jeśli tak, dlaczego pański język ciała zdaje się temu przeczyć? I dlaczego bada pan dokładnie każdy cal ciała, włącznie z kończynami i chwytnymi wyrostkami? Jestem laikiem w tych sprawach, ale wydaje mi się, że obrażenia dłoni rzadko zagrażają życiu.